facebook

O mnie

Antonina Kostrzewa

 Mój profil tutaj.

Oto i moja biografia spisana pewnego wieczoru:

Nazywam się Antonina Kostrzewa i przyszłam na świat w ten jakże piękny dzień 25. marca 1973. Urodziłam się we Wrocławiu i tutaj na Krzykach spędziłam swoje dzieciństwo i żyję po dziś dzień. W tej krótkiej biografii skupię się tylko na rzeczach, które miały wpływ na moją obecną sytuację oraz na moje główne zainteresowanie, czyli pisanie.
Wychowałam się w domu bez ojca, tzn. ojciec był, ale do czasu. Odkąd pamiętam, zawsze dochodziło między nim, a mamą do kłótni. Gdy miałam sześć lat zobaczyłam, jak po raz pierwszy ją uderzył. W czasie tych wszystkich kłótni zamykałam się w swoim pokoju i uciekałam we własny świat, później zamykałam się w sobie i pisałam nic nieznaczące, dziecięce pamiętniki, w których każda mała rzecz, była wielkim wydarzeniem.
On, jako sędzia mógł praktycznie wszystko, a w tamtych czasach rzadko dochodziło do rozwodów, dlatego żyli w separacji. Nie przychodził zbyt często, bo był zajęty swoimi licznymi kochankami, aż w końcu po kolejnych siedmiu latach sam wystąpił o rozwód. Nie wiedziałam wtedy, co to oznacza dla nas, bo niewiele się zmieniło. Ważne, że nadal miałyśmy swój dom. Było trochę ciężej, niż zwykle, bo pani adwokat i tak już wcześniej miała pod górkę, ale jakoś się udało. Ojciec więcej się nie pojawił, nawet na moją osiemnastkę. Ma swoją nową rodzinę i nowe dzieci. Po tym wszystkim pozostał mi uraz do nazwiska, którego nienawidziłam, a jak piętno było przypięte do mnie każdego dnia.
Lekko odizolowana od klasy, a bardziej od wszystkich podwórkowych koleżanek ukończyłam podstawówkę. Chciałam pójść do mojego wymarzonego liceum, ale bałam się, że sobie nie poradzę. Pozostało we mnie trochę ambicji i nie poszłam na łatwiznę. Nie było, aż tak źle, ale nie utrzymuję już kontaktu praktycznie z nikim z liceum. Nie byłam pośmiewiskiem czy totalnym kujonem, byłam zawsze z boku. Może nie jako mroczny odmieniec, ale byłam wtedy ja i mój własny świat. Tylko pani od polskiego zawsze trzymała się w ryzach i nie pozwalała wyjść poza przypisany szablon. Dopiero na wypracowaniach z angielskiego mogłam pisać to, o czym miałam ochotę. Rozwinąć na chwilę skrzydła w nic nie znaczącym tekście. Trochę, jak odludek zdałam maturę nie wybijając się zbytnio ani ocenami, ani też zainteresowaniem płcią przeciwną. Jak każda dziewczyna miałam swoje miłosne wzloty i upadki, ale nie znalazłam niczego na stałe. Może i nawet nie szukałam. Tak skończyłam mój okres buntu nastolatki – jako samotna i nie pasująca do reszty.
Przed wyborem studiów moja mama powiedziała mi: „Jesteś dzieckiem sędziego i pani adwokat, dlatego nie popełnij błędu i nie idź na studia prawnicze”. Akurat to była ta rzecz, o której nie musiała mi mówić. Chciałam iść na psychologię, ale jak to w życiu bywa, gdy się czegoś bardzo chce, to zawsze zabraknie tego jednego, małego punkcika. To był jedyny egzamin, którego się nie bałam. Co do innych moich planów, to porzuciłam je przez egzaminy wstępne, chociaż myślę, że pewnie bym sobie z nimi poradziła bez problemu. No może z chemią nie szło mi tak dobrze, ale na pewno na tyle, by dostać się na farmację. W ten sposób wylądowałam na biologii na Rolniczej. Sama nie wiedząc do końca, dlaczego i po co? Moje studia nie minęły pod znakiem ciągłych imprez i zabawy. Przyznaję nie trzeba było wiele robić, ale ja wtedy jeszcze bardziej zamknęłam się w sobie. Nie sposób było spamiętać całą grupę ćwiczeniową, a co dopiero cały rok, a ja tak naprawdę przez pierwszy rok poznałam raptem kilka osób. Najlepiej czułam się w swoim własnym towarzystwie, a że na wykładach niewiele mnie rozpraszało, więc zaczęłam pisać. W ten sposób w trzy lata napisałam pierwszą powieść, a następne dwa zajęło mi jej przepisywanie i poprawianie. Prawdę mówiąc, to do tej pory nie jest skończona i ma wiele pustych miejsc, ale nie zostawię jej tak na wiecznie zakurzenie.
Zanim rozpoczęłam piąty rok udałam się na imprezę do akademików Politechniki razem z koleżankami ode mnie z roku. Pijąc i bawiąc się z informatykami zaszłam w ciążę z Marcinem, czyli najnudniejszym i najbardziej bezradnym człowiekiem, jakiego poznałam w życiu. Całe szczęście, że poznałam go trochę wcześniej, niż na tej imprezie. Po licznych rozmowach z moją mamą wyprowadziłam się do niego, a raczej do mieszkania, które wynajmował na Ołbinie razem z trzema kolegami ze studiów. Był rok 1996 i w grudniu wyszłam za mąż. Oczywiście z rozsądku, bo z powodu dziecka. Mieszkaliśmy w piątkę w dwupokojowym mieszkaniu w starej kamienicy, ale jakoś nie narzekałam, bo po pierwsze poczułam się dorosła wyprowadzając się od siebie z domu, po drugie już za pół roku miałam urodzić dziecko, a co najważniejsze pozbyłam się mojego ohydnego nazwiska. Oczywiście nadal było nudno, ale na to już niewiele mogłam poradzić. Marcin widział tylko komputer i zabawy, dobrze, że chociaż nie był wpatrzony w ekran, jak moja córka teraz. Starając się zaliczyć mój rok bez problemów, zajęłam się także jego przedmiotami i on uczył mnie podstaw HTML'a i innych rzeczy, co zostało mi do dziś. Święta spędziliśmy na dwa domy. Ten mojej mamy i jego w Kłodzku, gdzie nikt za mną nie przepadał. Miałam prawie napisaną pracę magisterską, ale nie mogłam się obronić przed terminem, a termin narodzin zbliżał się nieubłaganie. Urodziłam szesnastego czerwca Julkę i praktycznie od tego momentu wychowuję ją praktycznie sama. Marcin od samego początku sobie z niczym nie radził, a później mnie zostawił, w sensie pojechał do Kłodzka walczyć z wielką wodą i ratować dobytek rodziców. Pozostali współlokatorzy także powracali do swoich domów na wakacje, więc zostałam sama. Z mamą byłam lekko pokłócona, więc nie prosiłam jej o pomoc i starałam sobie radzić, jak mogłam. Gdy powódź przyszła do Wrocławia, a pod moim oknem zbierała się woda, spakowałam się do plecaka, Julkę zawiesiłam sobie w chuście na piersi i brodząc od rana, udało mi się stanąć wieczorem na Krzykach w domu mamy. Przejście z placu Bema na Powstańców było dla mnie niczym obóz przetrwania, ale z pomocą innych sobie poradziłam. Gdy już stanęłam zmoknięta i brudna na progu mojego domu, mama nic nie powiedziała. Zrobiła mi herbatę, położyła Julkę spać i zniknęła na kilka godzin. Wróciła, gdy już spałam, a rano dopiero zrozumiałam, gdzie była tyle czasu. Od wszelkich możliwych sąsiadek i koleżanek przyniosła pieluchy – tetrowe i pampersy, ciuchy, zabawki, a nawet kołyskę. Tak zaczęło się moje życie. Na nowo.
Marcin wrócił praktycznie w sierpniu, bo dużo miał do roboty u rodziców, ale ja już wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Nasze małżeństwo nie trwało nawet roku, a ja znów wróciłam do mojego znienawidzonego nazwiska. Jak to zwykle bywa, ciężko mi było się zebrać do dokończenia pracy i obrony, ale w 1998 w końcu się udało. Wtedy także miałam także mój krótki okres nauki w szkole, w ramach praktyk, ale życie zweryfikowało, że nie za dobrze mi z tym idzie. Moja mama rozpoczęła poszukiwanie jakiegoś zajęcia dla mnie i z jej kontaktami trafiłam na staż do firmy farmaceutycznej, gdzie zaraz po zakończeniu stażu podziękowano mi. Później przyszedł czas na pracę urzędnika. Przedłużono nawet ze mną umowę, ale tutaj także stwierdzono, że jestem zbyt rozkojarzona, by ze wszystkim sobie poradzić. Aż przyszedł moment na to wspaniałe laboratorium, gdzie tkwię po dziś dzień. Tym razem jedna z pseudo przyjaciółek mojej mamy to załatwiła. Oczywiście mnie nie znosi i nawet tego nie ukrywa, dlatego od samego początku traktowała mnie, jak popychadło. Przetrwałam. Dwa lata temu dostałam nawet awans, bo jak usłyszałam: „Ze wszystkich idiotów tutaj pracujących, ja tu jestem najdłużej i jako jedyna nie mam jaj, by rzucić tę robotę”. W ten sposób zwiększył się zakres moich obowiązków, a wszystko, co laboranci zrobią źle lub gdy są jakieś opóźnienia, zawsze jest wszystko na mnie, ale nie ma co, więcej o tym pisać. Ciężko mi to rzucić wiedząc, jakie będę miała problemy ze znalezieniem czegoś nowego, a także w związku z tym, jak to mówi mojej mamie, jak to wiele jej zawdzięczam i jak dba o mnie w pracy.
Marcin czasem dzwoni, czasem przyjdzie. Najczęściej pomiędzy dniem dziecka a urodzinami Julki. Tak na chwilę. Dalej nie dorósł do życia i jako administrator sieci świata poza tym nie widzi. Na tym kończy się jego opieka nad dzieckiem. Co do mojej Julii, to na szczęście nie jest taka, jak ja. Może przez to, że wychowuje się z dwiema kobietami, a tak naprawdę z trzema. Zaraz po studiach, tj. we wrześniu, gdy już mieszkałam na Krzykach, moja przyjaciółka Beata szukała mieszkania wraz ze swoim przyszłym mężem – Danielem. Wprowadzili się do nas, na piętro i żyliśmy tak razem przez siedem lat. To właśnie dzięki nim mogłam zacząć moje zawodowe życie, a Julka rzadko zostawała sama, w końcu dobrze mieć ciocię nauczycielkę. Gdy Beata sama zaszła w ciążę, udało im się zdobyć kredyt i wyprowadzili się. Na szczęście często się widujemy, a i piętro mamy całe dla nas.
Moja mama też ma się dobrze, po latach udręki i upokorzeń, odnalazła się na nowo i pomaga kobietom uciec od swoich prześladowców. Zgodnie z zasadą: „Za te wszystkie lata, ja biorę wszystko, a ty zostajesz z niczym.”. Dobrze widzieć, że choć ona jest szczęśliwa..
A co ze mną? Nadal na Krzykach, nadal sama, chociaż z córką. Udało mi się w końcu zmienić moje nazwisko. Wybrałam panieńskie mojej mamy i tak mi już zostało. Niewiele osób wie, że je zmieniłam, bo dla wszystkich innych nadal używam starego. Próbuję coś zmienić w swoim życiu. Próbuję pisać. Czy coś z tego będzie, to już czas pokaże.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

Napisano już 35 komentarze/y. Dodaj coś od siebie...
Już teraz przyłącz się do dyskusji i dodaj nowy komentarz

Anonimowy pisze...

z przyjemnością w tak zwanym między czasie zajęć służbowych przeczytałam Twoją biografię. Wróciłam tym samym do swoich młodych lat i chociaż urodziłam się o wiele wcześniej ale również moje dzieciństwo i młodość nie były radosne. podobnie jak Ty zawsze byłam i jestem sama chociaż wokół mnie kręci się wielu ludzi.

Anonimowy pisze...

Rowniez z przyjemnoscia przeczytalam Twoja biografie. I chociaz dzieli nas wiele lat, i tak wlasciwie moglabym byc Twoja "mama", to musze Ci powiedziec, ze moja mlodosc nie roznila sie zbytnio od Twojej. Z ta tylko roznica, ze mialam wspanialy dom rodzinny i wspanialych rodzicow do samego konca ich wspolnego zycia, czyli do ich smierci. Pomimo tego bylam sama i samotna, i nadal jestem. Tak jak i Ty zylam i nadal zyje we wlasnym swiecie. Zawsze bylam jak gdyby odludkiem, tak sie czulam i odbieralam i tak sie nadal czuje, bo jestem niesmialym czlowiekiem i nie potrafie szybko nawiazywac kontaktow z innymi ludzmi. Ty zrobilas wspaniale kroki do przodu, i wspaniale postepy! Zorganizowalas sobie zycie! Napisalas ksiazke...... Jak sie jest mlodym, mozna wszystkiego dokonac.....spelniac marzenia...... im czlowiek starszy, tym gorzej jest sie do czegos przekonac, zmienic.......czlowiek boi sie pojsc na calosc......... a moze to tylko ja taka jestem.....???????

Anonimowy pisze...

A ja mam 30 lat, moje dzieciństwo wspominam wspaniale. Ale schody zaczely sie dopiero przy maturze i trwaja do dzis. Sama,samotna. Mieszkam z rodzicami i bratem. Nie mam zamiaru sie wyprowadzac,bo mi tu dobrze. Podobno jestem atrakcyjna ale mimo wszystko od kilkunastu lat nieszczesliwie nie moge znalesc męza. Na razie nie pracuję z powodow zdrowotnych, rodzice nam pomagają a ja w zadoscuczynieniu robie wszystko co moge by odrobic to co daja na jedzenie itp. Zajmuję się domem, oraz pracuję na roli. Tak, że oni maja dzieki temu trochę odpoczynku.Coprada nie pracuję zawodowo, ale w domu robię doslownie wszystko. To jak etat w pracy...
Ale nie w tym rzecz. To nic nie znaczy,cocbym nie wiem jak byla pracowita. MOja rodzina mnie lubi, ale dalsz aordzina ciagle mi robi przykrosc,wysmiewa,wyzywa od leniow, ale gdyby im przyszlo przjesc ze zdrowiem to co ja to nie wiem co by zrobili. Ale nie bede im przeciez mowic ze mialam problemy z kolanami...nikomu nie mowie,co czuje, jak bardzo mi potrzeba męzą, wsparcia, ciepal rodzinnego,chyba nigdy nie znaje nikogo. Od lat szukam, i zawsze trafiam na palantow. Boje sie swego wieku, że juz niedlugo nie bedzie mnie nikt chcial,ale podobno trzymam sie b.dobrz,e wygladam na conajmniej 25 lat. Dlugie wlosy,zadbana, mimo wszystko nie mam szzcescia. A wiem ze sie podobam. Wiecie w czm jest problem?
"zyczliwi" z rodzinki i sąsiedzi psują mi opinię. Tylko tym, że nie pracuję. A przeciez nie wolno oceniac czlowieka tylko pod kątem zarobkow. A to co czuję, jaka jestem, jak traktuje ludzi rodzine, moje uczucia kotre w sobie mam,dobre serce? nikt nie wspomni, bo w dzisiejszych czasach liczy sie tylko materializm. Nic wiecej.Czyli jak ktos patrzy na zarobki kobiety znaczy sie ze nie kocha jej,tylko szuka wygodnego zycia. A przeciez to ze nie mam pracy(a mysle kiedys jak sie podreperuje zaczac ją, mam studia dokonczone i to dobre) ale za to zajme sie domem na blysk, umiem dobrze gotowac, zajmowac sie umiejetnie dziecmi, zatroszczyc sie o wsyzstko. Jestem steeotypowa i raczej stawiam na to, ze kobieta nie powinna robic zbyt duzej kariery, to mezczyzna powienien zadbac i finanse a kobieta dom i dziecko,a moze jak ono podrosnie to jakas praca dla wlasnej satysfakcji.

Anonimowy pisze...

Cześć, ja mam 16 lat i mieszkam w małej wiosce. W szkole uważają mnie za kujona w związku z czym jestem zawsze sama. Najbardziej nie lubię tych upokorzeń w postaci spojrzeń. Mam co prawdę przyjaciółkę i to bardzo szczerą, ale w szkole uważają nas za odmieńców i dziwaków. W tym roku idę do liceum, a moja najlepsza koleżanka do zawodówki. Musimy się rozstać, a ja szczerze mówiąc boję się tego boję się,że nikt mnie nie polubi w nowym miejscu i znowu będę uważana za kosmitę. Nie dawno jak wiecie było ogłoszenie wyników egzaminu gimnazjalnego miałam tylko 69, gdzie zdolne dzieci miały nawet po 80. Z tej przyczyny jest mi bardzo przykro i czuję się głupia. Na dodatek strasznie często choruję i opuszczam szkołę, a potem nie radzę sobie z zaległościami, a wiem, że w liceum będzie jeszcze gorzej. Jest mi bardzo ciężko w moim szarym, bezlitosnym życiu bo nawet ludzie w mojej wiosce są krwiopijcami gdyż ciągle obgadują moją rodzinę.

Anonimowy pisze...

Zajrzałem z ciekawości ...bo nie przez przypadek. O sobie pisać nie będę ...umówmy się że nie umiem. Chciałbym dedykować Wam piosenkę
http//www.youtube.com/watch?v=0EWXXhSjGkI
życzę lepszych pogodnych dni J.

Anonimowy pisze...

Parę uwag Antonino (w końcu o te ci chodzi)
Po pierwsze - jesteś samotna bo sobie to wmówiłaś. Na sto procent w pobliżu ciebie kręci się paru mniej lub bardziej wartościowych facetów (w zależności od poziomu twoich oczekiwań - z czym nie przesadzaj - bo ty i nikt nie jest doskonały). Zbyt niewidzącymi oczyma, zbyt selektywnie rozglądasz się po świecie.
Przede wszystkim zacznij robić cokolwiek dla siebie. Pisanie jest dobre ale ono troszeczkę utwierdza w izolacji - w postawie pasywnej(wiem bo to przerabiałem). Proponuję ci:
Na początek ruch - wiadomo sport to zdrowie (emocjonalne też) Osiągając dobrą kondycję fizyczna poczujesz się wartościowsza. Biegaj, graj w tenisa, piłkę nożną (nie żartuję). Zrób coś dotąd w myślach niemożliwego. Ja w wieku 36 lat poszedłem na basen uczyć się pływać, zacząłem wśród dzieci na brodziku z wodą po kolana i tłumem uśmiechniętych gapiów. Jak trzeba to przeklnij i rób dalej swoje, nie odpuszczaj. Teraz myślę o jeździe konnej - jak to zorganizować. Zastanów się może warto odmłodzić garderobę, zmienić styl. Założyć coś wyluzowanego czy też bardziej szykownego, zdecydowanego -dostosować w zależności od potrzeb. Jaki wizerunek sobą prezentujesz ? Kim chcesz się czuć. Może zmienić uczesanie. Będziesz podobała się sobie to i inni zwrócą na ciebie uwagę. jeśli nie masz to zrób prawo jazdy.
Po drugie (żebyś nie piła sama kawy i wieczorami nie marzła). Daj facetom szansę. Przystań na chwilkę luźnej rozmowy. Nie spiesz się. Podaruj miłe słówko, żart, uśmiech - on działa cuda. Pokokietuj troszeczkę. Może już dawno obok ciebie jest ktoś "nieśmiały" - kogo zaprosisz na "przypadkową" kawę na mieście. Zwierz się z małych spraw, zapytaj o radę. My to uwielbiamy. Za to boimy się kobiet "nadmiernie inteligentnych" - jak rentgen, rażąco bezpośrednich i samowystarczalnych. Gdy trzeba troszeczkę przejmuj inicjatywę - a może poznasz gościa z jego nie ujawnianej, wartościowszej strony.
Na uczucia trzeba zapracować - same rzadko przychodzą. Chcesz by ktoś dbał o ciebie to daj mu odczuć że go cenisz i potrzebujesz.
Takie mam niedyskretne pytanie. O miłości nie piszesz (czyżby tabu). Byłaś kiedyś zakochana ? - nie ważne :) - trzeba próbować dalej.
Popatrz:
Dowodem na twą popularność i sympatię jest blog. Mówisz że facetów mało - bo oni się nie wychylają. O uczuciach mówią tylko "wybranej kobiecie" (i to nie zawsze). Ale zapewniam cię- twoje felietony przeglądają.
Czego się obawiam
To psychologiczno -psychiatryczny kierunek pisarski. Z czasem coraz bardziej w nim się utwierdzasz, przez jego pryzmat postrzegasz otoczenie. Owszem pomagasz innym, ale w konsekwencji sobie raczej zdecydowanie NIE.
Chciałbym:
Móc zobaczyć na półce w księgarni twoją powieść,romans,czy kryminał, a nawet bajki dla dzieci.
Tosiu :) - postaraj się poszukać w swoim życiu jaśniejszych barw. J.
p.s.
Nie powinienem cię oceniać, jeśli formą wypowiedzi uraziłem to przepraszam . Preferujesz bezo grudkową szczerość i za to ci się dostało. Mam nadzieję że się mylę.
acha....nie sądzę by było dobrym pomysłem umieszczanie tego tekstu na blogu ....zresztą jak chcesz :) Cześć

Anonimowy pisze...

Nie powinienem tego wszystkiego pisać
nie wiem co mnie podkusiło
...bezsilność w wypowiedziach przedmówców ?
Nie ma recepty na szczęście
- wykreśl proszę J.

Anonimowy pisze...

Jestem czytaczka, a moj pseudonim to kawka Czytam kompulsywnie, stale wszystko i szybko. Slizgam sie po powierzchi liter, surfuje,zmieniam strony przeskakuje z portalu na portal. Niecierpliwie sie gdy nic nie przykuwa mojej uwagi. jednak szukam, bo kazda fala jest nowa, kazda nieznana lub malo znana (narazie) autorka moze okazac sie wielkim talentem i jest w stanie przekazac tresci dotad niewyrazone.
Czytajac pani biografie zlapalam fale. Gladko mnie ona poniosla na swojej grzywie. To bardzo dobra proza.
Ten pan z 27.czerwca zaleca pani rozne zmiany w celu latwiejszej samo-sprzedaży i konsumpcji pzrez innych.
To tak nie dziala prosze pana. Jesli sie pisze z duszy i szczerze a pani Antonina pisze z duszy i szczerze i do tego ma talent bo potrafi przykuc uwage.
Zawsze ale to zawsze trudniejsze rozwiazanie jest sluszne. Nie sadze aby slusznym bylo zmienianie pani Antoniny.
Oczywiscie kilka seansow w solarium - napewno dodaje pewnosci siebie. pozdrawiam kawka z pasjo

Anonimowy pisze...

Ja mam 18 lat i jestem w ostatniej klasie liceum. W styczniu mam studniówkę na którą i tak nie ide bo nie mam z kim a z reszta nie czuje sie dobrze na takich imprezach. Od dziecka zmagam się z nieśmiałością. W przedszkolu przewaznie bawilam sie sama. Zreszta na początku strasznie nie chcialam tam chodzic. Unikałam kontaktu z innymi dziećmi. Podobnie w podstawówce gdzie trzymałam sie z koleżanka której klasa również niezbyt akceptowała. Niby nie byłam wyśmiewana czy cos ale zawsze trzymałam się na uboczu. Najgorsze byly przedstawienia. Zazwyczaj dostawałam mało wymagającą role gdzie stałam po prostu lub chodziłam ale samo stanie przed publicznością mnie paraliżowało. Do gimnazjum poszlam z ta samą kolezanka która poznalam w podstawoówce. I przeważnie spędzałyśmy przerwy we dwie. Nie zawsze sie dogadywalaysmy i mialysmy sprzeczki ale zazwyczaj po kilku dniach ustępowałam nawet jesli wiedzialam ze to ja mam rację. Później nadszedł czas na wybór liceum- nasze drogi się rozdzieliły. Ona poszla na profil biol.-chem. a ja na językowy gdyż zawsze łatwo mi przychodziła nauka języków. To było bardzo stresujące bo poszłam do liceum w innym miescie, wiekszym, gdzie wszystko bylo inne. Dojazdy to pół biedy ale na nowo musiałam sie oswajac z ludźmi i poznac nauczycieli. Teraz strasznie żałuję że tam poszlam ze wzgledu na poziom nauczania ale to juz inna historia. No i poznalam kolezanke która równiez byla z mojego miasta ale ona to zupelne przeciwienstwo mnie- jest otwarta, wygadana, łatwo nawiazuje znajomosci. Trzymamy sie razem bo obie jestesmy z tego samego miasta. Ja naprawde mam juz czasami tego wszystkiego dosyc i czytalam różne artykuły na ten temat- az trafilam tutaj. Przegladałam felietony P. Kostrzewy i normalnie czulam jakbym czytala o sobie. Wszystko sie zgadza. Nawet jak wychodze gdzies ze znajomymi to czuje sie samotna nie potrafie sie cieszyc zyciem. Czesto placze zamknieta w swoich czterech ścianach. To wszystko mnie przerasta a teraz jeszcze pora na wybór studiów a ja kompletnie nie mam pojecia co bym chciala robic. Najlepiej gdybym wykonywala jakas spokojną prace, gdzie nie ma za duzo kontaktów z innymi. Kocham zwierzęta ale mówia mi ze praca weterynarza to nie dla mnie. Jestem w kropce.

Michał Archanioł pisze...

(skasowało mi poprzedni komentarz, więc piszę jeszcze raz)
Jestem 10 lat młodszy od Ciebie. Trafiłem na Twojego bloga "przypadkiem" i czytam ;)
Masz ciekawą historię. Wierzę, że jeszcze nie raz pozytywnie Cię ona zaskoczy i że znajdzie się w niej miejsce na wątek miłosny ;)
Jakbyś miała czas i ochotę to zapraszam do siebie - mam kilka krótkich tekstów - będę wdzięczny za krytykę ;)
Pozdrawiam Ciebie i Julkę ;)
Michał

Anonimowy pisze...

Samotność i niesmiałość stworzyli we mnie inni ludzie.Mam 35 lat i chyba tak naprawde czuje sie dobrze ,tylko we własnym towarzystwie.Draznią mnie spotkania , wesela, swieta,urodziny, puby itp.Większość ludzi to narzekacze albo szydercy ,nie umiem tego słuchać.Od najmłodszych lat wykonywałem ciezkie fizczne prace na granicy wytrzymałosci fizycznej ,często za nedzne grosze czesto okradziony ,emigracje za chlebem, zawsze coś robiłem bo nie było znikąd pomocy.Zawsze stałem gdzieś umorusany na uboczu zły ,ze wykonuje najgorsze zajęcia,ze brak kasy i sypie sie wszystko i alkochol wieczorem który mnie uspokajał.Miłość z wyzszych sferek zostawiłem resztkiem sił i honoru , cierpiałem.Miałem troche przejsć z policją z mafią , złamali mnie wszyscy ,zawiedli mnie wszyscy.W wieku 30 lat byłem spoconym,czerwonym ,102 kg grubasem ,który złopał piwa i jadł golonki. Nerwica zycia mnie dusiła.Miałem samobójczą próbe.Przez ostatnie 5 lat zbiłem 20 kg , wczesniej jeszcze rzuciłem palenie ,po alkochol sięgam rzadko i bardzo duzo się ruszam fizycznie ,jestem kłebkiem miesni i podobam się kobietom ,jednak czuje się wciąż niesmiały wobec nich, ich wzrok mnie paralizuje,a jak juz jakas wpadnie mi w oko, mysle sobie, nie dla psa kiełbasa.Nie miałem zbyt duzo kobiet w zyciu oprócz, pierwszej niespełnionej miłosci,i jeszcze trzech romansów z młodymi dziewczynami, we wszystkich przypadkach to one wszystko zaczynały.Mam pieniadze ,które pozwalają spać spokojnie, wydaje mi się ze potrafie rozbawić kobiete,znam niezle trzy jezyki i nadal jestem sam jak pies ,bo chyba tak zyje sie najprosciej.

Anonimowy pisze...

Dzisiaj jest wtorek, 16 lutego. Po raz pierwszy weszłam na Twojego bloga-jakoś tak przypadkiem, przeczytałam historię Twego życia w pigułce i poczułam, że muszę do Ciebie napisać. Tak się czasami zdarza, że obcym osobom, a do tego anonimowym łatwiej jest się zwierzyć. Przeczytałam też komentarze innych osób na twoim blogu i mam wrażenie, jakby ktoś wyjął mi z ust, to co czuję i co chciałabym wykrzyczeć całemu światu. Widocznie objawy samotności są takie same, bez względu na to, co w życiu przeszlismy.
Kiedyś, jako nastolatka, wierzyłam, że z czasem wszystko się zmieni na lepsze, że będę potrafiła się odnaleźć, ułożę sobie życie. Teraz, w wieku 31 lat wiem już, że to tak nie działa. To, co mnie hamuje, jest częścią mojego życia i z każdym dniem ciąży mi coraz bardziej.

Anonimowy pisze...

Ja też jestem samotna

Anonimowy pisze...

Ja jeszcze nie mam 30 lat, jeden powazny, bardzo ważny dla mnie związek z facetem, który się skończył... Od tego czasu zupełnie nic... Mam wrazenie, że patrzę, jak życie po prostu mi ucieka, a ja stoję w miejscu i nic. Mam fają pracę, niezłe pieniądze, wyjeżdżam na urlopy za granicę, są ludzie, któryz mi zazdroszczą. Patrząc z boku, moze i mają powody, tylko, że ja wcale nie jestem szczęśliwa. Samotność nie jest "normą" i tyle, nie wierzę, krdy ktos twierdzi, że jest sam i fajnie mu z tym. Wiecie, co jest dziwne? Nie jestem brzydka, ani głupia, faceci często się "gapią" i to wszystko... Dlaczego tak się dzieje? Przecież nie gryzę...

Pozdrawiam wszystkich

Pomaranczka

Antonina pisze...

Nadal stoję jakby z boku całej rzeczywistości. Nie jestem inna, ale do innych nie zawsze pasuję. Nie słucham ich i nie przejmuję się tym, co mówią. Wtedy wpadłabym tylko w większą depresję. Nie obchodzi mnie, co mówią o mnie moi znajomi za moimi plecami, a może nie chcę tego wiedzieć. Patrzę na dzień jutrzejszy nie robiąc wielkich planów na przyszłość bojąc się, że to nie wypali. Czasami piszę o swoim życiu w czarnych barwach, by inni mogli dostrzec pozytywy w swoim. Taki ma być ten blog. Dać innym promyk nadziei. Uwierzcie w siebie.


Zrobiłam krok do przodu, ale zatrzymałam się, zamiast iść dalej. Dziękuję wam za dobre rady i miłe słowa. Mimo że odpisuję dopiero teraz, to i tak wszystkie wasze komentarze czytałam przed akceptacją.

beatasky pisze...

Fajnie się Ciebie czyta:) Chętnie przeczytałabym i powieść. Za sobą mam również przykre doświadczenia z dzieciństwa z powodu ojca-alkoholika. Potem niosłam ten wstyd za moją rodzinę w resztę życia. Ale kiedyś przyszedł moment, gdy powiedziałam stop. Zdecydowałam się na terapię własną a potem grupową. Skończyłam psychologię. Teraz jest mi dużo łatwiej żyć, choć nigdy w to nie wierzyłam. Staram się żyć pełniej, no bo kto przeżyje moje życie jeśli nie ja?

Antonina pisze...

Zapraszam do czytania :)
Na psychologię zazwyczaj idą osoby mające jakieś problemy ze sobą lub ze swoim otoczeniem. zresztą sama tam też zdawałam.
Skoro Tobie się udało, to zachęcaj wszystkich na terapię. Niech każdy korzysta z życia, jak może najlepiej.

Anonimowy pisze...

Tak to prawda, na psychologię idą osoby, które mają problemy. A ci, którzy twierdzą, że ich nie mają, to dopiero mają problem. Bowiem każdy ma jakieś problemy mniejsze bądź większe, może się z nimi szamotać na własną rękę, albo może się przyznać przed sobą "tak, staram się bardzo, ale niewiele się zmienia od tych moich staran, zwrócę się o pomoc, do kogoś, kto się tym zajmuje profesjonalnie, moze beda lepsze efekty,a na pewno nie gorsze niz do tej pory". Dobrym psychologiem może zostać osoba, która dotknie swoich problemów w terapii, czyli w praktyce, a nie tylko w teorii na studiach. No ale do tego potrzeba pewnej dojrzałości, ktorej niektorzy nigdy nie osiagna i tylko czekają na znak z nieba, na Godota, a zycie mija...
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Kiedy czytam wypowiedzi ludzi mających ledwo skończoną 18, o samotności i wyobcowaniu to dałabym kopniaka w 4 litery.Ludzie, sami przyznajecie, że inni was nie obchodzą, nie chcecie wychodzić, spotykać się ze znajomymi ani ich słuchać, to jak chcecie nie być samotni? Na miłość i przyjaźń trzeba sobie zapracować.Autor to co piszesz mnie powala "Nadal stoję jakby z boku całej rzeczywistości. Nie jestem inna, ale do innych nie zawsze pasuję. Nie słucham ich i nie przejmuję się tym, co mówią. Wtedy wpadłabym tylko w większą depresję. Nie obchodzi mnie, co mówią o mnie moi znajomi za moimi plecami, a może nie chcę tego wiedzieć" i ty śmiesz narzekać na samotnośc? Ja też na miejscu ludzi wokół ciebie nie chciałabym siędo ciebie zbliżyć, bo po co skoro ciebie inni absolutnie nie obchodzą.

Antonina pisze...

Nie obchodzą mnie znajomi z pracy, którzy pytają "Co tam u ciebie?" oczekują odpowiedzi "W porządku", bo nie chcą słuchać problemów innych. Nie obchodzą mnie nieszczere wypowiedzi innych "Współczuję", gdy wiem, że mają to gdzieś. Wystarczy mi, by moja przyjaciółka znalazła dla mnie chwilę i siedząc ze mną przez 5 minut, możemy wpatrywać się w miasto nie mówiąc sobie ani słowa. Są ludzie, na których każdemu zależy i tacy, których bliskości nam brakuje. Nie znoszę fałszywych ludzi i pewnie nigdy nie będę ich szanować.

Anonimowy pisze...

Czemu takie to wszystko pesymistyczne?
Moi drodzy. W pewnym momencie trzeba się wkurzyć na samą (samego) siebie i zabrać się do roboty. Moja zasada jest taka, że jak wyrzucą drzwiami to wchodzę oknem. Jestem z podobnego pokolenia co autorka i podziwiam Twoją organizację czasu... Praca, wychowanie córki, pisarstwo. Poza tym Wrocław to duże miasto, więc czas na każdą czynność x3 niż na mojej północnej prowincji.

Antonina pisze...

Muszę zaznaczyć gdzieś w opisie bloga, że moje życie nie jest, aż takie smutne i szare, jak tutaj opisuję. Dodaję tutaj historie moich samotnych znajomych, zasłyszane itp, które wszystkie łączą się w świat przedstawiony w blogu.
Nie wiem, czy moja organizacja czasu jest taka dobra, zazwyczaj jestem w plecy ze wszystkim, ale im bliżej godziny "0", tym mam większą motywację do pracy.

Ewelina pisze...

Ten blog to nie pisarstwo, tylko autoterapia i terapia grupowa. Pisarzem/pisarką nie jest automatycznie ten, kto pisze. Nie nazwiemy pisarką np. Barbary Rosiek. Oczywiście każdy ma prawo do złudzeń i może lepsze to, niż się poddać. Życzę Autorce bloga pozytywnych wyników tej terapii. Lepsze to niż chodzenie do jakiegoś konowała i ćpanie prozaku.

Antonina pisze...

Oczywiście, że ten blog to nie pisarstwo. Pisaniem, zajmuję się w książkach i nie są to złudzenia, bo nie skupiam się tylko na jednym temacie.
Blog pokazuje raczej kilka rad, a bardziej przedstawienie problemów samotnych i nieśmiałych osób.

Anonimowy pisze...

Witaj.. Jak czytam twoją opowieść to przypomina mi się moje życie.Podejrzewam u siebie ZA(AS)a że nigdy nie byłem zdiagnozowany to nabrałem przekonania że jestem kosmitą, i że to moja wina.. z tego wzięła się potem niemożność znalezienia pracy przez dłuższy czas co doprowadziło do jakiegoś rodzaju depresji. Na dzień dzisiejszy pracuję i wynajmuję pokój ale poza pracą i rodziną nie mam praktycznie żadnych kontaktów z ludźmi.. brakuje mi tego ale się boję nie wiem czego.. braku akceptacji.. pozdrawiam i muszę Ci powiedzieć że mieszkałaś koło mojej siostry a teraz ja mieszkam też na krzykach..

Kawa, książki i cała reszta... - Anna M. pisze...

Świetny blog! Pozdrawiam serdecznie i gratuluję odwagi...

Antonina pisze...

Dziękuję, także pozdrawiam :)

Anonimowy pisze...

Wpadłam tu przypadkiem. Praca semestralna na studiach, mam opisać "jakiś blog". Widać ciągnie swój do swego bo Twój Tosiu był pierwszy jaki otworzyłam. no i decyzja podjęta, opiszę Ciebie.

Anonimowy pisze...

Mam 30 lat- myślałam, że nie przeżyje tej trójki z przodu, ale jakoś daję radę. I chyba po raz pierwszy w życiu czuje się naprawdę dorosła i niezależna. Życie jest pełne smaków, zapachów i kolorów. Zawsze twierdziłam, że jestem sama, ale nie samotna... jednak ostatnimi czasy dopadła mnie samotność... przyjaciele, znajomi, rodzina wszystko się rozpadło i została pustka... ludzie dla których żyłam teraz nie mają dla mnie czasu, a ja nie potrafię żyć tylko dla siebie... wczoraj myślałam, że nie ma już dla mnie nadziei, że życie nie ma dla mnie sensu, przytłoczyła mnie ta szara codzienność i cały mój wyimaginowany, idealny świat runął... chciałam umrzeć, bo ból psychiczny był nie do zniesienia... dzisiaj rano obudziłam się szczęśliwa, lekka jak piórko, pełna wiary i nadziei... jutro znów rozpocznę kolejny dzień mojego życia i "życzliwi" ludzie, których obecnie nie brakuje pewnie bardzo dosadnie przypomną mi gdzie znajduje się miejsce dla moich marzeń...
A wracając do biografii Pani Antoni to jakaś bardzo pesymistyczna... nie lubię tego, może dlatego, że sama miałam nie łatwe życie i nie lubiłam rozczulać się nad sobą, i moment w którym zrobiłam się zbyt miękka rozpoczął proces destrukcji.... myślę, że Pan z komentarza nr 6 ma rację - to są świetne wskazówki... wszystkie te komentarze bardzo mnie podbudowały ponieważ nie czuje się już takim dziwadłem i przypomniałam sobie jak wiele zależy od nas samych... ostatnio chyba za bardzo rozczulałam się nad sobą i liczyłam na los i przeznaczenie... a tu nie ma co czekac tylko brać sprawy w swoje ręce i działać... uświadomiłam sobie jeszcze jedną ważną rzecz: że dobrze mi było z tą moja samotnością, że było ona takim moim parasolem i płaszczem chroniącym mnie przed ludzmi, porażkami, i prawdziwym życiem... mam nadzieję, że mój zapał nie jest słomiany, i wam moi drodzy samotni... chyba jednak samotni z wyboru ( mam tu na myśli również siebie)...zaczniemy patrzeć na życie przez różowe okulary... wszystko jest możliwe i wszystko zależy od nas ... nie czekajmy aż życie poda nam wszystko na złotej tacy, bo taki moment może nigdy nie nadejść

Anonimowy pisze...

wpisałam "samotna" i tutaj trafiłam...
przeczytałam, trafia to do mnie. chciałam tylko napisac, ze moje zycie byłoby piękne gdybym je potrafila docenic, no wlasnie. mloda itd..., a już się zyc nie chce. a co do mnie to ja się rozczulam nad sobą i będę bo jestem zbyt slaba żeby tego nie robic. lepiej się zamknąć i poplakac w samotności a na zewnątrz udawac ze wszystko jest w porządku... ma Pani odwage i sile żeby dzielic ja na blogu. mój komentarz jest tak chaotyczny... ale chciałabym napisac tyle, ze trudno to zebrac. konczac, zycze powodzenia.

Weronika z Młodej Pani Domu pisze...

Dodaję Twój blog do listy czytelniczej. Miło będzie tutaj wpadać :) zapraszam również do mnie na kawkę :)

Anonimowy pisze...

Eee, trochę wydumana ta samotność...

Anonimowy pisze...

Witam. Trafiłem tu wpisując słowo "samotność". Siedzę w domu z chorą na schizofrenię córką. Nigdy nie byłem samotny, aż do momentu... Dużo by pisać, ale tak w paru zdaniach. Mam 53 lata, wcześnie wkraczałem w dorosłe życie i nie powiem, udało mi się! Wszystkie plany, marzenia pomalutku realizowaliśmy (piszę w liczbie mnogiej, bo tak było): dwójka dzieci, wspaniała żona, wspaniała rodzina, wspaniałe dzieci... Do czasu, nagle wszystko zaczęło się sypać. Córka na progu dorosłości - studia w Danii i na Politechnice Poznańskiej - miał być podwójny dyplom - nagle na końcu 5 roku zachorowała. Po wielu perypetiach ściągnęliśmy Ją do Polski. Tu, rok horroru... W końcu udało się umieścić Ją bez jej zgody w klinice psychiatrycznej i w dzień załatwiania formalności, w tejże klinice żona dostała wylewu - zostałem sam... Na początku żyłem jak zombi. Jedynie troska o córkę trzymała mnie na tym świecie. Nie było łatwo. Po 5 miesiącach pobytu w klinice córkę wypuścili (dokładnie 6 lat temu 5 grudnia). Postawiona na nogi, w doskonałej formie, z doskonałymi rokowaniami - na wiosnę miała wrócić do Danii, kończyć pracę magisterską i pod opieką tamtejszych lekarzy zostać na doktoracie. 9 grudnia wracam z pracy - córki nie ma! Uciekła do Danii i ślad po niej zaginął. Pół roku szukałem Jej nie wiedząc nawet czy żyje. Odnalazła się w stanie śpiączki psychotycznej - uratowali Ją. Potem kilka miesięcy przebywała w klinice w Kopenhadze, by wrócić do Polski. Dalej nie będę opisywał, po prostu kolejne pobyty w klinikach, kolejne ucieczki, aż do momentu zaakceptowania przez Nią choroby. W sierpniu 2012 r wyskoczyła z balkonu; z 3 piętra. Kręgosłup roztrzaskany, ręce i nogi połamane, stan krytyczny - poskładali Ją. Od tamtego czasu jakoś jest... Dlaczego to piszę?... Zostałem z tym sam. Przyjaciele, znajomi, nawet po części rodzina odsunęli się ode mnie, albo może Ja po trochu zrezygnowałem z ich towarzystwa - nie wiem. Ale jedno jest pewne - ciągłe rady "życzliwych" czasem doprowadzały mnie do - hmm - rozpaczy, wściekłości - nie wiem jak to nazwać. Nie byli w stanie zaakceptować sytuacji, zrozumieć. I tak jestem sam - wiem co to samotność... Od 6 lat jestem samotny, walczę z czymś z czym nie da się walczyć. Pogodziłem się z sytuacją, a może poddałem się... To na razie tyle - zechce ktoś porozmawiać? Pozdrawiam samotnych.

Jules pisze...

Uroniłam łezkę czytając Twoją historię... Na pewno będę zaglądać :) Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Witam wszystkich:)...
Pewnie każdy z was tu ma taki problem... samotność...
Ja kiedyś byłam szczęsliwa, 8 lat związku jeszcze z technikum,pierwsza miłość:)...Potem wspólne mieszakanie,budowa domu,projektowanie wnętrz których nigdy nie zobaczyłam na żywo...Pewnego dnia jedna pani mi uSwiadomiła,że cos ją łączy z moim chłopakiem,on chyba myslal ze się nie dowiem...ale stało się...baba tak wredna ze pare lat po rozstaniu ,bo oczywiście jak się o niej dowiedziałam szybko się wyprowadziłam,dalej mnie gnębila,na roznych portalach spoleczniościowych,zapraszając moich znajomych do grona swoich ,mimo ze jej nie znali,zwlaszcza męskie grono...I nie wiem czy rzucila jakiś urok na mnie bo żaden związek mi nie wychodzi... Mam dość samotności...Tylko się upasłam z tej samotności...i nie mam motywacji na nic...Mialam pare związków potem ale zawsze na pijaków albo narcyzow trafiam którzy zawsze mnie krytykują... A ja czekam na prawdziwą miłośc, żeby założyć rodzinę i być szczęśliwą...

Prześlij komentarz