facebook

poniedziałek, 28 grudnia 2009

Samotność, a.. jej przyczyny cz. 2

I jakby na to nie patrzeć, to ten felieton powinien ukazać się tutaj w maju, a napisany był już na początku stycznia. Sama nie wiem, dlaczego tak długo zajęło mi umieszczenie mi go tutaj? Zresztą ostatnio to praktycznie nie dopisywałam nic do niego, a właśnie usuwałam, wycinałam i dalej kasowałam. Zmniejszałam jego objętość, wyrzucałam zbyt rozbudowane wątki i okroiłam ten felieton do minimum. Dlaczego? Otóż, jeśli kogoś ten temat zainteresuje znajdzie wszystkie informacje poprzez Google czy chociażby Wikipedię. Ja przedstawiam tylko zalążek do analizy własnej osobowości, reszta należy do was. Zatem, miłej lektury:

Samotność, a.. jej przyczyny cz. 2

Może w pierwszej części nie opisałam wszystkich przyczyn nieśmiałości, bo każdego dotyka w życiu coś innego, ale mam nadzieję, że choć trochę przybliżyłam ten problem osobom, które się wcześniej z nim nie spotkały, a ci znający mogli dzięki temu przeanalizować swoje dotychczasowe życie i odnaleźć w nim podobne przyczyny. Teraz nadszedł czas na analizę całkiem innych zaburzeń, które przez wielu są określane jako skrajna czy chorobliwa nieśmiałość, albo fobia społeczna, a będące w rzeczywistości czymś innym. Jestem tylko niedoszłą panią psycholog i osoby zajmujące się tym tematem na co dzień wiedzą o wiele więcej ode mnie. Dlatego postaram się tylko naświetlić pewne sprawy, które po przeanalizowaniu może i nas zmuszą do wybrania się do specjalisty lub do poszukania szerszych informacji na ten temat. Osoby znające pojęcia autyzmu wysokofunkcjonującego, zaburzenia semantyczno-pragmatycznego, upośledzenia zdolności niewerbalnego uczenia się, zespołu Aspergera (AS) i introwersji już od samego początku domyślały się, o czym piszę. Nie będę rozpisywać się dokładnie o różnicach, podobieństwach, przyczynach tych zaburzeń. Jeśli ktoś uzna to za interesujące sam poszuka stosownych informacji na ten temat. Mnie samą najbardziej interesują ostatnie dwie odmienności, o których sama dowiedziałam się dopiero rok temu.
wstydliwe dziecko
Samo słowo autyzm sprawia, że widzimy przed naszymi oczami osobę upośledzoną w rozwoju. Wiemy, jak zachowują się takie osoby, chociażby z filmów i to nie tylko dokumentalnych. Doskonale wiemy, że jesteśmy całkiem zdrowi. Są jednak zaburzenia mieszczące się w spektrum autystycznym, które nie wykazują objawów typowych dla autyzmu i pozwalające ludziom zdobyć wykształcenie i funkcjonować w świecie. Mają wysokie IQ i tak naprawdę żyją nieświadomie szukając bezskutecznie wyjaśnienia swojej samotności czy nieśmiałości poprzez oskarżanie samych siebie. Co by się zmieniło w twoim życiu, gdyby ktoś nagle powiedział, że twoje problemy z komunikacją z innymi osobami, trudności z akceptowaniem zmian i wyrażaniem emocji, empatia, unikanie kontaktu wzrokowego, obsesyjne zainteresowania czy kolekcjonowanie to tak naprawdę zespół Aspergera będący odmianą autyzmu.  Może łatwiej byłoby zrzucić całą winę na AS i szukać pomocy u specjalisty?
zrozumieć umysł
Fot.: www.simplehealthguide.com
To nie jest od razu powód by wybrać się do psychiatry, to tylko możliwość wyjaśnienia, kim tak naprawdę jesteśmy. Na poznanie siebie i swojego umysłu.
Może jesteśmy po prostu introwertykami dobrze czującymi się w swoim towarzystwie, a może mamy jego skrajną odmianę, czyli osobowość unikającą zwaną często fobią społeczną. W tym wypadku nie ma to nic wspólnego z uszkodzeniem DNA, to cecha naszego temperamentu. Jako główną z nich można wymienić unikanie wszelkich sytuacji mogących nas onieśmielić przy jednoczesnej bardzo niskiej samoocenie. Po dokładniejszym poznaniu tematu naszą samotność zaczynamy tłumaczyć lękiem przed odrzuceniem i poczuciem lepszego funkcjonowania w swoim własnym towarzystwie. Stajemy się samotni z wyboru, albo raczej tak mówimy o sobie, bo chętnie byśmy się z kimś zobaczyli z naszych znajomych, jednak i tak nie zrobimy nic, by spotkanie doszło do skutku. Tak samo boimy się nowego związku i wszelkich wyzwań.
samotność
Jak wiele takich osób żyje obok nas, sami dokładnie nie wiemy, bo i oni są nieświadomi. Czy nasze uświadomienie coś zmieni w naszym życiu? To zależy tylko i wyłącznie od nas.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

środa, 23 grudnia 2009

Samotność, a.. jej przyczyny cz. 1

Cóż mogę powiedzieć. To miał być mój pierwszy felieton z cyklu "Samotność, a.." i tak naprawdę powinien ukazać się już w maju. Trochę zostawiony na potem, trochę popoprawiany, trochę zapomniany. Jednak doczekał się swojej chwili i właśnie teraz nastał na niego czas. Część druga pewnie po świętach, ale kto wie. Życzę miłej lektury.

Samotność, a.. jej przyczyny cz. 1

Dochodzisz do momentu swojego życia, kiedy wyrazy chorobliwa nieśmiałość, fobia społeczna, aspołeczność czy .. nie są ci obce. Szukasz ich znaczeń i zastanawiasz się nad swoim całym życiem. Pewnie już nie raz myślałeś czytelniku, skąd się to wszystko wzięło? Może pamiętasz jeszcze okres swojego życia, kiedy nieśmiałość nie była problemem, a może uważasz, że towarzyszy ci od zawsze. Postaram się pokazać, że niekoniecznie rodzimy się dotknięci nieśmiałością i jak wiele czynników może się złożyć na jej rozwój. Tak naprawdę to nie ty jesteś winien tego, jaki jesteś teraz, tylko tak naprawdę twoi najbliżsi. To oni, albo swoim zachowaniem doprowadzili do tego stanu, albo nie zrobili nic, by ten stan powstrzymać. Wiem, to nie powód, by ich oskarżać, ani też na usprawiedliwienie samego siebie. Może uznasz, że znasz te wszystkie przyczyny, a może stwierdzisz, że otworzyłam ci oczy na ten często wstydliwy problem.
przyczyna samotności
Zacznijmy od najważniejszej przyczyny. Otóż najczęściej jest to wynik przykrych doświadczeń w okresie dzieciństwa lub dorastania. To ma największy wpływ na nasze przyszłe życie. I choćbyśmy uważali, że nasze lata w piaskownicy przebiegały niczym z bajki, to i tak dostrzeżemy ciemne chmury kryjące się w zakamarkach naszej pamięci. Próbowałam podzielić wszystkie przyczyny na grupy, ale tak naprawdę to wszystkie się przenikają i nie można o nich pisać z osobna. Zresztą jedna pociąga zazwyczaj drugą. Zacznijmy od rzeczy, na które tak naprawdę nie mamy wpływu, zwłaszcza, gdy jesteśmy młodzi. Otóż nasz wygląd, a raczej jego odstępstwa od przyjętego schematu są od razu wychwytywane przez otoczenie. Dorośli jakoś maskują nienaturalne zainteresowanie i przyjmują to za normalną rzecz, natomiast dzieci są na tyle wścibskie, by od razu dopytywać się swoich rodziców, co jest nie tak, potem obgadują to z rówieśnikami, a na końcu okazuje się, że jest to idealny materiał do naśmiewania się. Dlatego tak wielu z nas pamięta osoby mające problemy skórne, różne blizny – zwłaszcza na twarzy (pozostałe to zawsze powód do dumy i wymyślania opowieści), zez, okulary, aparat na zęby, zajęcza warga itp. .
aparat na zęby wstyd
 Fot.: www.baumorthodontics.com
Nie mamy na to żadnego wpływu, bo tacy się urodziliśmy i próbujemy tylko pomóc naturze. W późniejszym wieku lub nawet jako dorośli potrafimy sobie z tym radzić, chociażby operacyjnie. Jednak nigdy nie zrozumiemy, dlaczego pokolenie trzydziestolatków nosi aparaty na zęby z dumą, a z nas nabijano się z tego powodu w podstawówce. Dzieci także raczej szkieł kontaktowych nie noszą i wszystko, co według naszych rodziców jest po to, by nam pomóc, tak naprawdę nam przeszkadza. Nie chcemy leczenia, pomocy czy jakiejkolwiek reakcji. Chcemy nie być po prostu na ustach wszystkich. W ten sposób po raz pierwszy zamykamy się w sobie i powstają nasze pierwsze kompleksy, które ciągną się za nami latami. Przypisujemy im wszystkie nasze życiowe porażki, a gdy w końcu zdecydujemy się na poprawę wyglądu, okazuje się, że problemy tak naprawdę nie zniknęły.
To samo tyczy się ciężkich chorób z dzieciństwie. Dzięki nim staliśmy się silniejsi, przeszliśmy próbę czasu i wygraliśmy z nimi.
ciężka choroba w dzieciństwie
To jest zdanie innych teraz, a kiedyś byliśmy chuderlawymi dziećmi, które nie mogły się bawić z innymi, były mamisynkami czy córeczkami tatusiów. Zamykane w czterech ścianach, by nie stało im się nic złego. Przez pobyty w szpitalach i przy braku własnego dzieciństwa świat rozmów i zabaw z rówieśnikami został zakłócony i późniejsze próby jego naprawy nie powiodły się. Zawsze odtrącone i trochę z boku.
To były problemy dotyczące wyglądu, który od nas nie zależy, teraz pora się przyjrzeć pozostałym aspektom dzieciństwa. Każdy z nas jest w stanie wiele przypomnieć sobie z niego. I to właśnie z niego pochodzi najwięcej naszych przykrych doświadczeń, które mają wpływ na nasze przyszłe życie. Często bywa, że są one robione nieświadomie przez naszych rodziców, dla naszego dobra. Oni także nie potrafią przewidzieć wszystkiego. Zdarza się, że oni także mieli jakieś złe wspomnienia z tych lat i chcą nas przed nimi obronić. Tyczy się to chociażby przedszkola. Gdy mieli w nim problemy, to decydują, by ich dziecko raczej do niego nie uczęszczało. Nie chcą by obca osoba się nim zajmowała, dlatego najczęściej dają je pod opiekę babci lub cioci. Takie rozwiązanie jest dobre, ale nie zawsze. Otóż nawet przebywając na placach zabawa wśród swoich rówieśników, dzieci te nie mają większego kontaktu z dziećmi z podwórka, które w tym czasie są w przedszkolu.
samotne zabawy
Do tego, w czasie zimy, najczęściej zostają w domu i pod opieką dorosłych skazane są często na samotną zabawę. Nie biegają po śniegu, jak inne dzieci, tylko patrzą na nie z okna. Nie poznają ich, przez co później idąc do szkoły nie znają tak dobrze wszystkich i są praktycznie same na początku. Do tego, jak wiadomo wszystkie dzieci płaczą, gdy zostawiane są w przedszkolu w pierwszych dniach. Jest to zrozumiałe przez wszystkich, ale nie jest akceptowane płacz z tego powodu w podstawówce. Może to odbić się w późniejszych latach.
Samo przedszkole nie jest także najodpowiedniejszym miejscem dla maluchów. Tutaj także zdarza się odtrącenie przez całą społeczność. Dziecko może zostać odtrącone przez wygląd, ubranie, zachowanie. Często dochodzi także do poniżania przez kolegów. Oczywiście inne dzieci szybko to podłapują i pastwią się nad jedną osobą. Dochodzi często do bójek, ale gorsze jest wyśmiewanie i znęcanie psychiczne. Takie dziecko nie chce chodzić do przedszkola i jeśli opiekunka nie powiadomi o tym rodzicom może nastąpić po raz pierwszy zamknięcie we własnym świecie, omijanie innych, samotna zabawa. W przypadku bójek, siniaki od razu świadczą o jakimś problemie i rodzice sami zgłaszają się na rozmowę. W zależności od tego, w jaki sposób załatwią to z przedszkolanką, napastnikami i swoim dzieckiem, okaże się, czy podjęli dobrą decyzję, czy wręcz przeciwną. Jak wiadomo żadne dziecko nie chce się przyznawać do takich rzeczy, zwłaszcza chłopiec i ukrywa wszystko w sobie. Przestaje wychodzić na podwórko i oczywiście wśród innych w przedszkolu, zawsze stara się bawić na uboczu nie wchodząc nikomu w drogę.
wstydliwe dziecko
W szkole podstawowej to nauczyciel sprawuję opiekę nad wszystkimi, ale nigdy nie zapanuje nad dziećmi podczas przerwy. Nie zauważy wszystkiego. Gdy dziecko zwróci się do niego o pomoc i zostanie przez to jeszcze bardziej wyśmiane przez swoich rówieśników, przestanie w ogóle z nim rozmawiać. Zawsze będzie mówiło w domu, że wszystko jest w porządku. Będzie chronić swoją prywatność i stanie się typowym odludkiem. Nie będzie w stanie się bronić przy przewadze atakujących i raczej będzie wolało nie odpowiadać na zaczepki i wszelkie przezwiska. Na tym etapie współpraca rodziców z nauczycielami pozwala poradzić sobie z problemem odosobnienia, ale jak już wspominałam ciężko dotrzeć do takiej osoby. Rodzice zresztą rzadko wiedzą, co się dokładnie dzieje z ich dzieckiem w szkole i poza nią. Jeśli przynosi do domu dobre oceny i nie sprawia problemów wychowawczych, to uważają, że wszystko jest w porządku. Często są zbyt zajęci swoimi sprawami, by zainteresować się bardziej problemami swojego dziecka. To właśnie oni powinni być naszym oparciem, kiedy jesteśmy młodzi. Dochodzi jednak do sytuacji, gdy nie jesteśmy wychowywani przez oboje rodziców. Czy to z powodu rozwodu czy śmierci, to takie niepełne rodzicielstwo to nic dobrego dla dziecka. Nie ważne czy brak matki czy ojca, oboje pełnią jakąś szczególną rolę w życiu młodego człowieka i nic tego nie zastąpi. Gorzej, gdy mając ich oboje brakuje kogoś, bo jest zbyt zajęty swoimi sprawami, pracą lub, co gorzej nadużywa alkoholu i nie zauważa tego, co się dzieje w domu. Gdy jeszcze problemy z pracy mają wpływ na życie w domu, to pojawia się małe piekło i chęć ucieczki, co najczęściej przejawia się zamknięciem się w swoim pokoju i płakaniem do poduszki. Do tego dochodzi ciągłe poniżanie, nawet i bicie, to kształtowanie umysłu dziecka jest zaburzone. Ciągle ktoś z jego opiekunów wyżywa się na nim psychicznie i stosuje szantaż emocjonalny. Wiemy dokładnie, że nic z tego dobrego nie wyjdzie. Wychowywanie się w cieniu awantur nie wróży niczego dobrego.
dysfunkcyjne rodziny
Na tym etapie rozwoju dzieci potrzebują motywacji do dalszych działań, zachwalania tego, co robią i zachęcania do realizacji własnych celów. To już wtedy przecież wiadomo, czy rośnie nam młody humanista czy matematyk. Kiedy dziecko nie odkryje, czym się interesuje, ciężej będzie mu wybrać późniejszą szkołę i życiową karierę. Często uważani przez sąsiadów wzorowi rodzice także pastwią się nad swoimi dziećmi. Są poniżane i własne pragnienia, a zmuszone, robią coś, na co nie mają ochoty. Zastraszone grają na pianinach czy skrzypcach, uprawiają znienawidzony sport, uczą się niepotrzebnych im rzeczy. Boją się sprzeciwić, by nie wysłuchać wykładu, jak rodzice wiele robią dla nich, a oni tego nie doceniają.
zmuszanie do rozwijania talentów
Już wtedy nie potrafią z nimi rozmawiać i przestają także o tym mówić swoim przyjaciołom. Z nikim nie chcą rozmawiać. Sami chcą rozwiązać swoje problemy, więc po prostu trzymają je głęboko w sobie. Nie mają tak naprawdę swojego domu, nie czują się w nim bezpiecznie. Rodzice ich nie obronią przed innymi, a często nawet sami się z nich nabijają. Czują się gośćmi u siebie i często nie chcą wracać do swojego gniazdka. Takie zaszczute przez swoich rodziców patrzą ze smutkiem na innych, u których w domu wszystko jest całkiem inne. I jak to bywa, wszystko, czego jest za dużo jest złe. Nadopiekuńczość to ta druga strona medalu. Dzieci trzymane w domu pod ciągłą opieką. Rzadko wypuszczane same z domu, by nic się nie stało, nie mają żadnych kontaktów z rówieśnikami. Do tego często uczęszczają do prywatnych szkół, bo tak będzie dla nich lepiej.
nadopiekuńczość rodziców
Takie dzieci także zamykają się w sobie i choćby rodzice próbowali codziennie z nimi rozmawiać to nie będą z nimi poważnie rozmawiać. Nie powiedzą, że mają dość.
W domu mogą zaistnieć jeszcze inne rzeczy, które mają wpływ na przyszłość dziecka. Często będąc młodszym rodzeństwem, żyjemy w jego cieniu i jesteśmy przez nie terroryzowane, a gdy one jest faworyzowane przez rodziców, to dochodzą nam kolejne osoby w domu, które mogą się nad nami wyżywać psychicznie i fizycznie.
rywalizacja dzieci
Gdy jakaś choroba dosięga nasze rodzeństwo, to jesteśmy zbyt młodzi by to zrozumieć i jesteśmy źli, dlaczego wszyscy się skupiają na nich, a nas nawet nie zauważają. To samo się tyczy choroby kogoś z rodziców. Ciężko wytłumaczyć dziecku, że tak już musi być. Tu także można dopisać biedę. Kto, jak kto, ale jak dziecko nie może zrozumieć, że skoro ich rodzice, jak i rodzice ich znajomych pracują cały dzień, to tamci mają w domu wszystko, zwłaszcza najlepsze zabawki, gdy oni praktycznie nie mają niczego. Musi minąć dużo czasu, by to wszystko zrozumieć, ale często jest już za późno, bo gdy dziecko samo dochodzi do tego, jego psychika zmienia się nieodwracalnie. To samo tyczy się najgorszego doświadczenia w życiu młodego człowieka czyli molestowania i gwałtu. Zwłaszcza przez najbliższych. Taka osoba nigdy już nie będzie ufała innym i bez pomocy osób trzecich, ciężko będzie jej funkcjonować normalnie w świecie. Takie przeżycia zostawiają w nas wewnętrzne blizny na całe życie.
Przyjrzymy się jeszcze miejscu wychowania młodej osoby. Ono także ma ważne znaczenie w kształtowaniu jego psychiki. Jeśli brak jakichkolwiek normalnych warunków do zabaw z rówieśnikami, nudzące dzieci wpadają często na dziwne pomysły. Dla dorosłych na granicy prawa, a często poza nią. Odmowa w ich udziale to kolejny powód, by zostać odrzuconym przez grupę. To, że jako dziecko nie ukradłaś(-eś) niczego w sklepie, nie kopnęłaś(-eś) psa sąsiada, ani nie jadłaś(-eś) robaków, czy biegałaś(-eś) po budowie to powinien być powód do dumu. Wszystko zależy jednak od otoczenia. Później takie nietolerancyjne towarzystwo będzie się pastwiło nad dzieckiem przez dłuższy czas, bo bało się coś zrobić. Wydawać by się mogło, że jeśli miejsce ma takie znaczenie, to jego zmiana może pomóc. Często jednak przynosi to gorszy skutek, niż planowano. Zmiana szkoły, miejsc znanych, kolegów przynosi więcej nieszczęść, niż korzyści. Nowa osoba, w obcym otoczeniu i znów musi wszystkich na nowo poznawać, a może tym razem wymyślą mu jeszcze gorsze przezwisko czy będą poniżać bardziej, niż wcześniej...
Z wieku dzieciństwa przejdźmy do dojrzewania. Tutaj już można odróżnić, kto jest przywódcą w grupie, a kto jest w jej samym ogonie i zawsze siedzi z boku. Gdy nauczyciel zauważa takie zachowanie, często wysyła takie dziecko na testy psychologiczne. W poradniach po odbytych rozmowach oraz testach najczęściej stwierdza się depresje spowodowaną problemami w domu. Dziecko dostaje jakieś leki i wraca do domu. Na następnych testach już wie, co musi mówić i jak odpowiadać, by uznano, że wszystko z nim w porządku, a problemy to tylko burza hormonów nastolatków. I jeśli taki człowiek kiedykolwiek w swoim życiu będzie musiał rozmawiać z psychologiem czy zrobić jakieś testy w pracy, to zawsze będzie wiedział, jak się zachować. I zawsze będzie bardziej przeciętny niż typowy przeciętniak. Jak już ktoś ma cię zdemaskować, to nigdy nie sprawi by uznali go za chorego psychicznie.
W okresie buntu nastolatków i pierwszych miłości, nieśmiali rzadko przebywają gdzieś indziej poza domem czy szkołą. Nie lubią przebywać poza domem z obawy przed drwinami. W końcu, w okresie dorastania pojawiają się inne problemy, które dręczą wielu nastolatków: trądzik, nadwaga i niedowaga, za mały/duży wzrost i najczęściej u młodych dziewczynek – brak piersi, a u chłopców brak zarostu na twarzy. Chociaż już wszyscy uważają się za prawie dorosłych ludzi, to nie potrafią zrozumieć takich prostych rzeczy i poprzez ciągłe komentowanie czyjegoś wyglądu czy wręcz wymyślaniu przezwisk z tego powodu rzucają młode osoby w otchłań kompleksów.
 obgadywanie
Niestabilne emocjonalnie często popełniają swoje pierwsze próby samobójcze i niestety często udane.
Brak akceptacji otoczenia sprawia, że nawet w dorosłym życiu wstydzą się swojego ciała nie potrafią dostrzec w nim swoich atutów. Nawet, jak płeć przeciwna się nimi interesuje i próbuje się z nimi umówić, oni uciekają pogłębiając swój strach przed kontaktami z ludźmi. Gorzej, gdy sami próbują znaleźć swoją pierwszą dziewczynę czy chłopaka i doznają porażki. Następnej próby boją się podjąć i gdy już wszyscy kogoś mają, oni nadal są samotni. Wtedy unikają wspólnego wyjścia ze znajomi „na doczepkę” do kina, na basen czy klubu. Nawet ich najlepsze pomysły dotyczące swatania są dla nich kolejnym kiepskim doświadczeniem.Wiedzą, że jeszcze tylko upokarzająca studniówka w samotności lub z koleżanką, potem matura i będą mogli zapomnieć o tych wszystkich ludziach i mają nadzieję, że oni także nie będą o nich za bardzo wspominać. W dorosłe życie wchodzą już jako całkowicie pozbawieni normalnej komunikacji i są skazani na samotność.
Często przyczyną jest także nieudany poprzedni związek, często długotrwały. Nieważne, czy miało się wtedy szesnaście lat i trwał on trzy miesiące, czy mamy po dwadzieścia pięć lat i trwa on ponad trzy lata. Każde odtrącenie boli tak samo, chociaż, gdy planuje się wspólną przyszłość, jak ślub, mieszkanie razem, czy dzieci, to oczywiście strata jest większa. Po sparzeniu się dawną miłością człowiek panicznie unika kontaktu z płcią przeciwną.
młodzieńcza miłość
Nie chce się z nikim wiązać bojąc się, że znów coś nie wyjdzie. Chciałby z kimś się związać, ale nigdy już się nie chce otwierać, jest skryty i nie chce traktować wszystkiego poważnie. Najchętniej umówiłby się z kimś bez zobowiązań, zaspakajając swoje potrzeby seksualne, ale bez żadnego uczucia. Czasami mu przechodzi, czasem nie. Ciężko później dotrzeć do serca takiej osoby, ale ciężko namówić ją do czegoś stałego. Choćby robiła to z bólem serca, to i tak zrobi podświadomie wszystko, by to zniszczyć, nim pojawi się miłość. Często przez to wpada w depresję, która się pogłębia i staje się samotnikiem uświadamiając sobie, że od zawsze nim był.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

środa, 16 grudnia 2009

Poprawianie, dopisywanie, usuwanie

Jak już wcześniej wspominałam na twitterze, jestem teraz trochę bardziej, niż zajęta i ciężko znaleźć mi czas na blogu. Oczywiście, żadne przygotowania do świąt, żadnych kupionych prezentów. Po prostu cały swój wolny czas przeznaczam na pisanie, a raczej na poprawianie. Dążenie do doskonałości nigdy się nie uda, bo mogłabym tak poprawiać bez końca, ale wychodzę z założenia, że po czwartym wydruku i poprawkach to, co napisałam nadaje się do przeczytania przez innych.
woman writing book
Akurat w tym momencie zmieniłam moje spełnianie marzeń na realizację zamierzonych celów. Niby to samo, ale jakoś to drugie jest bardziej realne. "Samotny w wielkim bólu" jest napisany i w ten sposób zamknęłam pierwszy tom "Zawstydzonych, czyli.. skazanych na samotność". Teraz tylko te nieszczęsne poprawki. Raz coś usuwam, potem czytam następnego dnia i dopisuję praktycznie to samo. Później wielkie zamyślenie nad dialogami, powtarzanie ich sobie na głos by sprawdzić, czy nie brzmią zbyt sztucznie. Wyobrażania sobie miejsc akcji i dopisywanie opisów. Moje wyobrażenie osób i wyobrażenie ich przez innych według moich opisów. Nikt nie mówił, że będzie łatwo, ale im bliżej końca, tym więcej pracy nas czeka.
Ten wpis jest krótki, a nie miał być. Dzisiaj według mojego planu miał pojawić się tutaj kolejny felieton, ale nie udało mi się go skończyć. Do tego będzie podzielony on na dwie części, bo będzie wyjątkowo długi. To już ostatni z planowanych z datą... wrześniową. Trochę się przeciągnął, ale mam nadzieję, że przez to będzie bardziej dopracowany. Tak naprawdę to więcej czasu mi czasem zajmuje edycja i szukanie zdjęć, ale już mam z tym wprawę. W grudniu zdążę umieścić tutaj obie części. O to się nie martwię. W takim razie, jeszcze się tutaj pojawię. Już niedługo.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

piątek, 4 grudnia 2009

Grudniowy zawrót głowy

I to chyba nie tylko u mnie, bo każdy z nas tak ma. Najpierw mikołajki, później święta, a na końcu sylwester. Pomiędzy tym wszystkim praca czy szkoła. Jak wygląda ten okres u samotnych i nieśmiałych opisałam w tym artykule. Tak naprawdę jest to jeden z gorszych momentów w życiu powtarzający się do tego, co rok. Jakoś łatwiej można przeżyć walentynki, bo można się wtedy ukryć u siebie i nie pokazywać przez cały dzień, a w tym wypadku ktoś na pewno nas przyuważy, czy to rodzina, czy bliska osoba. Będziemy musieli spędzić z rodziną kilka dni, a i tak będziemy musieli jeszcze biegać po sklepach za prezentami i innymi rzeczami. Jednym słowem, wielki koszmar. W tym całym zamieszaniu pewnie i ja się znajdę, nie mogąc uniknąć już granych świątecznych piosenek w hipermarketach. Do tego muszę znaleźć odrobinę motywacji, by dopisać ten ostatni, obiecany felieton i wziąć się bardziej za siebie. Taki właśnie jest grudzień.

Wcześniej trochę nie było możliwości, więc pora na zaprezentowanie moich statystyk z ostatnich siedmiu miesięcy. Może nie ma się, czym chwalić, a oglądnąć warto. Licznik, który jest umieszczony na stronie nie podaje tak dokładnych danych, jak "Google analytics", a do tego został umieszczony na stronie trochę później, co będzie także widoczne.
Najpierw odwiedziny:
liczba odwiedzin
Teraz całkowita liczba odsłon:
liczba odsłon
Wejścia według państw - jak widać, jeszcze nie ze wszystkich:
wejścia wg państw
oraz na koniec wg miast:
 wejścia według miast
Tak to mniej więcej wygląda. Po kliknięciu można powiększyć grafikę. Statystyki są w sumie dla mnie, ale zawsze warto się podzielić.
Z pozostałych rzeczy, powiązałam konto z twittera z blipem oraz dadałam bloga do katalogu blogarama. Ciągły rozwój strony to podstawa, ale wiem, że nie mogę z tym przesadzić za bardzo. Następny post będzie już bardziej dotyczył tytułowych rzeczy bloga, czyli chorobliwej nieśmiałości.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

środa, 25 listopada 2009

Oto moja historia

Jak już obiecałam, miała się tutaj pojawić moja biografia. Może nie pełna, ale zawsze coś. Chyba więcej nie ma, co pisać, więc zapraszam do czytania:
Nazywam się Antonina Kostrzewa i przyszłam na świat w ten jakże piękny dzień 25. marca 1973. Urodziłam się we Wrocławiu i tutaj na Krzykach spędziłam swoje dzieciństwo i żyję po dziś dzień. W tej krótkiej biografii skupię się tylko na rzeczach, które miały wpływ na moją obecną sytuację oraz na moje główne zainteresowanie, czyli pisanie.
Wychowałam się w domu bez ojca, tzn. ojciec był, ale do czasu. Odkąd pamiętam, zawsze dochodziło między nim, a mamą do kłótni. Gdy miałam sześć lat zobaczyłam, jak po raz pierwszy ją uderzył. W czasie tych wszystkich kłótni zamykałam się w swoim pokoju i uciekałam we własny świat, później zamykałam się w sobie i pisałam nic nieznaczące, dziecięce pamiętniki, w których każda mała rzecz, była wielkim wydarzeniem.
On, jako sędzia mógł praktycznie wszystko, a w tamtych czasach rzadko dochodziło do rozwodów, dlatego żyli w separacji. Nie przychodził zbyt często, bo był zajęty swoimi licznymi kochankami, aż w końcu po kolejnych siedmiu latach sam wystąpił o rozwód. Nie wiedziałam wtedy, co to oznacza dla nas, bo niewiele się zmieniło. Ważne, że nadal miałyśmy swój dom. Było trochę ciężej, niż zwykle, bo pani adwokat i tak już wcześniej miała pod górkę, ale jakoś się udało. Ojciec więcej się nie pojawił, nawet na moją osiemnastkę. Ma swoją nową rodzinę i nowe dzieci. Po tym wszystkim pozostał mi uraz do nazwiska, którego nienawidziłam, a jak piętno było przypięte do mnie każdego dnia.
Lekko odizolowana od klasy, a bardziej od wszystkich podwórkowych koleżanek ukończyłam podstawówkę. Chciałam pójść do mojego wymarzonego liceum, ale bałam się, że sobie nie poradzę. Pozostało we mnie trochę ambicji i nie poszłam na łatwiznę. Nie było, aż tak źle, ale nie utrzymuję już kontaktu praktycznie z nikim z liceum. Nie byłam pośmiewiskiem czy totalnym kujonem, byłam zawsze z boku. Może nie jako mroczny odmieniec, ale byłam wtedy ja i mój własny świat. Tylko pani od polskiego zawsze trzymała się w ryzach i nie pozwalała wyjść poza przypisany szablon. Dopiero na wypracowaniach z angielskiego mogłam pisać to, o czym miałam ochotę. Rozwinąć na chwilę skrzydła w nic nie znaczącym tekście. Trochę, jak odludek zdałam maturę nie wybijając się zbytnio ani ocenami, ani też zainteresowaniem płcią przeciwną. Jak każda dziewczyna miałam swoje miłosne wzloty i upadki, ale nie znalazłam niczego na stałe. Może i nawet nie szukałam. Tak skończyłam mój okres buntu nastolatki – jako samotna i nie pasująca do reszty.
Przed wyborem studiów moja mama powiedziała mi: „Jesteś dzieckiem sędziego i pani adwokat, dlatego nie popełnij błędu i nie idź na studia prawnicze”. Akurat to była ta rzecz, o której nie musiała mi mówić. Chciałam iść na psychologię, ale jak to w życiu bywa, gdy się czegoś bardzo chce, to zawsze zabraknie tego jednego, małego punkcika. To był jedyny egzamin, którego się nie bałam. Co do innych moich planów, to porzuciłam je przez egzaminy wstępne, chociaż myślę, że pewnie bym sobie z nimi poradziła bez problemu. No może z chemią nie szło mi tak dobrze, ale na pewno na tyle, by dostać się na farmację. W ten sposób wylądowałam na biologii na Rolniczej. Sama nie wiedząc do końca, dlaczego i po co? Moje studia nie minęły pod znakiem ciągłych imprez i zabawy. Przyznaję nie trzeba było wiele robić, ale ja wtedy jeszcze bardziej zamknęłam się w sobie. Nie sposób było spamiętać całą grupę ćwiczeniową, a co dopiero cały rok, a ja tak naprawdę przez pierwszy rok poznałam raptem kilka osób. Najlepiej czułam się w swoim własnym towarzystwie, a że na wykładach niewiele mnie rozpraszało, więc zaczęłam pisać. W ten sposób w trzy lata napisałam pierwszą powieść, a następne dwa zajęło mi jej przepisywanie i poprawianie. Prawdę mówiąc, to do tej pory nie jest skończona i ma wiele pustych miejsc, ale nie zostawię jej tak na wiecznie zakurzenie.
Zanim rozpoczęłam piąty rok udałam się na imprezę do akademików Politechniki razem z koleżankami ode mnie z roku. Pijąc i bawiąc się z informatykami zaszłam w ciążę z Marcinem, czyli najnudniejszym i najbardziej bezradnym człowiekiem, jakiego poznałam w życiu. Całe szczęście, że poznałam go trochę wcześniej, niż na tej imprezie. Po licznych rozmowach z moją mamą wyprowadziłam się do niego, a raczej do mieszkania, które wynajmował na Ołbinie razem z trzema kolegami ze studiów. Był rok 1996 i w grudniu wyszłam za mąż. Oczywiście z rozsądku, bo z powodu dziecka. Mieszkaliśmy w piątkę w dwupokojowym mieszkaniu w starej kamienicy, ale jakoś nie narzekałam, bo po pierwsze poczułam się dorosła wyprowadzając się od siebie z domu, po drugie już za pół roku miałam urodzić dziecko, a co najważniejsze pozbyłam się mojego ohydnego nazwiska. Oczywiście nadal było nudno, ale na to już niewiele mogłam poradzić. Marcin widział tylko komputer i zabawy, dobrze, że chociaż nie był wpatrzony w ekran, jak moja córka teraz. Starając się zaliczyć mój rok bez problemów, zajęłam się także jego przedmiotami i on uczył mnie podstaw HTML'a i innych rzeczy, co zostało mi do dziś. Święta spędziliśmy na dwa domy. Ten mojej mamy i jego w Kłodzku, gdzie nikt za mną nie przepadał. Miałam prawie napisaną pracę magisterską, ale nie mogłam się obronić przed terminem, a termin narodzin zbliżał się nieubłaganie. Urodziłam szesnastego czerwca Julkę i praktycznie od tego momentu wychowuję ją praktycznie sama. Marcin od samego początku sobie z niczym nie radził, a później mnie zostawił, w sensie pojechał do Kłodzka walczyć z wielką wodą i ratować dobytek rodziców. Pozostali współlokatorzy także powracali do swoich domów na wakacje, więc zostałam sama. Z mamą byłam lekko pokłócona, więc nie prosiłam jej o pomoc i starałam sobie radzić, jak mogłam. Gdy powódź przyszła do Wrocławia, a pod moim oknem zbierała się woda, spakowałam się do plecaka, Julkę zawiesiłam sobie w chuście na piersi i brodząc od rana, udało mi się stanąć wieczorem na Krzykach w domu mamy. Przejście z placu Bema na Powstańców było dla mnie niczym obóz przetrwania, ale z pomocą innych sobie poradziłam. Gdy już stanęłam zmoknięta i brudna na progu mojego domu, mama nic nie powiedziała. Zrobiła mi herbatę, położyła Julkę spać i zniknęła na kilka godzin. Wróciła, gdy już spałam, a rano dopiero zrozumiałam, gdzie była tyle czasu. Od wszelkich możliwych sąsiadek i koleżanek przyniosła pieluchy – tetrowe i pampersy, ciuchy, zabawki, a nawet kołyskę. Tak zaczęło się moje życie. Na nowo.
Marcin wrócił praktycznie w sierpniu, bo dużo miał do roboty u rodziców, ale ja już wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Nasze małżeństwo nie trwało nawet roku, a ja znów wróciłam do mojego znienawidzonego nazwiska. Jak to zwykle bywa, ciężko mi było się zebrać do dokończenia pracy i obrony, ale w 1998 w końcu się udało. Wtedy także miałam także mój krótki okres nauki w szkole, w ramach praktyk, ale życie zweryfikowało, że nie za dobrze mi z tym idzie. Moja mama rozpoczęła poszukiwanie jakiegoś zajęcia dla mnie i z jej kontaktami trafiłam na staż do firmy farmaceutycznej, gdzie zaraz po zakończeniu stażu podziękowano mi. Później przyszedł czas na pracę urzędnika. Przedłużono nawet ze mną umowę, ale tutaj także stwierdzono, że jestem zbyt rozkojarzona, by ze wszystkim sobie poradzić. Aż przyszedł moment na to wspaniałe laboratorium, gdzie tkwię po dziś dzień. Tym razem jedna z pseudo przyjaciółek mojej mamy to załatwiła. Oczywiście mnie nie znosi i nawet tego nie ukrywa, dlatego od samego początku traktowała mnie, jak popychadło. Przetrwałam. Dwa lata temu dostałam nawet awans, bo jak usłyszałam: „Ze wszystkich idiotów tutaj pracujących, ja tu jestem najdłużej i jako jedyna nie mam jaj, by rzucić tę robotę”. W ten sposób zwiększył się zakres moich obowiązków, a wszystko, co laboranci zrobią źle lub gdy są jakieś opóźnienia, zawsze jest wszystko na mnie, ale nie ma co, więcej o tym pisać. Ciężko mi to rzucić wiedząc, jakie będę miała problemy ze znalezieniem czegoś nowego, a także w związku z tym, jak to mówi mojej mamie, jak to wiele jej zawdzięczam i jak dba o mnie w pracy.
Marcin czasem dzwoni, czasem przyjdzie. Najczęściej pomiędzy dniem dziecka a urodzinami Julki. Tak na chwilę. Dalej nie dorósł do życia i jako administrator sieci świata poza tym nie widzi. Na tym kończy się jego opieka nad dzieckiem. Co do mojej Julii, to na szczęście nie jest taka, jak ja. Może przez to, że wychowuje się z dwiema kobietami, a tak naprawdę z trzema. Zaraz po studiach, tj. we wrześniu, gdy już mieszkałam na Krzykach, moja przyjaciółka Beata szukała mieszkania wraz ze swoim przyszłym mężem – Danielem. Wprowadzili się do nas, na piętro i żyliśmy tak razem przez siedem lat. To właśnie dzięki nim mogłam zacząć moje zawodowe życie, a Julka rzadko zostawała sama, w końcu dobrze mieć ciocię nauczycielkę. Gdy Beata sama zaszła w ciążę, udało im się zdobyć kredyt i wyprowadzili się. Na szczęście często się widujemy, a i piętro mamy całe dla nas.
Moja mama też ma się dobrze, po latach udręki i upokorzeń, odnalazła się na nowo i pomaga kobietom uciec od swoich prześladowców. Zgodnie z zasadą: „Za te wszystkie lata, ja biorę wszystko, a ty zostajesz z niczym.”. Dobrze widzieć, że choć ona jest szczęśliwa..
A co ze mną? Nadal na Krzykach, nadal sama, chociaż z córką. Udało mi się w końcu zmienić moje nazwisko. Wybrałam panieńskie mojej mamy i tak mi już zostało. Niewiele osób wie, że je zmieniłam, bo dla wszystkich innych nadal używam starego. Próbuję coś zmienić w swoim życiu. Próbuję pisać. Czy coś z tego będzie, to już czas pokaże.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

niedziela, 22 listopada 2009

Czas na zmiany

Rzadko się zdarzało, bym dzień po dniu napisała nowy post, a dwa w ciągu jednego dnia, to już praktycznie czyste szaleństwo. Nie po to bym to akurat dzisiaj chcę mieć post nr 60, ale tak akurat się stało. Jak już napisałam wcześniej, gdy pojawi się taki tytuł posta, to będzie oznaczać, że pojawi się tutaj moje CV, bo nadszedł czas na znalezienie czegoś nowego. Czegoś, gdzie w końcu będę mogła się realizować. Jutro jest poniedziałek, czyli dzień poszukiwania pracy, w takim razie i ja chcę tego dnia się pokazać. Jeśli ktoś mnie w ten sposób dostrzeże, to bardzo mnie to ucieszy.
Oczywiście nie stworzyłam takiego, ot sobie, standardowego CV.  Trochę się napracowałam, by wyglądało trochę bardziej oryginalnie. Nie jestem jedyną, która w ten sposób starała się dotrzeć do pracodawcy, dlatego nie będę ukrywać, że korzystałam z wzorów innych.  Nie wiem, czy taka forma przyjmie się w naszym kraju, ale mam nadzieję, że chociaż trochę zaciekawi. Nie oczekuję niczego wyjątkowego. Nie mam znajomości w branży, więc ciężko będzie mi dotrzeć do kogoś konkretnego. Najchętniej pozostałabym we Wrocławiu, chociaż podróże służbowe i praca na odległość to dla mnie nic nowego. W każdym bądź razie spróbować trzeba.
Nie będę już więcej zanudzać, wszystko poniżej:

list motywacyjny


Jeśli uważasz to CV za ciekawe, pokaż je innym. Niech je zobaczą.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

Piękny dzień na spędzenie go w domu.

Co można zrobić by nie siedzieć w domu przed komputerem? Ruszyć się i wyjść z domu na spacer, do znajomych, sklepu, kina czy na basen. Wszystko jest proste, gdy ma się to z kim robić, a gdy znajomi są zbyt zajęci lub zbyt leniwi by nam towarzyszyć, wybieramy naszą samotność w domu, niż bieganie po mieście w pojedynkę. W końcu już to podkreślałam, że nic nie bawi, gdy robimy to sami i uświadamiamy sobie to, że wcale nie jest tak fajnie, jak mogłoby być. Dzień się jeszcze nie skończył, ale sama nie wiem, czy gdzieś jeszcze wyjdę..
Ten tydzien znów mi upłynął na tworzeniu mojego CV. Nie ma to, jak wieczne poprawki i zmiany kosmetyczne, by osiągnąć praktycznie taki sam efekt, jak wcześniej, a i tak nikt nie będzie specjalnie się temu przyglądał. To samo pewnie tyczy się i mojego listu motywacyjnego, bo niby taki prosty, a jednak utknęłam w nim i sama nie wiem, czy coś dopisywać, czy może kasować. Jedyne, co mi łatwo poszło, to moja skrócona biografia, a skrócona, bo zawiera tylko te wydarzenia, które wpłynęły na to, jak wygląda moje życie teraz. Pojawi się także na blogu, ale jeszcze nie teraz. Wszystko w swoim czasie.
Ciężko mi było się zabrać do pisania czegokolwiek w tym tygodniu, ale jestem chociaż zadowolona, że będę mogła zrobić kolejny mały krok, na drodze ku szczęściu, czyli na poszukiwaniu nowej pracy i zmienienia swojego, ostatnio monotonnego, życia.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

piątek, 13 listopada 2009

Coś napiszę

Znów trochę czasum minęło, nim coś napisałam nowego na blogu. Skorzystam z piątku spędzonego w domu, by stworzyć coś nowego. Nareszcie postanowiłam, że zostanę w domu i tak się też stało. Nikt mnie nie wyciągnął z domu prośbą czy siłą. Tak po prostu tym razem mam swoją samotność w wieczór dokładnie tak, jak chciałam. Szkoda, że nie mam teraz tyle zapału, by skończyć kolejny felieton z cyklu "Samotność, a..", ale ważne, że w ogóle piszę. Nadal pracuję nad książką i ostatnio coś mnie lekki kryzys twórczy złapał, a wychodząc z założenia, że nic na siłę, więc sama zobaczę, czy uda mi się teraz rozwinąć kolejny kulminacyjny moment. Jeśli nie, to nie będę marnować wolnego czasu, bo mam, co robić. Postanowiłam, a raczej może w wymaganiach wydawnictwa, do którego chcę przesłać mój wycinek twórczości jest to wymagane, napisać na nowo swoje CV. Tylko nie w sposób taki monotonny "Time new roman, 12 punktów", tylko tak, jak ja to czuję. Poszperałam trochę w sieci i znalazłam kilka ciekawych rozwiązań i nad jednym właśnie pracuję. Zmusiło mnie to do użycia Photoshopa, ale mam nadzieję, że efekt będzie dobry i co najważniejsze, że spodoba się nie tylko mnie. Myślę, że gdy skończę, to umieszczę i CV i list motywacyjny na stronie w poście "Czas na zmiany", bo chyba nadszedł czas na poszukanie nowej pracy, czyli znalezienie miejsca, gdzie moja pasja - pisanie, zostałaby jakoś wykorzystana. Nie wiem, czy ktoś mnie gdzieś zechce, ale może warto spróbować w ten sposób, a nie przeglądać oferty pracy w internecie w nadziei szukając nagłówka "Antonino, tutaj na ciebie czekamy". Zobaczymy, co czas przyniesie, a trochę mam do zrobienia, więc powinno być dobrze. Co do samych wydawnictw, to przeglądając książki, trafiam na kolejne i kolejne. W ten sposób uzbierała mi się kolejna piątka. Tylko się zastanawiam, czy to nie będzie zbyt nachalne, tak wysyłać i wysyłać? Przemyślę to jeszcze, bo wiem, że próbować trzeba, ale bez przesady.
To tylko kilka z moich przemyśleń na ten dzień. Ciągle pracuję, by blog był bardziej rozpoznawalny w sieci, ale tutaj wszystko to kwestia czasu. Oczywiście ważne jest, bym pisała jak najciekawiej, ale skoro coraz więcej ludzi tu zagląda i są także stali czytelnicy, to nie powinnam mieć powodów do narzekań. Ważne bym sobie nie zrobiła roku przerwy, bo wtedy nic mi nie pomoże.
By tak pusto nie było to coś dodam:
wydawca
Oby to nie była moja historia...

Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

czwartek, 5 listopada 2009

Samotność, a.. płeć przeciwna

No tak, można być lekko zaskoczonym. Po takim czasie pojawia się kolejny artykuł z cyklu "Samotność, a..". I to do tego jeszcze nie ten ostatni. Pozostał ten, który miał być jako pierwszy i bonusowy. Już nie będę się tłumaczyć, dlaczego tyle czasu to trwało, cóż, po prostu tak wyszło. Ważne, że nareszcie go ukończyłam i mogę go teraz tutaj zaprezentować.
Co do samego bloga, to ostatnio nawet zaistniałam na blogcatalog. Długo czasu na to czekałam, ale opłacało się :) Wiem, dla wielu z was to kolejny katalog, ale dla mnie to coś więcej, zwłaszcza, że moje zgłoszenie zostało dwukrotnie odrzucone. Mam jeszcze kilka celów do zrealizowania dotyczących mojego bloga, ale o tym to już w innym terminie. W tym tygodniu zagościłam na blog użytkowników z wykop.pl, niby z powiązanych, ale podnieśli trochę statystyki dnia.
Z nowych informacji jeszcze, poza zaistnieniem na eioba.pl czy niesmialosc.net, mój artykuł z cyklu "Samotność, a.." znalazł się w serwisie piekielko.info Tutaj zagoszczę chyba na dłużej, ale wszystko czas pokaże. Koniec z przynudzaniem, miłej lektury:

Samotność, a.. płeć przeciwna
Może zabrzmi to trochę dziwnie, ale większość przemyśleń do tego tematu dał mi mój przyjaciel – Filip. Ten jego, męski punkt widzenia uświadomił mi jedną małą, ale jakże ważną rzecz: Nieważne, czy jesteśmy mężczyzną czy kobietą. Zawsze uważamy, że to drugiej stronie jest łatwiej. Przez to nie dostrzegajmy swoich atutów. Coś w tym jest, ale pod pewnym względem muszę się zgodzić, że w świecie samotnych kobietom jest łatwiej. Jesteś kobietą i zaprzeczasz? Jesteś facetem i przytakujesz? Może i jesteśmy z Wenus, a wy z Marsa, to niektórych kwestii od zarania dziejów nie można zmienić.
kobiety są z wenus, mężczyźni z marsa
Może i świat poszedł do przodu, to jednak od czasów pierwszych ludzi, to mężczyźni zawsze byli stroną aktywną. Dokładnie, jak u zwierząt, gdzie samiec musi walczyć o swoją pozycję i tylko ten najsilniejszy czy najsprawniejszy zdobywa prawo do najpiękniejszej samicy. Ci przegrani trafiają na boczny tor i muszą próbować szukać szczęścia dalej. W świecie mężczyzn, jeśli ci nie staną się najlepszymi myśliwymi, najsilniejszymi wojownikami czy wybitnymi sportowcami, to są skazani na samotność? Zgodnie z takim rozumieniem ci najsłabsi mają jedynie szansę u najmniej urodziwych kobiet. Tylko, która kobieta spojrzy na nieudacznika? W naszych czasach wiele się pozmieniało i to głównie za sprawą pieniądza. ale wysportowani i dominujący zawsze cieszą się większym powodzeniem. Oczywiście zdrowia ani miłości nie można kupić, ale na pewno pieniądze wiele ułatwiają w życiu. Nie skupiajmy się na takich „przyziemnych” sprawach.
Walk o rękę pięknej dziewczyny często nie zobaczymy, ale gdy dwóch obcych facetów zauważy podobającą im się dziewczynę, to jakiekolwiek szanse ma ten, który do niej podejdzie i rozpocznie rozmowę. I choćby nic miało z tego nie wyjść, to ten drugi, nieśmiały, sam nigdy się nie dowie, co by było, gdyby...
dżentelmeński podryw
Tak to już pozostało, że to zazwyczaj faceci są stroną aktywną i rozpoczynają rozmowę z nieznajomą. Niby społeczeństwo jest bardziej nowoczesne, ale ten podział w większości przypadków pozostał. Zobaczmy, jak wygląda męski świat, oczywiście wśród nieśmiałych. Widząc ładną dziewczynę w autobusie, sklepie czy w pracy szybko się peszymy i uciekamy wzrokiem. Gdy dziewczyn jest więcej, to najczęściej otrzymujemy sytuację, kiedy one nabijają się z nas. To takie nieuniknione być tematem drwin, a nawet zaczepek mających na celu tylko upokorzenie. To nie nasza wina, że idąc do kasy musimy patrzeć na najpierw, w której nie ma żadnej atrakcyjnej dziewczyny, przy której wysypią nam się pieniądze na podłogę lub popełnimy kolejną gafę. Idąc na imprezę do klubu czy choćby w domu nie możemy tak naprawdę uwierzyć, dlaczego jesteśmy tacy beznadziejni. To nic trudnego porozmawiać z obcą dziewczyną, która do tego na nas spogląda, albo siedząc razem z koleżanką przy barze macha do nas. Co zrobić? Speszony i zażenowany nieśmiały udaję, że nic nie widział, albo czerwieniąc się szuka jakiegoś punktu zaczepienia, byleby nie patrzeć w kierunku kobiet. One wokół nas kuszą. Krótkie spódniczki, duże dekolty, aż dziw, że możemy jeszcze na nie patrzeć. Tyle pozostaje samotnikom w klubie - obserwacja. Pełni pożądania i tak wiemy, że nic się nie wydarzy. Nie znajdzie się żadna wyzwolona dziewczyna, która podejdzie do nas i inicjując rozmowę zaciągnie do łóżka.
wyzwolona kobieta
Takie rzeczy się nie zdarzają, dlatego nieśmiali siedzą z boku i patrzą, jak innym z łatwością przychodzi poderwanie kogoś. Nie walczymy, nie staramy się nic zrobić i w ten sposób nigdy nie zagadamy do dziewczyny, która nam się podoba, choćby od kilku lat. Nigdy się nie dowiemy, co by odpowiedziała, przecież nie musimy być od razu odpychający. Dlatego często idziemy w towarzystwie kogoś, kto załatwia za nas sprawę początku, tj. podejdzie do dziewczyn, rozpocznie rozmowę, a potem nas przedstawi. Tylko wtedy wychodzi kolejny problem – brak tematów do rozmów, cisza, a co najważniejsze prawdziwie nudne życie, czyli nie ma o czym porozmawiać. Po kilku próbach sami sobie dajemy spokój. Nawet alkohol, ani inne wspomagacze nie zmienią naszej natury. Zabawą, zabawą, ale poza tym nic więcej się nie dzieje. Jesteśmy na przegranej pozycji, dlatego ze złością patrzymy na kobiety, które nie muszą robić nic, by zostać zauważone i by nie spędzić wieczoru w samotności.
samotność płci
Kobiety: Tak, to my. Płeć piękna, o którą biją się mężczyźni, by znaleźć klucz do naszego serca. Oczywiście możemy założyć krótką spódniczkę, czy duży dekolt, ale przecież jesteśmy nieśmiałe, więc są rzeczy, których nigdy nie pokażemy. Nie chodzi tutaj o kompleksy, tylko o poczucie naszego własnego „ja”. Nie czułybyśmy się dobrze w takim stroju, a w tym, w czym chodzimy na co dzień, nie wiele osób zauważa tak naprawdę kobietę. Jesteśmy takie przeciętne. Oczywiście nie jest tak źle, czasami nawet i kierowcy oglądają się za nami. Współpracownicy przymilają się, chociaż nie wiadomo, czy chcą się umówić, czy może jest to kwestia jakiegoś swoistego zakładu, żeby z nami porozmawiać? Nie wiadomo. Pewne jest to, że jesteśmy samotne i nie możemy sobie tak beztrosko pójść w środku tygodnia same do klubu na piwo, nie możemy wyjść same na basen czy do kina, by wszyscy wokół nie zaczęli na nas patrzeć bardziej niż podejrzliwie. Tak wielu rzeczy nam nie wypada. Zresztą gdziekolwiek pojawiamy się same, to niby w wiadomym celu, więc po chwili jesteśmy nagabywane i nawet spokojnie w restauracji zjeść nie możemy.
woman drinking at bar alone
Nas także potrafi speszyć byle sprzedawca w aptece, u którego kupując nawet nieznaczące witaminy czerwienimy się niemiłosiernie. Wszystkie nasze śmiałe koleżanki potrafią zdobyć faceta nie odzywając się ani słowem. Swoista mowa ciała, a my co? Nie jesteśmy łamagami, lecz nie będziemy się wyginać przed nowo poznanym facetem, albo nie będziemy przed nim prężyć piersi. Jak tak można? Idziemy do klubu, bo koleżanki nam nie pozwolą zostać w domu. Siadamy przy stoliku i pijemy jakiegoś drinka. Oczywiście one się bawią, a my tradycyjnie siedzimy same pilnując torebek, drinków i co najważniejsze miejsca. Czasami ktoś i do nas zagada, ale i ci najbardziej gadatliwi szybko sobie dają spokój widząc, że raczej i oni nic tutaj nie podołają. Oczywiście, gdy wypijemy za dużo nasze „zwłoki” może zabrać przypadkowy facet, ale dlatego nie wychodzimy same, by coś takiego mogło się przydarzyć. Siedzimy nadal w klubie i patrzymy na podboje koleżanek i na to, jak przy stoliku siada coraz więcej panów. Szybko tworzą się pary, ktoś próbuje coś do nas powiedzieć, ale jakoś do nas to nie dociera. Idziemy w końcu na parkiet. Co chwila jakiś pijany i zataczający się facet próbuje nas namówić, by pójść z nim do łóżka. Chyba nic bardziej żałosnego nie może się przydarzać. W końcu niektórzy widzą w nas ostatnią szansę na cokolwiek, bo skoro już wszystkie dziewczyny są pozajmowane, to co zrobić? Jednak i my w tej kwestii mamy swoje zasady i tak łatwo z nami nie pójdzie, choćbyśmy i może chciały. Pozostaje w nas ta odrobina przyzwoitości, która każe nam trwać lata w wstrzemięźliwości, niż lata żałować za jedną noc.Oczywiście możemy ulec, ale wiadomo, że i tak nadal będziemy samotne, nie dla nas życie singli.
Zawsze faceci mówią, że kobiety są bliżej siebie. Mogą trzymać się za ręce idąc, pocałować na powitanie lub przytulać się do siebie w miejscach publicznych. Do tego przekonanie, że łatwiej przez takie małe rzeczy zbliżyć się do siebie i spróbować relacji homoseksualnych jest po prostu niedorzeczna. Wszystko przecież leży w głowie danej osoby, jakiej jest orientacji i to nie jest takie proste, jak mężczyźni czasami myślą. Skoro twierdzą, że tak to właśnie wygląda, to niech w chwili swojego największego doła spróbują szukać pocieszenia u swojego przyjaciela i niech spróbują go pocałować. Niech zobaczą, czym to się skończy i niech zrozumieją, że dokładnie tak samo jest u kobiet, jeśli nie potrafią uwierzyć na słowo. No może mogę się trochę mylić w tej kwesti, ale cóż, nie próbowałam i próbować nie zamierzam. Wy macie swoje mecze, my nasze babskie wieczory, co się dzieje na nich, zostaje w gronie zainteresowanych.
pocałunek dziewczyn
Jakby na to nie patrzeć, to obie strony nie mają łatwego życia. No może patrząc na pozostałości naszego dawnego życia, to rzeczywiście, może i to facetom jest troszeczkę ciężej, bo nawet, jeśli uda im się już z kimś umówić, to raczej zawsze oni pierwsi całują. I jak tu przekroczyć taką granicę, gdy niewinne złapanie za rękę jest niczym skok ze spadochronem?

Małe uzupełnienie: Tak mi się przypomniało, że przecież kobiet jest więcej niż mężczyzn. Nie tak dawno wyczytałam, że jest to stosunek 108 do 100, czyli na 108 dziewczynek przyda 100 chłopców. Nie oznacza to od razu, że akurat te "nadprogramowe" osiem musi być samotne w życiu, ale pokazuje, że trzeba się trochę bardziej natrudzić, by nie zostać samą. Jeśli do tego weźmiemy fakt, że kobiety żyją dłużej niż mężczyźni, to okaże się, że powyżej 65 roku życia samotnych pań z powodu nieznalezienia sobie nikogo czy z powodu owdowienia jest dużo, dużo więcej niż samotnych panów, a jak dobrze wiemy, już powyżej magicznej trzydziestki, coraz trudniej nam kogoś znaleźć, a im później, to coraz mniej liczymy, że się uda.
Podziękowania dla Filipa za pomoc w realizacji tego artykułu.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

niedziela, 1 listopada 2009

Pierwszy..

Za oknami już się ściemnia, więc i napisać też coś mogę.
Tak, pierwszy. Pierwszy dzień nowego miesiąca i pierwszy post po dłuższej chwili. Jak dużo słowo "pierwszy, pierwsza etc." ma dla każdego z nas znaczenie. Wszystko, co pierwsze pamiętamy przez długi czas i łatwo nam przypomnieć sobie tą chwilę, gdy dane wydarzenie miało miejsce. Różne sytuacje i różnie do nich podchodzimy. Ja przypominam sobie swój pierwszy pocałunek, a także chwilę, gdy po raz pierwszy napisałam coś "od siebie", a nie tylko kolejne zadanie domowe. Czułam się taka dumna, gdy dowiedziałam się, że mój wiersz został umieszczony w tzw. białej księdze mojej szkoły. Na tym, jak widać się nie skończyło, chociaż żadnych większych osiągnięć później już nie miałam. Cały czas próbuję zrealizować teorię 10 000 godzin poświęconych jednemu zajęciu, czyli pisaniu. Jak pewnie niektórzy z was słyszeli, by być dobrym w danej dziedzinie trzeba ćwiczyć minimum te 10 000 godzin. Zabrałam się za podliczanie i wertowanie dogłębne mojej pamięci i chociaż magicznej dziesiątki nie udało mi się jeszcze przekroczyć, to już mam bliżej, niż dalej. Oczywiście nie sposób mi podać dokładnej liczby, ale z moich wyliczeń wyszło mi około 7500 godzin. Dla jednych może być to mało, dla innych dużo. Ja dobrze wiem, że mogłoby być tego o wiele więcej, gdybym stale dążyła do konkretnego celu i skupiła się na tym, na czym powinno mi zależeć, zamiast siedzieć bezczynnie przed komputerem czy telewizorem. Mam tylko nadzieję, że uda mi się przekroczyć w jakiś piękny dzień tą magiczną granicę i poczuję, że pisanie przychodzi mi łatwo i bez problemu mogę się na nim skupić, choćby nie wiem, co się działo. To tylko teoria, ale może coś w niej jest.
Wracając do pierwszego... dzisiaj dostałam pierwszą odpowiedź od potencjalnego wydawcy. Nie napiszę "oczywiście odmowną", co może moja twórczość nie spotkała się z entuzjazmem. Cóż, to znaczy, że muszę jeszcze popracować, nie tyle nad książką, co nad samą sobą. Wczoraj udało mi się znów napisać kilka stron "Samotnego w wielkim bólu" i doszłam do wniosku, że za bardzo skupiłam się na rzeczach mało istotnych. Jeszcze nie zaczęłam kasować, ale chyba czas mniej przynudzać, tylko zacząć pisać bardziej ciekawie skupiając się nie tyle na nieśmiałości i wewnętrznej walce z nią, co na głównym problemie, czyli dziecku w drodze. Im dalej, tym bardziej wyraźny będzie kształt całości, póki co mam szkielet i początek.
Pora na małe podsumowanie bloga. Cieszy mnie, że mam stałych czytelników i nie przejmuję się statystykami. Już za kilka dni blog będzie miał pół roku, a to już duży krok - zwłaszcza dla mnie, tej która zawsze się szybko nudzi danymi rzeczami i rzadko doprowadza sprawy do końca. Teraz to dopiero wszystko będzie przede mną. Do kolejnego artykułu  "Samotność, a.." poprosiłam o pomoc swojego przyjaciela, bo sama niestety nie mogę wczuć się w pełni w męski punkt widzenia. Wiem już to, co powinnam, więc powinno mi być łatwiej dokończyć i poprawić niektóre błędy.
Oby w tym miesiącu moja praca nad książką i blogiem była bardziej owocna, niż w poprzednim.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

niedziela, 25 października 2009

Czy to samotność??

Patrzysz na swoje życie i zdajesz sobie sprawę, że samotność nie jest ci obca. Brak perspektyw na spędzenie wieczoru i kolejny raz łapiesz się na tym, że znowu siedzisz i oglądasz film - sam/-a. Patrząc w ekran uświadamiasz sobie, że ze wszystkich dzisiejszych planów nic nie wyszło, a pisząc i dzwoniąc do ponad dziesięciu swoich znajomych, nikt nie miał czasu, ani chęci, by spędzić ten dzień razem z tobą. Poczucie opuszczenia ogarnia cię wtedy bardziej, niż kiedykolwiek. Jednak mając okazję do wyjścia, będąc już na jakiejś imprezie czy po prostu w towarzystwie innych osób i tak tęsknimy za tym naszym monotonnym życiem i chcemy znów znaleźć się przed telewizorem w naszym łóżku, w którym czujemy się najlepiej.
samotna bez przyjaciół
Fot.: Vincent Besnault www.health.usnews.com
Co do naszej samotności nie mamy żadnego "ale", lecz czasem przypatrujemy się życiu innych osób i dostrzegamy, że każdy z nas jest w pewnym sensie samotny. Nawet najbardziej kochająca się para potrzebuje czasami chwili wytchnienia i przebywania trochę w odosobnieniu. Każdy jest jednostką, która najlepiej czuje się w swoim towarzystwie. Wróćmy jednak do obserwacji naszych znajomych. Przypatrując się bardziej nie znajdziemy często osób nieśmiałych, jednak w każdym dostrzeżemy samotnika. Oto i nasza koleżanka, która ma kochającego męża, a gdy ten wyjeżdża na delegację, ona nie wie, co ze sobą zrobić i siedzi w domu myśląc, gdzie mogłaby pójść lub z kim? Dobrze wie, że za każdym razem sytuacja będzie się powtarzać. Oto i nasz kolega - wielki podrywacz. Nie ma dla niego problemu by poderwać jakąś dziewczynę w klubie i obudzić się obok niej rano. Nie potrafi jednak zatrzymać kogokolwiek na dłużej i tak naprawdę tylko w weekendy nie jest sam. Cały jego tydzień jest tak samo monotonny, jak i mój. Jemu też doskwierają samotne wieczory. Oto i mamy kolejną koleżankę. Mąż i dwójka dzieci, czyli kolejna, której udało się pokonać smutne życie w pojedynkę. Tylko czy na pewno? W pracy zajmuje kierownicze stanowisko i często jeździ do klientów. I tutaj jest całkowicie odizolowana od reszty pracowników. Praktycznie nikt z nią nie rozmawia, chyba że przez telefon, a jadąc do klienta często podróż zabiera jej klika godzin, a rozmowa z klientem jest czysto zawodowa. Ona także jest sama, tylko boi się przyznać do tego, zwłaszcza w domu i gdy dzieci już śpią, ona często płacze w łazience. Oto i nasza koleżanka z  pracy - prawdziwa singielka z wyboru. Żyje chwilą i bawi się dobrze będąc sama. Jej także brakuje czegoś w życiu. Cierpi na bezsenność, bo nie ma przy jej boku kogoś, do kogo mogłaby się przytulić. Wtedy jej dzień spędzony na zakupach, aerobiku i wieczorną imprezą znika. Jest sama w swoim łóżku, a poduszka w jej ramionach to za mało. Oto i  nasz kolejny znajomy - wszyscy go lubią, bo często wychodzi na imprezy i sam robi je u siebie. Nie jest sam, bo wynajmuje mieszkanie z kilkoma znajomymi. W pracy także się nie nudzi. Jednak, odkąd zerwał ze swoją dziewczyną, nic nie jest już takie same. Niby wszystko jest w porządku, ale on za każdym razem musi udawać, że dobrze się bawi. Zamknięty w swoim pokoju, wieczorem sięga po kolejnego drinka wspominając dawne, lepsze czasy. To, jak go widzą inni, jest zupełnie inne, niż to, jaki jest naprawdę, a zwłaszcza, jak się czuje.
samotny i morze
To tylko kilka przykładów, ale tak naprawdę każdy z nas potrafi dostrzec u innych osób samotność, która nie musi być związana z nieśmiałością. To nasze spojrzenie na innych pomaga zrozumieć nas samych. Nie jesteśmy wyjątkowi, są na świecie inni ludzie, którym doskwiera podobny problem, a także w naszym najbliższym otoczeniu odnajdujemy samotników. Gdy to dostrzeżemy może mniej przestaniemy użalać się nad sobą i może łatwiej będzie nam rozwiązać problem braku bliskiej osoby w naszym życiu. W końcu każdy ma prawo do miłości.
A gdzie są twoi przyjaciele??
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

sobota, 17 października 2009

Tak krótko, tak niewiele

Tak, jak i w tytule niewiele mogę napisać, ani wyrazić tego, co bym chciała. Już wcześniej wspominałam, że mogę pisać tylko, gdy skala mojego smutku nie jest zbyt wysoka, teraz może i jest lepiej, ale nie mogę się skupić na niczym konkretnym. Próbowałam napisać felieton, dokończyć "Samotnego w wielkim bólu", ale na niewiele to się zdało. Góra jedno, dwa zdania i koniec. Nic na siłę, więc odstawiłam wszystko i minął tydzień.
open book
Pozostało bez zmian. Miałam napisać do wydawnictwa pocztą tradycyjną, ale nie miałam głowy do tego i w tym wypadku musiałam skorzystać z maila. Razem z tymi, do których wysyłałam maila ostatnio, to jest ich już razem pięć. Tyle mniej więcej wydawnictw miało dostać "Samotną w wielkim mieście", a dwa jeszcze czekają na maszynopis. I choć myślałam, że będę sprawdzać pocztę codziennie w poszukiwaniu informacji, to tak naprawdę nie miałam na to czasu i sprawdzam pocztę raz na kilka dni. Myślę, że w przyszłym tygodniu mój nastrój się poprawi i znów położę ręce na klawiaturze, by pisać nadal. Smutne wiersze i tysiące dziwnych myśli, to nie jest to, co chciałabym przelewać na papier. Może jeszcze przyjdzie czas by dokończyć, co zaczęłam.
Po za tym na blogu zmian żadnych nie ma. Doprowadziłam go do takiego stanu, że już mi się wizualnie podoba, więc może na razie dam mu spokój. Niech sobie trwa nadal w niezmienionym stanie. Jeszcze tylko chwila i będzie istnieć już pół roku, czyli tyle, ile najczęściej blogi, o których się zapomina. Oczywiście, zawsze będę miała czas, by coś tutaj napisać, choćby i raz w tygodniu. Nie przestanę, dopóki książka z moim nazwiskiem nie pojawi się na mojej półce. Później się zobaczy, co przyniesie czas. Mam zamiar uśmiechnąć się w maju 2010 pisząc posta na rocznicę, dla pełnoletniego bloga. Teraz już was opuszczam i mam nadzieję, pojawić się szybciej, niż w następną sobotę.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

sobota, 10 października 2009

Piszę, gdy jest mi smutno

I chyba tylko wtedy. Nie wiem, jakoś ciężko mi coś napisać, gdy jestem szczęśliwa, zadowolona, uśmiechnięta. Może to nie jest do końca sprawiedliwe, ale akurat, gdy jestem w dobrym nastroju, jakoś nie mogę do siebie dopuścić myśli, że mogłabym coś napisać. Jakoś jest wtedy wiele innych rzeczy, które mogłabym robić. Akurat wtedy mój ulubiony serial śmieszy mnie bardziej, wyjście na nudne zakupy staje się czymś ciekawym i dlaczego w tym momencie miałabym "tracić" czas na zajmowanie się pisaniem? Wychodzi na to, że ciągle jestem smutna, skoro znajduje tą chwilę by położyć palce na klawiaturze i pozwolić rękom pisać to, co we mnie siedzi. Utrwalać obraz z mojej głowy i przelać go chociażby do pamięci komputera, jeśli nie na papier. Myślę, że często sama się nastrajam, by usiąść i dopisać te kolejne zdania. Może katuję się trochę w ten sposób, ale już nie raz starałam się zmusić do choćby jednej linijki tekstu, gdy jestem wesoła i gdy później to czytałam, praktycznie wszystko zmieniałam. Może po prostu z mojego smutnego punktu widzenia wszystko musi być tak, a nie inaczej, ale chociaż nie zawsze piszę wtedy tylko w szarych barwach. Jedno jest pewne potrzebuje chociażby małej iskry smutku by wziąć się do pracy, lecz nie może go być za dużo, bo wtedy nic już nie zrobię i pogrążę się w płaczu zwinięta w kłębek na łóżku. Nie myślę wtedy o niczym, tylko o tym, co mnie boli. Jeśli w takim momencie mogłabym coś napisać to tylko i wyłącznie jakiś wiersz o cierpieniu. Nie robię tego, bo gdy później wezmę taką pokreśloną kartkę, na którą przelałam moje emocje, to najchętniej bym ją spaliła, by zapomnieć o tym, co było i nie patrzeć w przeszłość, tylko żyć teraźniejszością. Tak to mniej więcej u mnie wygląda. Nie mówiąc już o szklaneczce z drinkiem, która może mi w niczym nie pomaga, ale daje mi możliwość głębszego zastanowienia się nad tym, co właśnie napisałam, choćby i tym mętnym wzrokiem. Nie opróżnię całej butelki siedząc nawet cztery godziny. To nie w ten sposób działa. Do tego ciemność. Tak ciemność działa na mnie motywująco. Gdy tylko ściemnia się na dworze, ja powoli zaczynam myśleć by usiąść sobie wygodnie z laptopem na kolanach i otworzyć znów ten sam plik i dokończyć stronę, rozdział, cokolwiek. I to właśnie wtedy odzywają się znajomi proponując jakieś wyjście, a ja nie wiem, czy odmówić, czy nie? W końcu mój argument, że muszę zostać i coś zrobić ważnego, nikogo już nie przekonuje, bo to moja standardowa wymówka. Do tego miałam walczyć ze swoją samotnością i korzystać ze wszystkich okazji, byleby nie siedzieć w domu. Tylko  akurat w tym momencie miałam się zabrać do pisania. Dzisiaj miał być ten dzień i nie odmawiając znajomym, wracam późnym wieczorem do domu i stwierdzam, że dobrze było wyjść, tylko gdy spojrzę na komputer, stwierdzam, że znów odkładam rzeczy na później i nie ma dla mnie tak naprawdę żadnego usprawiedliwienia. Przychodzi kolejny wieczór i gdy już jestem gotowa, to nic nie potrafi mnie wytrącić od pisania. Hałas nie istnieje, a ja jestem w swoim świecie. Tak bardzo daleko od realności, zamknięta w czterech ścianach.
kobieta myśląca
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

poniedziałek, 5 października 2009

Ten piękny październikowy wieczór

I choćby cały dzień był szary i zły, to zawsze nadchodzi te kilka chwil w ciągu całej doby, kiedy mamy chwilę spokoju i możemy spokojnie zacząć myśleć. Moja chwila troszkę się przeciągnęła, ale taka właśnie miała być. Nie napiszę: "Przecież pisać muszę!", lepiej brzmi - chciałam i nadal chcę, tylko najwięcej czasu zabiera mi praca i sen. Bez tego drugiego można jakoś funkcjonować, to bez pierwszego długo nie przeżyję, niestety.
Nie ma, co się tutaj rozczulać nad pracą, bo trzeba kilka rzeczy napisać. Blog istnieje już 5 miesięcy i ma już ponad 50 postów. Może to i krótko, i mało, ale dla mnie to już jest jakiś sukces, bo znając swój zapał do wszystkiego, myślałam, że po trzech miesiącach wszystko przepadnie. Jest dobrze, mogło być jeszcze lepiej, ważne, że ja sama jestem zadowolona. Jak zwykle jedna rzecz nie daje mi spokoju, czyli brakujące felietony. Skończę je, to będę mogła zając się spokojnie moją dalszą pracą i nadrobić zaległe rzeczy na bloga. Ważne by pisać, bloga, książkę i nie odrywać się za bardzo marnując czas na miliony różnych rzeczy.
Wracając do książki, to jak już zapowiedziałam. Przesłałam ją do pierwszych wydawnictw. Na pierwszy ogień poszła wersja elektroniczna. Papierowa zostanie wysłana w środę/czwartek. Jak na mnie to już duży postęp, chociaż kliknięcie na ikonę "Wyślij" zabrało mi trochę czasu i nerwów.  Było ciężko, ale się udało. Kolejny krok zrobiony. Oczywiście nie będę teraz co pięć minut wyczekiwać odpowiedzi, ale mam nadzieję dostać jakąkolwiek. Nazw wydawnictw nie zdradzam, ale myślę, że ich odpowiedzi będę mogła tutaj umieścić, chociażby po to, byście mnie pocieszyli i zmotywowali do dalszego działania.
Teraz mogę wam życzyć tylko słodkich snów.
Vincent Van Gogh Starry Night
Vincent Van Gogh "Starry Night"
Fot.: www.greggchadwick.blogspot.com
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

wtorek, 29 września 2009

Nieśmiałość to codzienne niewykorzystane szanse..

Nie bez powodu taki tytuł, w końcu każdego dnia nam się nadarza jakaś okazja, może nie do zmiany naszego życia, ale chociażby do przełamania się. I akurat w takiej chwili nasz umysł zaczyna się wahać. Szukaj innej, łatwiejszej opcji. Dlaczego nieśmiali zawsze kombinują? Zawsze szukają najprostszego rozwiązania. Już kiedyś stwierdziłam, że "nie robienie niczego" także jest podjęciem decyzji. Sprawy nie rozwiążą się same, a czasem lepiej jest zrobić coś głupiego, niż nie robić kompletnie nic. Ile to razy sami to przeżywaliście lub mówili wam to wasi znajomi, że gdy para kochających się ludzi się pokłóci, to oboje czekają, aż druga strona coś zrobi. Tak jest chyba zawsze i jeśli nikt nie podejmie żadnej decyzji, to może skończyć się najlepszy nawet związek. Ot taki prosty przykład z życia, a jednak bolesny i chyba najbardziej prawdziwy. Odkładamy wszystko na później i kolejna szansa przechodzi nam koło nosa. Później wracamy do domu i zamartwiamy się nad swoim losem. Nie wszystkim wyzwaniom możemy zdołać, ale czasem boimy się nawet najprostszych sytuacji. Może czas to zmienić??
Jutro ostatni dzień września i mogę powiedzieć, że nie zmarnowałam całkiem tego miesiąca. Trochę mi to zajęło, ale udało mi się zrobić listę wydawnictw, do których będę mogła przesłać moją "Samotną w wielkim mieście". Z prawie stu, które przejrzałam, oceniłam i przemyślałam wszystkie za i przeciw wyszło mi, że nie mam jeszcze pełnej listy tych, do których wyślę mój tekst. Jedne wolą pocztę tradyjną, inne elektroniczną. Najpierw zajmę się tymi drugimi, a dokładnie dwoma, które w moim mniemaniu najbardziej mi się spodobały. Z pozostałych wybiorę około trzech i będę czekać na odpowiedź, jakąkolwiek. Może do końca roku ją otrzymam, a do tego czasu skończę pisać felietony i dopracuję wstęp. Oczywiście będę pisać nadal. Do szuflady czy do szafki, aż skończę i będę szukać własnej ścieżki wydawniczej. Tak, to moje małe marzenie, by dotknąć książki ze swoim nazwiskiej. Prawdziwej książki. Napiszę tutaj, co takiego o mojej twórczości sądzą ludzie, którzy się na tym znają i "siedzą" w temacie już długo i niejedno w życiu czytali.
Gdy jesteś już blisko celu, nie przejmuj się małymi niepowodzeniami - tak będę sobie powtarzać, a i was czasem męczyć moimi zmianami stanów emocjonalnych.
@Marzena: Znajdź swój cel w życiu. Uwierz, że możesz je zmienić, jeśli chcesz i nie pozwól, by nieodpowiedni ludzie decydowali o twojej przyszłości.
sam podejmuj decyzje
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis