facebook

czwartek, 30 lipca 2009

Samotność, a.. sport

Artykuł miał się pojawić na początku tygodnia, ale za wiele miałam na głowie i jakoś mi nie wyszło, by go tutaj wrzucić. Dopisanie kilku linijek tekstu zajęło mi godzinę i zdaję sobie sprawę, że mogłam to zrobić wcześniej, bo pogubiłam już wątki i ze wszystkiego, co miałam tu dopisać, wrzuciłam tylko część. Może i okrojony, to ważne, że jest. Teraz tylko pozostaje mi znaleźć chwilę by skończyć kolejny felieton, ale chyba najpierw pora na przepisywanie książki. W końcu to jest najważniejsze teraz. Muszę także załatwić zdjęcie na okładkę, a nie odkładać wszystko na ostatnią chwilę. To tyle moich narzekań, nic już nie obiecuje, bo ciężko mi później to spełnić, więc zapraszam do lektury.

Samotność, a.. sport
W artykule Samotność, a.. inne uzależnienia opisałam wszelkie zabijacze czasu, jakie wykorzystują nieśmiali by poradzić sobie z nudą w domu. Poza wychodzeniem do pracy czy szkoły zdarza się, że przecież oni także wychodzą z domu i to nie tylko, że zabrakło im śmietany do zupy. Nie tylko biblioteka jest celem ich wypraw! Samotni nie są niezdarami z nosem w książkach, oni także potrafią się ruszyć i uprawiać sporty. I chociaż większości z nich się nie chce, to zawsze znajdzie się ktoś, kto widzi w tym pasję.
Zacznijmy od początku i wróćmy do lat młodości, kiedy to jako dzieci często uczestniczyli w różnych grach w szkole czy na podwórku. Ktoś zaraz pomyśli, że na pewno byli wybierani, jako ci ostatni. Kiedy już wszyscy byli gotowi do gry, oni nadal czekali na swoją kolej, a jak było za dużo osób to mogli być rezerwowymi, z którymi nikt i tak nie chce się zmienić. Otóż nie do końca. Nieśmiałość ma niewiele wspólnego z koordynacją ruchową i każdy po prostu musi trafić w dyscyplinę, w której jest dobry. Tak samo i bohaterowie tego felietonu. Zdarzały się sporty, w których czekali na swoją kolej, by zostać wylosowanym do drużyny, a także takie, w których grali pierwsze skrzypce. No może prawie pierwsze, bo ze swoją siłą przebicia nie mieli dużych szans na bycie kapitanem i często nawet będąc lepszymi od innych nie udawało im się przekonać ich by podali właśnie do nich. Nic dziwnego, że w takiej sytuacji zaczynali grać samolubnie, ale to wyłącznie z powodu innych. Mając teraz w życiu problemy z funkcjonowaniem w grupie przypominają sobie, że przecież w latach młodości potrafili stworzyć prawdziwy team.
Pamiętają także, że porzucili po pewnym czasie wszelkie gry podwórkowe. Nie wiedzą dokładnie, czy nagle świat za oknem stał się dla nic zły, a dom stał się najbezpieczniejszym miejscem na ziemi. Czy też nie mieli znajomych, by z nimi siedzieć na dworze, a może ktoś im coś powiedział złego w złości i od tego momentu postanowili odciąć się od innych. Pewnym jest, że gdy wszystkie dzieci grają i bawią, w oknie można dostrzec zawsze kogoś, kto im się bacznie przygląda, ale do nich nie dołącza. Wszystko byłoby jasne, gdyby miał założony gips czy byłby chory, ale w pełni sprawny woli odsunąć się od kontaktu z rówieśnikami. Pozostały nieśmiałym tylko te tradycyjne wf-y, gdzie nie musieli się często przykładać do tego, co robią.
szkoła sport wf zajęcia
Tutaj nieśmiałość zebrała swoje żniwo. Może nie zostali by mistrzami świata, ale pewnie część ich życia potoczyła się całkiem inaczej. Byli młodymi piłkarzami, siatkarkami, szermierkami, pływakami czy lekkoatletami. Mieli szansę by się rozwinąć. Ktoś ich nawet tam chwalił proponując dalszy rozwój. I w tym momencie wstyd przed rodzicami by powiedzieć im, że chcieliby zapisać się na dodatkowe, pozalekcyjne zajęcia sportowe sprawił, że porzucili ścieżkę sportowca i skupili się na nauce lub na innych rzeczach. Nie chodziło tutaj o trudną sytuację życiową w domu, ani brak czasu. To tylko strach przed rozmową. Przed wyjściem z własną propozycją. Nawet z nauczycielem wf-u w szkole i odmawianie na wszelkie jego propozycje. To samo tyczyło się ich zainteresowań w dyscyplinach, których jeszcze nie uprawiali, jak sporty walki. Chcieliby spróbować i chociaż znajomi już tam chodzą, to oni mają za wiele „ale”: rodzice się nie zgodzą, nie będę miał/a partnera do ćwiczeń, nie znajdę na to czasu. Prawda jest taka, że nikt się nie dowie, dopóki nie tego się nie sprawdzi. Samo gdybanie do niczego nie prowadzi. Jeśli można zostać w życiu kimś, a nie być tylko zwykłym człowiekiem, którego życie minie niepostrzeżenie i nigdy nie wpisze się do kart historii i szansa na zmianę staje przed tobą otworem, a ty po prostu ją porzucasz, bo boisz się spróbować, to pewnym jest, że nie powtórzy się ona już nigdy. To nie jest wybór - ucieczka, to nie podjęcie wyzwania sprawia, że do końca życia będziesz żałować swojej decyzji. Może nie zostaniesz wybitnym graczem znanym na całym świecie, może nigdy nie przestaniesz zajmować się tym amatorsko, ale zawsze masz świadomość, że nie poddałeś się i wykorzystałeś szansę, jaką ci dano. To nie jest propozycja pracy na drugim krańcu świata, ale wielu osobom ta jedna decyzja odmieniła wszystko.
Mija czas, a zaniedbywanie swojego ulubionego sportu, jak i gorsza forma fizyczna sprawia, że na wezwanie znajomych na mały mecz czy jogging, sprawia że nieśmiali często migają się, byleby nie pójść. Nawet taka głupia zabawa piłką dmuchaną na plaży może sprawić u nich zażenowanie. "Wszyscy na mnie patrzą, a ja jestem do niczego" - Tak sobie powtarzają, dlatego wolą nawet nie próbować. Będąc już dorosłymi ludźmi nie mają problemu załatwić sobie zwolnienia i nie uczestniczyć na zajęciach sportowych na uczelni. Wiele osób tak robi, chociażby z lenistwa, więc nikt ich się nie zapyta o prawdziwy powód, a odpowiedź: „Chory kręgosłup” załatwia wszystko. W dorosłym życiu nie ma już żadnego przymusu, a propozycje można odrzucić. Częste odrzucanie zaproszeń powoduje, że nie pojawiają się one po raz kolejny...
Gorzej jest, gdy samotni sami chcą wybrać się na basen, tenisa lub siłownię. Po prostu chcą zadbać o swoją sprawność fizyczną, choćby i nawet biegając. Kupują nowy sprzęt, ciuchy i często karnet. Oczywiście sami się nigdzie nie wybiorą. Idą zazwyczaj ze swoją przyjaciółką czy przyjacielem.
Po kilku wizytach na siłowni czy aerobiku coraz mniej im się chce tam wychodzić. Już nie ze względu na inne osoby, tylko na samych siebie. Tracą jakby fascynację sportem. Zaczynają się wymówki, a nowy sprzęt trafia do szafy. Obiecują sobie, że jeszcze się wybiorą, że wykorzystają kupiony karnet. Jednak tak się nie dzieje. Osoby, z którymi wcześniej tam chodzili, nadal tam uczęszczają, tylko z innymi znajomymi. Samotni boją się sami zapytać lub zaproponować wyjście i wolą nie poruszać tego tematu. Zaglądają czasem do swojej szafy i patrzą na nowe narty, rakiety do tenisa czy buty do wspinaczki. Zamiast cieszyć, że już tyle rzeczy zgromadzili i gdy nadarzy się okazja będą mogli je wykorzystać, to nieśmiali patrzą na swoją szafę ze smutkiem wspominając chwile, gdy dobrze się bawili, z poczuciem winy wydanych pochopnie pieniędzy i pewnością, że coraz więcej kurzu się na nich zbiera. By nie musieć patrzeć na to wszystko, oddają je nawet za darmo swoim znajomym, którzy chętnie z nich skorzystają. Nie chcą by leżały bezużytecznie i przypominały im o ich wcześniejszych zapałach.
Zdarzają się też sporty okazjonalne, jak wycieczki w góry, pływanie łódką czy paintball.
Po dłuższych wykrętach nieśmiali dają się namówić. Wyjeżdżają wspólnie i w oczach swoich znajomych wyglądają, jakby przeżywali drugą młodość. Czerpią z tych krótkich chwil swoje najlepsze wspomnienia. Zmieniają się nie do poznania będąc często duszą towarzystwa. Jednak zawsze odmawiają powtórki. To coś niebywałego. Jest jednak na to wytłumaczenie. Raz udało im się trafić na swój szczęśliwy dzień, kiedy zapomnieli o swoich problemach i potrafili uwolnić swoje dawne „szczęśliwe ja”. Teraz boją się, że nie będzie już tak wspaniale, jak wtedy. Myślą, że tym razem nie będą się tak dobrze bawić i będą dołować się nad swoim życiem. Chcą by wszyscy pamiętali, jak im było dobrze wtedy i nie chcą tego zmieniać. Więcej w artykule o przyjaciołach i znajomych.

I na koniec mały bonus. Zawsze pamiętam o tej scenie, kiedy sama idę na basen czy pobiegać. Prawda jest taka, że wszystko, co robię sama traci swój prawdziwy sens. Czasem potrzeba obecności drugiej osoby, by wszystko wydawało się przyjemniejsze:
bonus się nie udał, bo akurat nie można tego filmu osadzić na innej stronie niż youtube, więc pozostaje mi tylko podlinkować tutaj.
Jeśli nie wyświetli się fragment to proszę przewinąć do 4:40.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

sobota, 25 lipca 2009

Samotność, a.. wygląd zewnętrzny

Nim pojawi się artykuł, najpierw kilka słów wstępu. Udało mi się skończyć poprawiać moją książkę. Teraz pozostało mi tylko przepisać wszystko i wydrukować finalną wersję. Wersję bez wstępu, bo niejako są nim artykuły tutaj się pojawiające, a w książce będą one połączone w całość i jeszcze poprawione. Pomogła mi w poprawianiu burza i brak prądu przez prawie cały dzień. Dzięki temu miałam więcej wolnego i mogłam zająć się czymś konkretnym, bez tracenia czasu na głupoty. Dokończyłam też ten artykuł, a z dwóch następnych zrobiłam jeden i pewnie w poniedziałek lub wtorek także go tutaj umieszczę.
Na blogu wiele zmian się nie pojawiło. Nie udało mi się znaleźć dobrego skryptu do dzielenia artykułów i "czytaj dalej", bo albo się źle wyświetlały, albo musiałabym do każdego postu dopisywać kilka linijek kodu. Cóż, aż tak mi się bawić nie chce, bo po jakimś czasie stwierdzę, że mi się to nie podoba już i będę miała o wiele więcej roboty. Póki co zostaje wszystko bez zmian. Może w tygodniu przyjdzie czas na lekką rozbudową bloga. Teraz już zanudzam i życzę miłej lektury:

Samotność, a.. wygląd zewnętrzny
Nie ma się, co oszukiwać, żeby osoby nieśmiałe zobaczyć w jakiś wyzywających ciuchach. Nie znaczy to, że nie ubierają się modnie. W naszym świecie istnieje różne pojęcie akceptacji odzieży. W zależności od wieku, płci, kultury, wychowania i wielu innych czynników, każdy z nas ma o tym inne pojęcie, jednak każdy z nas ma swoje wyobrażenie, co do schludnego wyglądu. I w ten sposób są najczęściej postrzegani nasi bohaterowie.
Istnieje także pewne zrozumienie dla norm społecznych, co do ubioru w pracy. Już nie same wymogi szefostwa czy presja otoczenia, a samo nasze poczucie dopasowania się do standardu przyjętego przez wielkie korporacje. W ten sposób upowszechniły się żakiety i garnitury w pracy. Wiemy, że odstępstwo od przyjętego schematu spowoduje zaciekawienie i pytania współpracowników. Sami także czujemy przez to pewne oddzielenie od życia prywatnego. Uczą nas już tego od najmłodszych lat wprowadzając mundurki w szkołach. Nie tylko po to, by zatrzeć różnice między rówieśnikami, a właśnie by rozróżnić czas nauki od zabawy.
Na te części naszej garderoby nie mamy większego wpływu, zwłaszcza w szkołach. W firmie mamy możliwość pewnego odstępstwa poprzez różne kroje czy kolory. Jednak nieśmiali i tak wybiorą najbardziej popularne i stonowane ciuchy. I choćby pracowali w agencji modelek, to nie zobaczymy na nich różowych koszul, bo źle by się w nich czuli, no chyba, że akurat tego koloru wymaga polityka firmy. Nasz wzrok nie uświadczy też wielkich dekoltów, bo skąd by nieśmiałe wzięły takie bluzki. Zresztą i tak uważają, że nie mają, czego pokazywać. To nie jest ich świat. Nawet w pracy ludzie oceniają się za pomocą ubioru, a nasi samotni niczego spektakularnego tutaj nie pokażą. Zostawmy sprawy zawodowe i przejdźmy do życia prywatnego, w którym nikt nam nie powie, jak mamy w danej chwili wyglądać, gdzie sami decydujemy, co chcemy na siebie włożyć.
Każdy z nas otwierając swoją szafę czy garderobę dostrzeże ciuchy, w których chodzimy często, te, w których okazjonalnie i te, w których praktycznie w ogóle na siebie założymy. Te pierwsze to nasze ulubione rzeczy, często znoszone, a jednak dopasowane i wygodne. Następne zakładamy, gdy trafi się dogodna sytuacja – od strojów balowych do sezonowych ubiorów i ciuchów sportowych. Ostatnia kategoria to nie tylko już rzeczy niemodne i te, z których już wyrośliśmy. To także takie, których już nie założymy z powodu zmiany naszego gustu.
Nieśmiałym wystarczyłaby szafa z ubraniami, jak u „Jasia Fasoli” - wypełniona zestawem tych samych ciuchów. Mogliby codziennie wyglądać w ten sam sposób zmieniając tylko niektóre elementy w zależności od pogody. Mają swoje ulubione rzeczy i mogli przy kupowaniu nowych, nabyć dokładnie takie same, jakie mieli wcześniej. Tu nie liczy się przywiązanie do marki czy stylu, tylko do wygody. Najlepiej i tak czują się w stroju domowym. Czy to są jakieś znoszone bluzki czy może wygodny dres, to jest nieważne. Tutaj nikt ich nie dostrzega i mogą chodzić, w czym tylko chcą.
A jaki styl mają nieśmiali? Jeśli można go tak nazwać to jest to styl niewyróżniania się z tłumu, chociaż niektórzy mówią, że ubierają się mrocznie. Nie chodzi tutaj o czarne czy szare ubrania, tylko o te pozbawione żywych kolorów. Zamiast pełnej barwy wybiorą bardziej stonowane pastele. Zależy im tylko na tym, by wyglądać, jak najbardziej zwyczajnie. Kolor czerwony często omijają szerokim łukiem, nawet jeśli strój nie był wyzywający. On po prostu przykuwa uwagę. Dlatego idąc na imprezę łatwo możemy dostrzec te nasze szare myszki. Gdy w środku lata na parkiecie królują krótkie spódnice, one nadal wolą swoje dżinsy i co najwyżej założą jakąś specjalną bluzkę. Panowie, cóż, tutaj mamy takich, którzy zakładają na siebie coś, w czym czują się źle, ale chcieliby się pokazać przed znajomymi, że nie jest z nimi aż tak źle oraz mamy takich, którzy swoją posępną miną zlewają się z ubraniem. Są po prostu bez wyrazu. O tym więcej w kolejnych artykułach.
Najłatwiej jest się ubierać zimą i w mroźniejsze dni jesieni i wiosny. Latem rodzi się mały problem z pokazaniem trochę więcej ciała niż zwykle. Panowie nie odsłaniają swojego ciała uważając, że już krótki rękawek to wystarczająco by znieść upały.
Wstydliwe kobiety rzadko założą sukienkę czy spódnicę, chociaż często praca zmusza je do tego.
Wracając jednak do życia prywatnego, to już samo założenie krótkich spodenek i wyjście w miejsce publiczne może być problemem. Nadal wolą ukrywać swoje blade ciała zamaskowane szczelnie pod ubraniem pokazując tylko ręce, a czasami nawet i ramiona. O wyjściu na basen czy nad wodę nie ma, co wspominać. Otulone sportowym strojem kąpielowym szybko przemykają między ręcznikiem a wodą, często zakładając pareo by zakryć to i owo. Dobrze, że nie jeżdżą na wakacje, więc nie muszą się specjalnie stresować plażowymi sytuacjami. Ciuchy do pracy, a potem domowe, których nikt nie widzi i możemy jakoś przeżyć tą niezbyt przychylną porę roku.

Pomijając już sam ubiór, przyglądnijmy się naszym samotnym. Kobiety praktycznie się nie malują. Po prostu nie łudzą się już, że coś to zmieni, a do tego im się tego po prostu nie chce. Nie żeby nie dbały kompletnie o siebie, ale do tych spraw nie przykładają w ogóle wagi. Czasem, co najwyżej podmalują oko.
Tusz do rzęs i cień do powiek to wszystko, co posiadają w swojej kosmetyczce. Rzadko trafi się tam puder czy pomadka. Nie uważają, że naturalnie jest im lepiej. Po prostu tak robiły od zawsze. Poza kilkoma eksperymentami w latach młodości, to teraz nawet o czymś takim nie myślą. U mężczyzn w oczy rzuca się nieogolony zarost. Mając super maszynkę i mnóstwo czasu na tą szybką czynność wolą chodzić z zarostem na twarzy. Chociaż zawsze znajdą chwilkę na zgolenie wąsika. Po prostu nie chce im się tego robić, ani też nie mają jakiś większych chęci by się golić. Robią to dokładnie raz na tydzień, czasem rzadziej i nawet nie myślą, by posłuchać uwag innych, bo nie zwracają na to uwagi przeglądając się rano w lustrze. Co z goleniem u naszych nieśmiałych? Skoro nie pokazują swoich nóg, ani nikt ich nie ogląda często je zaniedbują i pozwalają wyrosnąć włoskom tu i ówdzie. Jeśli na nogach się zdarza, to o okolicach intymnych nie ma co wspominać, zresztą szansa, że ktoś je zobaczy jest znikoma.

Wyróżnia ich nakrycie głowy, które często mają. Czapka, kapelusz, beret, nawet chustka. Cokolwiek, byleby można było ukryć się przed wzrokiem innych lub ukryć swój.
Nie chcą, by ktokolwiek patrzył się im w oczy, gdyż jest to dla nich strasznie wstydliwe. Kontakt wzrokowy ograniczają do minimum. Chodzą często przez to z opuszczonymi głowami lub wpatrują się wysoko w fasady budynków czy w reklamy, jakby było tam coś ciekawego. W pracy znajdują się wśród swoich ludzi, więc brak nakrycia głowy nie jest tak odczuwalny, ale zapomnienie chociażby czapki z domu jest problemem, jak zostawienie komórki. Bez niej czują się nieswojo i choćby się pod nią nie chowali, to gorzej im się funkcjonuje w życiu codziennym. Taka mała rzecz, a dodaje im pewności, a także zwiększa poczucie własnej obronności. Sami jednak chcieliby patrzeć niepostrzeżenie na innych. Przyglądać się na spokojnie, oceniać, jednak okulary mogą nosić tylko w lecie, bo inaczej wzięliby ich za totalnych dziwaków. Ciężko jest się ukryć, a jednocześnie podglądać innych.
Nieodłącznym elementem stroju są słuchawki. Słuchanie muzyki jest dla nich odskocznią w swój świat. Będąc w największym roju ludzi mogą poczuć się, jakby nadal byli w swoim bezpiecznym pokoju.
Mając zapisanych setki utworów, a odtwarzają zazwyczaj kilkanaście swoich ulubionych lub jedną piosenkę w kółko. To jest dla nich piosenka przewodnia na dany dzień, która im się nigdy nie znudzi nie bojąc się, że osoba będąca obok ją usłyszy, a oni przez to będą się musieli wstydzić. Raz słuchają muzyki wulgarnej, raz spokojnej, raz ostrej, raz poważnej. Nie mają swojego jednego stylu muzyki, dlatego boją się bardzo ujawniać swoje preferencje nawet znajomym. Zresztą nie lubią muzyki, zwłaszcza tej popularnej w radiach. Wszystkie możliwe piosenki opowiadają o wychwalaniu miłości, albo smutku po utracie jej. I to nie ważne, czy jest to nowy utwór czy stary. Schemat się nie zmienia, tylko w tych nowszych jest więcej mowy o seksie. Wolą często utwory bez słów lub w języku, którego nie znają, bo tam nie dostrzegają własnego cierpienia.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

poniedziałek, 20 lipca 2009

Jeszcze miesiąc

To jest test publikacji przez maila. Jeśli wszystko będzie w porządku, to za chwilę zedytuję tego posta.
Powiedzmy, że poszło dobrze. Po prostu łatwiej będzie mi wysłać maila z komórki niż wysyłać mmsa. Takie moje przygotowanie, gdy nie będę miała dostępu do netu. Brakuje mi w tej metodzie paru rzeczy, ale bez etykiet sobie póki co poradzę.
email
Wracając do dzisiejszego tematu. Został mi ponad miesiąc na ukończenie książki i napisanie planowanych felietonów na bloga. Przyznam się, że z książką trochę utknęłam. Powiedzmy, że jestem w kluczowym momencie i wypadałoby przeczytać i poprawić rozdział za jednym zamachem bez żadnych zbędnych przerw. Może jeszcze mi się uda. Z artykułami idzie mi trochę lepiej. W sumie, jak już wcześniej wspominałam, zaczęłam praktycznie wszystkie, a kolejny już na półmetku jest praktycznie. Trochę poprawek i będzie dobrze. Może w tym tygodniu uda mi się umieścić na blogu dwa artykuły. Byłoby dla mnie lepiej.
Skoro czasu coraz mniej, to wypadałoby popracować nad okładką i myślę, że tak do połowy sierpnia powinna być gotowa. Po zmienionym projekcie rysunku, jednak stawiam na fotografię i oczywiście przedstawię ją tutaj, jak tylko wszystko będzie dopracowane.
pisanie książki
Jak już wspomniałam na twitterze, udało mi się przeprowadzić wywiad z Filipem. Moim przyjacielem od dawnych lat. Nazwałam go wzorcowym nieśmiałym, bo zawsze mogę mieć odwołanie do jego zachowania, jako typowej osoby chorobliwie nieśmiałej. Zgodził się odpowiedzieć na moje przygotowane uprzednio pytania w formie wywiadu, który nawet nagrałam. Teraz tylko czeka mnie przelanie naszej rozmowy na papier i zaprezentowanie wszystkim czytającym tego bloga. Ja dowiedziałam się wielu interesujących, a także zaskakujących zachowań, więc wywiad powinien się podobać.
Wróćmy do samego bloga i moich starań, by go wypromować. Mój artykuł na eioba.pl zdobył 10 głosów i przeczytało go prawie 1000 osób. Wiele z nich zagląda także na mojego bloga, co mnie także cieszy. To był dobry strzał, by założyć tam konto.
Na Blogfrogu udało się zdobyć rank 8 i już jestem bliżej początku niż końca, ale oczywiście długa przede mną droga.
Wiem, że najłatwiej i największy ruch na stronie można osiągnąć poprzez linki odsyłające ze stron innych, bardziej poczytnych bloggerów. Chyba najpierw będę musiała zrobić swoją listę blogów, na które zaglądam, a dopiero później liczyć na ewentualny link zwrotny z innej strony. Wiąże się to także z małą przebudową strony bloga, a zatem nie będzie już 1 post na stronie, tylko kilka. Później się pobawię się trochę, by zrobić: "czytaj dalej". To tylko jedna z planowanych modyfikacji. Chce by po wejściu na bloga, zawsze widoczny był, choć jeden artykuł. Myślę, że będzie dobrze. Zatem zabieram się do pracy i zobaczę sama, jak to będzie wyglądać, a potem pisanie artykułu, by się nie ociągać.

Edit: Nie wiem, czy ktoś czyta wiadomości z twittera, więc napiszę tutaj. W związku z tym, że większość osób u mnie w pracy zaplanowało sobie wakacje w lipcu, to teraz ja muszę jechać i odkręcać różne nieciekawe rzeczy. Mimo że już skończyłam kolejny artykuł, to nie zdążę go wrzucić na bloga i będzie trzeba na niego poczekać do soboty. Wtedy też powinien być gotowy kolejny felieton. Może mając trochę czasu wolnego uda mi się przepisać wywiad z Filipem i coś przy książce porobić. W każdym bądź razie do usłyszenia w tym tygodniu.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

wtorek, 14 lipca 2009

Samotność, a.. zakupy

Jednak ten twitter nie jest taki zły. Przynajmniej na bieżąco mogę was informować o tym, co się dzieje na blogu, bez zakładania nowych postów na siłę, a także motywuje mnie to choć trochę do pracy własnej. I mimo że mam już pozostałe artykuły pozaczynane, to raczej do piątku żadnego nie skończę, bo zaczyna mi się ciężki tydzień w pracy, a do tego pogoda też daje o sobie znać. Póki co zaczynamy. Miłej lektury:

Samotność, a.. zakupy
Długo oczekiwany, a także wiele razy przekładany artykuł do napisania. Może przez to, że jest mało interesujący, a także przez to, że we wcześniejszych felietonach i tak występowało często nawiązanie do zakupów. Jest to też temat rzeka, ale postaram się skrócić go na tyle, by był w miarę interesujący.
Zakupy, już samo to słowo wywołuje u nieśmiałych dreszcz przerażenia. Czynność podobna do tej, w której kupują jedzenie w restauracji będącą specyficznym rodzajem kupowania, a zarazem inna od pozostałych. W sumie jedzenia na mieście można sobie odmówić i zrobić je w domu, ale pozostają jeszcze codzienne zakupy i te najgorsze, kiedy trzeba nabyć ciuchy, meble czy elektronikę. Jeszcze sama myśl o tym, że już nie ma małych sklepów i wszystko jest w wielkich centrów handlowych, gdzie tłumy ludzi w biegu nabywają miliony produktów po obniżonej cenie, przysparza o ból głowy.
Zacznijmy jednak od zakupów, które wykonujemy każdego dnia. Pieczywo, warzywa i owoce, wędliny, nabiał czy mięso.
Mimo że globalizacja wkracza we wszelkie sfery życia, to nadal pozostały nam osiedlowe piekarnie, warzywniaki czy inne małe sklepiki, w których wszystkim zajmuje się właściciel z rodziną. Do każdego klienta podchodzi z osobna. Zna ludzi z okolic już od kilku, kilkunastu lat i zawsze ma chwilę by z kimś porozmawiać. Żadne tam plotki, tylko takie przyziemne pytania o zdrowie, o dzieci czy pracę. Nic, aż tak bardzo osobistego. Coś, co dla innych osób wydaje się miłe i przez co czują więź ze sprzedawcą, jest powodem, dla którego starają się omijać takie sklepy. Boją się pytań, przywitań i pożegnań. Tych chwil spędzonych w kolejce, gdy sąsiadki przepytają ich bez skrupułów o wszystko. Do tego nigdy nie rozumieją, dlaczego nie ma cen na produktach i każdy albo spyta się o nią, albo przyjmuje do wiadomości, że skoro kupują tu od lat, to przecież nie zostaną oszukani. Dla nieśmiałych czas spędzony w takim sklepie trwa wieczność. Kiedy już staną twarzą w twarz ze sprzedawcą, to po raz kolejny ich głos staje się tak cichy, że nikt praktycznie go nie słyszy i muszą kilka razy powtarzać, co zamierzają nabyć. Czują presję osób z kolejki i starają się, jak najszybciej opuścić to miejsce, przez co zapominają kupić wszystkich produktów. Ich szybką wizytę wykorzysta następna osoba opowiadając o swoich wnukach czy nowych perypetiach bohaterów ulubionego serialu. Nie zapomni też wspomnieć o dziwnym zachowaniu tej speszonej osóbki przed nimi.
To raczej nie jest odpowiednie miejsce dla nich.
Wybierają się do hipermarketu. Najlepiej samochodem w drodze powrotnej z pracy. Wystarczy tylko znaleźć wolne miejsce na parkingu i możemy wejść do świątyni handlu. Gorzej, gdy nie mamy takiego środka lokomocji i musimy dostać do marketu komunikacją miejską, rowerem czy na pieszo. Niby nie ma dużej różnicy. Są też plusy, bo nie musimy szukać miejsca na parkingu, za to później dźwigać torby zakupami, albo przeciskać się z nimi w autobusie. To jednak nie jest takim problemem. Bierzemy koszyk i wchodzimy do środka. W przeciwieństwie do wielu osób z listami zakupów czy też nie, my naszą własną listę wykonujemy bez żadnych zbędnych dodatków. Bierzemy praktycznie tylko to, co zamierzaliśmy. Nie zastanawiamy się zbyt długo nad wyborem marki czy ceny. Kupujemy to, co lubimy i chcieliśmy od samego początku. Przebiegamy między półkami i w ciągu piętnastu minut uporaliśmy się z całą listą i zmierzamy do kas. Trochę dłużej zajmuje, gdy musimy kupić kosmetyki, chociaż tutaj zazwyczaj nie kupimy niczego nadzwyczajnego. Nie skusi nas żadna promocja, a kupując płyn do higieny intymnej będziemy musieli później szukać, nie tyle co kasy z najmniejszą liczbą ludzi, co z najbardziej odpowiednim sprzedawcą. Kupiliśmy praktycznie wszystko. Przy kasie tylko „Dzień dobry”, cena zakupów i wszystko.
Jesteśmy wolni, ale za to straciliśmy cenną godzinę, którą moglibyśmy przesiedzieć w domu przed komputerem, zamiast biegać po sklepowych alejkach. Taki sklep także nie jest zbyt odpowiedni.
Pozostaje tylko osiedlowy sklep samoobsługowy. Mały, blisko domu, a w którym kontakt z kimś obcym trwa, jak najkrócej. Można wejść z koszykiem i kupić wszystko w kilku alejkach. Dostaniemy tutaj produkty lepszej jakości niż w hipermarkecie i w niższej cenie niż w tradycyjnym sklepie. No to raczej samotni nie zwracają zbytnio uwagi, ale zawsze to jakieś plusy.
Problem codziennych zakupów został rozwiązany, pora na bardziej skomplikowane sprawy.
Podobno wszystkie kobiety uwielbiają zakupy. Kupowanie ubrań czy butów jest dla nich czymś przyjemnym, a kupienie czegoś zupełnie niepotrzebnego za grosze na wyprzedaży jest osobistym spełnieniem. Kolekcjonowanie coraz to nowych ciuchów i przebieranie coraz to nowszych kreacji potrafi zająć kilka godzin. Nie trzeba martwić się o pieniądze, przecież po to jest karta kredytowa. Czy to same, czy z przyjaciółkami, mogą łazić po sklepach cały dzień, nawet nic nie kupując. Tylko czy oby wszystkie kobiety tak robią? Okazuje się, że nie. Dla nieśmiałych przebywanie wśród pewnych siebie dziewczyn staje się dobijające. Myślą sobie: „One wiedzą, czego chcą, nie ma dla nich problemu kupowanie w pojedynkę. I tak po kilku minutach w sprzedawczyni mają swoją najlepszą przyjaciółkę. One są singielkami (w domyśle: niezależne)”.
Dla nieśmiałych obu płci wszystko zaczyna się od uświadomienia sobie potrzeby nabycia nowego ubrania. Dzieje się to najczęściej, gdy nie przez nowe trendy mody, tylko przez przyjrzenie się bliżej swoim znoszonym ciuchom. Od tego momentu do wybrania się do sklepu mija często kilka miesięcy. W końcu planują sobie wszystko i odkładają za każdym razem decyzję na później. Nie kupią także danej rzeczy po pierwszym wejściu do sklepu, czasami trwa to kilka podejść. Przecież po ciuchy ludzie chodzą teraz do ogromnych galerii handlowych. Świecące witryny z wielkimi napisami o promocjach czy przecenach kuszą każdego klienta, tylko nie ich. Oni mają już swoje upatrzone marki. Już na samą myśl o tym wielkim tłumie postanawiają pojawić się w tym miejscu w innym terminie, tylko wiedzą, że tutaj jest tak zawsze.
W końcu udaje im się wejść do środka. Przechadzają się razem z rzeszą innych osób i dochodzą do swojego celu. I akurat dzisiaj, tutaj, w środku obsługuje przystojny mężczyzna czy piękna kobieta. Przejdą obok sklepu, jak nigdy nic i wyjdą innych wyjściem by powrócić w innym terminie lub do innego centrum. Gdy już uda im się pokonać swój wstyd i wejdą do środka zaczyna się kolejny stresujący moment. Po pierwsze pytanie „Czy mogę Pani/Panu w czymś pomóc?”, a następnie: Przymierzanie. Nie boją się tego, że ktoś wejdzie do środka i ich zobaczy bez spodni, tylko pytanie obsługi, czy rozmiar jest dobry, albo czy dobrze leży. Zazwyczaj pod gradobiciem takich pytań znów wychodzą bez dokonania zakupu żałując, że nie załatwili tego od razu. Dlatego łatwiej im na szybko sprawdzić swoje rozmiary i szybko dokonać zapłaty i uciec do domu, gdzie na spokojnie będą mogli się obejrzeć w nowym nabytku. Gdy coś kupią niezbyt roztropnie, to rzadko pójdą wymienić na inny rozmiar czy zareklamować wadliwy produkt. Godzą się ze swoją porażką, a niepotrzebną rzecz wrzucają do szafy. Akurat ciuchów boją się nabywać w sieci.
Boją się kupić produktów podrobionych czy czegoś niedopasowanego. Za to w ten sposób najczęściej kupują elektronikę czy sprzęt AGD. Zaczynają od poszukiwań cen wybranych przez siebie rzeczy, a następnie na forach szukają informacji za i przeciw. W tym przypadku i tak muszą udać się do sklepu by obejrzeć produkt „na żywo”. Posłuchać brzmienia kina domowego czy obejrzeć z bliska pralkę. W takich sklepach często wyglądają na złodziei. Wchodzą pewnie do środka i udają się do konkretnego działu. Po pytaniu sprzedawcy: Czy czegoś szukają lub czy może w czymś im pomóc, zachowują się jak spłoszeni i rzucając okiem na swoją wymarzoną rzecz, szybko wychodzą. Nie sprawdzili dokładnie, ale i tak zamówią przez internet, bo jedyną osobą, z którą muszą rozmawiać to kurier przynoszący paczkę. Czasami po przejrzeniu wszelkich informacji w sieci wchodzą do sklepu i kupują drogi komputer nie dając się wykazać sprzedawcy w jego zaletach czy w zaproponowaniu innego produktu. Biorą go, jak chleb w piekarni nie zważając nawet na cenę.
Najgorszymi rzeczami do kupienia i tak pozostaną prezenty.
Zawsze i bez wyjątku na to, komu je mamy kupić. Oczywiście łatwiej nabyć upominek na urodziny, niż na święta, kiedy to wszyscy także wybierają się do sklepów. Planują sobie wcześniej, że kupią wszystko przez internet, ale że nie mogą się zdecydować i odkładają to na ostatnią chwilę, to okazuje się, że nie mają wyjścia i sami muszą ruszyć się z domu. Chadzają wtedy między sklepami wśród masy innych ludzi. Oni mają czas. Po drugie nie wiedzą kompletnie, co kupić, bo albo nie znają potrzeb danej osoby, albo nie chcą jej znać i szukać czegoś konkretnego. Przemierzają więc wielkie centra handlowe przypatrując się szczęśliwym rodzinom i osobom pragnącym sprawić bliskim trochę przyjemności. Oni zaś kupują prezenty z konieczności, bo tak trzeba i już. Gdy już coś kupią, to zazwyczaj idą na łatwiznę i nie wysilają się zbytnio. Zaś, gdy sami wykonają jakiś prezent i na ustach osób obdarowanych widzą lekkie zdziwienie, to zaprzestają takich technik. Sami natomiast nie chcieliby nic dostawać, by nie czuć się zobowiązani lub by nie musieć udawać, że się cieszą. O tym więcej w artykule „Samotność, a.. znajomi i rodzina”.
Rośnie lista rzeczy do kupienia. Tych potrzebnych i tych zachciankowych. Od ubrań po elektronikę. Jeśli można je kupić w sieci, to zostaną nabyte. Pozostałe czekają w kolejce na czas, który nigdy pewnie nie nastąpi.
Wśród wielu rzeczy do kupienia pominęłam pewnie wiele, od książek do mieszkań i samochodów. Nie jest ważne, co się kupuje, tylko to, jak to się robi. Skoro osoby nieśmiałe wolą chorować, bo wstydzą się pójść do apteki po leki, to nie trzeba dodawać, jak wielkim problemem jest dla nich kupienie prezerwatyw czy testu ciążowego..
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

niedziela, 12 lipca 2009

Jutro trzynasty, więc dzisiaj napiszę.

Nie jestem przesądna i zawsze uważałam, że to właśnie trzynastego mam szczęście. Jakoś nie przywiązuje znaczenia do liczb, ale każdy jakąś darzy większym uczuciem.
piątek trzynastego
Miałam kiedyś swoje liczby do lotka, ale wiadomo, jaka jest szansa trafienia. Do tego nie jest tak łatwo zmienić swoje życie bez swojej własnej, ciężkiej pracy. Nie można liczyć na szczęście, że się wygra na loterii czy ktoś zapuka do naszych drzwi z wiadomością odziedziczenia spadku czy nowej pracy. Dlatego w ten sam sposób traktuje konkurs organizowany przez portal granice.pl pod tytułem Literacki Blog Roku. Wg regulaminu wystarczy prowadzić do października blog literacki, a po głosowaniach internautów oraz po ocenie jury można wygrać możliwość wydania swojej własnej książki. Prawda jest taka, że raczej nie zdobędę uznania ani wśród rzeszy internautów, ani tym bardziej jury. Wiem, że trzeba próbować w każdy możliwy sposób, ale naprawdę uważam, że konkursy nie są dla mnie. To nie jest pesymistyczne podejście do życia, co raczej życiowe doświadczenie. Może jeszcze się zdecyduję. Czas ciągle jest. Głosowanie zaczyna się 30. września, więc wszystko się może zdarzyć do tego czasu. Nie mówię "nie", ale jestem do konkursów nastawiona sceptycznie.
Co na blogu się zmieniło przez ostatni tydzień. W sumie niezbyt wiele. Długo się zastanawiałam czy założyć konto na twiterze czy na blipie. Wybór jednak padł na pierwszy, chociaż za drugim przemawiała jego "polskość".
twitterblip

Może przez to, że twitter ma więcej użytkowników i nie ma tak dużo funkcji zmieniających jego pierwotne przeznaczenie, czyli informowanie w krótkiej wypowiedzi, o tym, co się robi w danej chwili. Bez dodawania wielu zdjęć czy nawet filmików z youtube upodobniających stronę niejako do bloga. Nie chciałam powielać tego, co piszę już tutaj. Dodałam też gadżet z twittera na stronę. Jest we flashu, ale nie ładuje się zbyt długo. Czy będzie przydatny na stronie - czas pokaże.
Dodałam także "Ostatnie komentarze" na bocznym pasku. Nie ma ich wielu, bo zaledwie dwa, w tym jedna moja odpowiedź, ale mam nadzieję, że dzięki temu nakłonię jakoś czytelników do podzielenia się swoją opinią o blogu, jak i o artykule. Póki co komentowane są moje artykuły na eioba.pl. Dodałam tam dzisiaj felieton "Samotność, a.. edukacja" i o dziwo zdobył już trzy głosy. Jak na jeden dzień, to i tak spory sukces dla mnie.
Będę jeszcze pracować trochę nad wyglądem całego bloga. Nadszedł czas na zmniejszenie liczby informacji na stronie głównej. Szablonu jeszcze nie zmieniam. Ważne by był czytelny.
Co zaś się tyczy felietonów. Policzyłam i zostało mi ich jeszcze około dziesięciu do napisania. Około, bo niektóre połączę, albo podzielę. Oczywiście nie skończyłam pisać "Samotność, a.. zakupy", ale powiedzmy, że jest prawie na ukończeniu. Za to, z mojego wstępu poprzerzucałam już informacje do pozostałych artykułów, więc później szybciej to wszystko mi pójdzie. Wiem, że "Samotność, a.. jej przyczyny" na pewno będzie ostatni. Powinien być pierwszy, ale sami wiecie, jak to się kobieta czasem zabiera do różnych rzeczy. Ważne, że powstaną.
Na koniec kilka zdań na temat książki, bo ile można pisać o blogu. Powiedzmy, że to był dobry tydzień i udało mi się znaleźć dwa popołudnia, kiedy mogłam popoprawiać kolejne rozdziały. Jestem już bliska końca i już jestem pewna, że nic nie zmieni się w fabule, a poprawiam praktycznie same literówki i dialogi.
pisanie
Nie znalazłam też żadnych błędów czy nieścisłości, więc chyba po pełnym sprawdzeniu i wydrukowaniu będę miała w rękach wersję finalną. Potem rozpocznie się kolejny etap, czyli szukanie wydawcy...
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

środa, 8 lipca 2009

Samotność, a.. zwierzęta

Tak, trochę samokrytyki i wzięłam się w końcu do pracy. Trochę książki, trochę bloga i jakieś efekty widać. Dzięki kolejnemu wpisowi i dodaniu gwiazdek od blogfroga mam już rank 7, więc chyba już nieźle, bo jestem tak po środku całej stawki. Teraz kolejne dokończenie lipcowych felietonów. Teraz z dzieci przeskakujemy na zwierzęta, więc praktycznie jesteśmy ciągle w tym samym temacie. Wiem, że trochę krótko, ale zapewne wystarczająco, by zrozumieć istotę przesłania. W takim razie.. Miłej lektury.

Samotność, a.. zwierzęta
Po zapoznaniu się ze wszelkimi „za i przeciw” dotyczącymi posiadania własnego potomstwa samotni dochodzą do wniosku, że może ze zwierzętami będzie łatwiej. Tutaj nie muszą się martwić o szukanie partnera do spłodzenia, jak i wychowania dziecka, bo wystarczy im wizyta w sklepie zoologicznym lub przeglądnięcie ogłoszeń z ofertami sprzedaży. Chociaż w tej kwestii jest o wiele prościej, co nie znaczy, że wprost banalnie. Muszą także porozmawiać ze sprzedawcą, hodowcą czy po prostu z właścicielem zwierząt. Zawsze jest to stresująca sytuacja, bo tutaj często dochodzą pytania o doświadczenie i warunki, w jakich będą je chcieli wychowywać.
Zacznijmy jednak od wyboru przyszłego towarzysza. Odczuwając brak drugiej osoby w swoim życiu wiedzą, że nowe stworzenie choć trochę uzupełni pustkę. Zaczynają rozmyślać, co będzie dla nich najbardziej odpowiednie i wspominają swoje dzieciństwie i swoje teraźniejsze nastawienie do życia. Wiedzą, że wszelkie pasje szybko ich nudzą i myślą czy nie zaniedbywaliby biednych zwierząt? Pamiętają, jak ich rybki udusiły się w brudnej wodzie, a chomik i papuga zdechły z braku pokarmu. Wtedy krzyczeli na nich rodzice i długo płakali po stracie. Zdają sobie sprawę, że teraz może być podobnie, tylko pozostanie im krzyczeć samym na siebie. Nie chcą być okrutnikami, dlatego starają się dokładnie przemyśleć, czy podołają temu zadaniu. Być dobrym opiekunem, to podstawa.
Przystępują do wyboru gatunku. Poczynając od zwierząt akwariowych, jak rybki, żółwie, patyczaki, pająki i węże poprzez różnego rodzaju gryzoni i ptaków do kotów czy psów. Pamiętają także o różnych egzotycznych gatunków. Wypisując coraz to nowe zwierzęta dochodzą do wniosku, że tak naprawdę potrzebują kogoś, do kogo można by było się przytulić czy porozmawiać. Kogoś, kto zastąpi im drugiego człowieka. Jasnym jest, że wybór pada na psa. Dlaczego nie na kota? Gdyż koty są utożsamiane z ludźmi samotnymi, którzy lubią się nimi otaczać. Nie chcą, by o nich także myśleli w ten sposób. I choć na świecie są zwolennicy wyłącznie kotów czy psów, to samotnicy boją się tych pierwszych, jak ognia. Wyobrażają sobie później swój nekrolog w gazetach: "Samotna kobieta osierociła gromadę kotów". Od razu wszyscy pomyślą: "Biedne kotki, kto się nimi teraz zajmie?".
Zacznijmy od psa. Zdajemy sobie sprawę, jaki to wielki obowiązek i ile wyrzeczeń kosztuje. Jednak myśląc o tym wszystkim, a czasem nawet przechowując psa znajomych, gdy ci jadą gdzieś na weekend, dochodzimy do wniosku, że nasze mieszkanie wcale nie jest zbyt małe dla czworonoga. Do tego wychodzenie z psem nie jest takie uciążliwe. Nie trzeba mu też gotować, wystarczy kupić wór karmy, a po odpowiednim szkoleniu pies będzie spokojny i ułożony.
Mając już tak przemyślane podstawowe rzeczy rozpoczyna się wybór rasy. Chociaż i tak jest to bez znaczenia. Bez różnicy, czy nieśmiali kupią sobie Yorka czy Doga, to po kilku dniach dochodzą sami do wniosku, że i tak się do tego nie nadają, a to, czego się bali i tak się właśnie sprawdza. Wiedzą, że ze swoim charakterem i predyspozycjami przywódczymi za parę miesięcy będą mieli w domu bestię sikającą wszędzie, gryzącą, co się da i ujadającą przez całą noc. Do tego nigdy by się ich nie słuchała. Po roku czasu pies nadal zachowywałby się, jak wredne zwierzę, a po skargach sąsiadów wizyty policji stały się częste. Jednakże pies to nie takie zwykłe zwierzę, które mogliby oddać, gdyby im nie wyszło z jego wychowaniem. Jeśli nie udało im się go przekonać do siebie, to teraz muszą z nim żyć przez najbliższe kilkanaście lat. Sypiać z wrogiem, który chce im się rzucić do gardła, a ich dom traktuje, jak swój własny poligon. Pozostaje kot.
Mały, śliczny kotek. Parę puszek z mokrą karmą i mały woreczek suchej. Bez wnoszenia worów po pół tony. Bez spacerów i bez ujadania. Kuweta załatwi całą sprawę. Nareszcie mają szansę na przyjaciela w świecie zwierząt. Tylko z kotami, jak to z kotami. Chodzą własnymi ścieżkami. Te niewykastrowane/sterylizowane potrafią miauczeć całą noc lub uciekać na kilka dni. Te, poddane zabiegowi często przybierają na wadze. Kotów niewiele osób tresuje, ale jeśli ktoś nie zadba o nie od najmłodszych lat, potrafią wejść za skórę. Nie licząc podrapanych mebli i rąk, najbardziej boli zniszczony sprzęt elektroniczny, do którego legną niczym magnez. To mięciutkie futerko i ciepło, które dają łasząc się do ciebie, jest czymś nie do opisania dla osób samotnych. Tylko, co zrobić, jeśli twój kot unika cię, jak ognia. Nie chce się zbliżyć, a gdy próbujesz go dotknąć, drapnie i nastroszy się? Wtedy wiadomo już, że w domu nie przechadza się intruz, ale mieszkasz z ignorującym cię zwierzęciem, które przypomina sobie po tobie, dopiero gdy miska jest pusta. To nie jest to, czego szukali.
Mając już raz jakieś zwierzę w domu, człowiek po jego stracie uzupełnia jego brak nowym nabytkiem. Samotni po śmiercie swego pupila, wolą nie ryzykować cierpienia innych stworzeń pozostając sami ze swoimi cierpieniami. Do tego martwią się, że ich nowy przyjaciel będzie zachowywał się tak samo, jak oni. Będzie bał się innych przedstawicieli swojego gatunku i stanie się samotnikiem wśród zwierząt. Dobrze wiedzą, że w przyrodzie samotne zwierzęta skazane są na śmierć. Te, które nie mogą dostosować się do życia w stadzie lub nieposiadające własnego potomstwa, matka natura szybko pozbawia szans na przetrwanie. W świecie ludzi jeszcze tak nie jest.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

poniedziałek, 6 lipca 2009

Samotność, a.. dzieci.

Nie obędzie się od wstępu. Szczerze mówiąc zaczęłam pisać to 25. czerwca i po wczorajszej mojej wypowiedzi, w końcu się wzięłam do roboty. Szczerze mówiąc nie jestem zbyt zadowolona, z tego, co napisałam, ale ostatnio mało rzeczy mnie cieszy. W końcu to tylko jedna strona tekstu, ale jak już pisałam wczoraj - lipiec. Dzisiaj przez dwie godziny napisałam pół strony kolejnego artykułu o zwierzętach i dochodzę do wniosku, że wszystko, co robię w domu wydłuża się. Zawsze znajdę sobie jakieś inne zajęcie i odrywam się od pisania. Najlepiej, jakbym poszła na spacer i usiadła gdzieś w parku. Wtedy pewnie udałoby mi się napisać wszystko lepiej. Tak wrzucam wersję z powtarzającymi się słowami i myślami, ale lepiej jak będę poprawiać ją w trakcie, niż kazać czekać czytelnikom bez końca. To zaczynamy. Miłej lektury.

Samotność, a.. dzieci.
W życiu każdego człowieka przychodzi ta chwila, kiedy zaczyna myśleć o dzieciach. Może od razu nie o swoim, ale rozpoczyna i tak w ten sposób nowy etap w swoim życiu. Podpatruje dzieci rodziny, znajomych, czy nawet obce na ulicy. Zwiększa swoje zainteresowanie, choć sam nie wie, dlaczego? Oprócz zabaw z pociechami rodziny zaczyna się także nimi opiekować. Nawet przewinięcie nie jest dla niego czymś, aż tak strasznym. Razem ze swoją połówką zaczyna rozmawiać o tym temacie i po odrzuceniu wszystkich przeciw, decyduje się z nią na świadome macierzyństwo czy też tacierzyństwo. Nieplanowane poczęcie po pierwszym okresie przerażenia, wywołują później uśmiech na ustach. Sama świadomość tego, że należy rozmnożyć swój gatunek jest zakodowana w naszych genach. Natury zaś nie da rady oszukać.
dziecko niemowlak śmiech
To takie proste. Dlaczego nieśmiali rozumieją to często zupełnie inaczej?
Może przez ciągłą presję na swoją osobę. Mając dwadzieścia parę lat na każdym zjeździe rodzinnym najpierw pojawią się pytania o drugą połówkę, potem zaś pada tradycyjne:
- Kiedy będziesz mieć dzieci?
Po szybkiej odpowiedzi wymijającej, prawie zawsze ktoś dopowiada:
- Bo ja już w twoim wieku miałam dwójkę...
I znów nieśmiały znajduje się w stresującej sytuacji i musi ratować się ucieczką, by nie spalić się ze wstydu.
To samo dzieje się u ich znajomych, którzy posiadają swoje pociechy. Zresztą w ich przypadku jest znacznie gorzej. Korzystając z dobroci internetu, umieszczają we wszystkich możliwych miejscach swoje zdjęcia z niemowlakami. Gdyby to jedna osoba tak robiła, to nie było by takiego problemu. Jednak tak robią praktycznie wszyscy. Dla samotnych jest to cios. Nawet nie chce im się tego przeglądać, czytać wypowiedzi innych. Oglądanie szczęścia innych sprawia, że popadają w złość, a potem w rozgoryczenie. Niby ich to nie obchodzi, ale smucą się swoim losem. Znajomi mają większą swobodę zadawania i wyciśnięcia od nich odpowiedzi. Nie pytają się "Kiedy", tylko "Dlaczego jeszcze nie". Potrafią bez skrupułów przycisnąć do muru nie dając drogi ucieczki. Wiadomo już, że samotni chcieliby, ale nie mają z kim..
Czasem zdarza im się odwiedzić świeżych rodziców. Patrzą na małe szkraby nie z zachwytem, lecz z pewną obrazą. Nie potrafią się nimi zająć. Robią to bezradnie, a nawet boją się ich dotknąć myśląc, że mogą zrobić im krzywdę. Czują się mocno zakłopotani. Nie wszyscy są do tego stworzeni, więc i nieśmiałym nie ma co tego wypominać. Jednak zajmując się kilkuletnimi dziećmi nawet najstarsi znajdą coś ciekawego dla siebie. Ilość i rodzaje zabawek, które kiedyś nie było to idealny sposób na spędzenia popołudnia. Dla wielu jest to powrót do swojego dzieciństwa. Samotnicy niestety nie potrafią tak bez żadnych oporów rozluźnić się. Zamiast współpracować z maluchem, oni bawią się praktycznie sami. Szybko też się nudzą i wolą oglądać telewizję patrząc na dziecko niż zająć się nim należycie. Czują, że nie nadają się do takiej roli.
Mija czas, a przychodząca wiosna oprócz rozkwitania przyrody odsłania także inne rzeczy. Poukrywane wcześniej pod zimowymi płaszczami kobiety w ciąży pojawią się praktycznie wszędzie.
Na ulicach, w centrach handlowych, w autobusie nawet u dentysty. To one, a nie kobiety z wózkami działają na nieśmiałych, jak trutka na myszy. Udają, że ich nie widzą i omijają, jak największym łukiem. Nie dopuszczają do siebie myśli, że oni mogą mieć dzieci. Odcinają się całkowicie od tego tematu. W domu użalają się nad swoim losem złoszcząc się nie na siebie, jak i na tych szczęśliwych. Próbują zabić czas przed telewizorem, gdzie dobijają ich reklamy odżywek czy szamponów dla dzieci. Nawet w zwykłym filmie odnajdują złe przesłanki dla swojego stanu ducha.
Każdy zegar biologiczny tyka i samotników dopada myśl o własnym potomstwie. Zwłaszcza po trzydziestce. Tylko nie mają jakoś okazji by spełnić to życzenie. Zapłacą komuś by je zapłodnił lub znajdą sobie mamkę zastępczą? Z tym będzie ciężko. Choć na pewno łatwiej niż znalezienie sobie życiowego partnera. Pozostaje tylko przypadkowy seks na imprezie. Taki nie dość, że zdarza się im niezwykle rzadko, to jak namówić kogoś na zbliżenie bez zabezpieczeń. Alkohol nie wymazuje z pamięci takich ważnych rzeczy. Oszukać kogoś mogą tylko kobiety mówiąc, że biorą pigułki, ale nie na każdego takie wytłumaczenie działa. W końcu, jak się uda, to przypadkowy partner i tak nie dowie się o ich ciąży. Będą miały to, o czym marzyły. Ewentualnie zaszłyby w ciążę gdzieś za granicą, by przyszły ojciec ich nie mógł odnaleźć i ukryte w swoim małym świecie mogłyby przetrwać ciążę każdego dnia odpowiadać na pytania, kim jest ojciec i dlaczego go nie ma przy niej. Takie jest założenie.
Samotni panowie mają trochę dłuższą drogę do spełnienia swoich marzeń. Pozostaje czekać na kogoś tak dojrzałego, jak oni i komu także nie pozostało wiele czasu na powielenie gatunku. W końcu, dlaczego taki samotnik nie mógłby mieć dziecka, każdemu się coś od życia należy. I tylko dzięki takiej ostatecznej desperacji potrafią kogoś sobie znaleźć. Mogliby nawet zapłacić za urodzenie dla nich, tylko jak tu później uzyskać pełnię praw rodzicielskich. Nie stać ich na to, by ktoś urodził im dziecko, a samotnej osobie ciężko będzie o adopcję.
Tylko, o ile samotnicy myślą o wychowaniu własnego potomka, to mają o tym takie zdanie, o którym nikt by nie pomyślał.
Jeśli już się uda, to najchętniej byliby samotną matką czy ojcem. Opuszczonym przez swojego wybranka. Tak byłoby im lepiej i zarazem łatwiej. Dla pozostających długo w samotności kobiet, te piękne wyobrażenie swego macierzyństwa jest mało realne do wykonania. Ja, jako samotna matka, to niczym fikcja filmowa. Przecież nie będę miała za co utrzymać dziecka i sama sobie z nim nie poradzę. Skończy się urlop i później nie będę wiedziała, co począć. Nie będę prosić o pomoc rodzinę czy przyjaciół, to mój obowiązek. Po takich rozmyśleniach, kobieta Zdaje sobie sprawę, że jednak coś jest z tym łączeniem się w pary.
Do podobnego wniosku dochodzą samotni mężczyźni, którzy są zdolni do zapłodnienia praktycznie przez całe życie. Sama już świadomość takiego stanu rzeczy potrafi dobić człowieka, który nie ma dzieci. Mężczyźni dostrzegają w posiadaniu potomstwa cel swojego życia na ziemi. Wiedzą także, że droga do tego celu wiedzie przez znalezienie sobie partnera.
Każdy z nas ma prawo do posiadania swojego potomstwa. Także samotni. Chcieliby je posiadać, a jednocześnie nadal być sami. Mają ciągle obawy, że dziecko stanie się takie, jak oni. Jakby ich nieśmiałość miała się dziedziczyć.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

niedziela, 5 lipca 2009

Lipiec, jakich mało..

Tak, żyję. Miałam w tym tygodniu umieścić tutaj jakiś artykuł. Może nie jakiś, bo "Samotność, a.. dzieci", który jest praktycznie już skończony. Mam zaczęty także artykuł o zwierzętach, tylko.. przyszedł lipiec. Chyba od zawsze mój najbardziej leniwy miesiąc w roku.
słońce
Nawet nie było gorąco (wiadomo burze), a wszelkie siły do robienia czegokolwiek mnie opuściły. Spoglądam na plan urlopów w pracy. O terminy w lipcu ludzie bili się od marca. Część oczywiście przeniosła plany na sierpień, ale i tak to teraz najwięcej osób wyjeżdża. Na liście brakuje tylko dwóch nazwisk. Mojego i szefowej, ale ona nie musi nikogo informować, że wyjeżdża. Każdego dnia słyszę o wielkich wyprawach i cudownych wycieczkach. Do tego pojawiła się pierwsza, która urlop ma już za sobą. Opalona i rozpromieniona opowiada o swoim cudownym tygodniu w Egipcie pokazując tysiące zdjęć ze swoim mężem. Patrzę na to wszystko i zastanawiam się, kiedy ja gdzieś pojadę. I to w lipcu. Nie chcę jednak wyjeżdżać by przesiedzieć prawie cały urlop w pokoju lub nudzić się przy hotelowym basenie. Co będę tam robić? Przecież wiem, jak to się skończy - nic mi się nie będzie chciało, a zwłaszcza samej. Stracę nawet przyjemność w opalaniu się. I jeszcze w hotelowej restauracji tylko ja będę sama pośród świetnie bawiących się rodzin i przyjaciół . Wrócę blada, jak zawsze i co powiem, że mnie biegunka dopadła pierwszego dnia - chyba i tak nikt nie uwierzy. Kolejne wakacje odkładam na półkę "może za rok".
plaża wakacje słońce
Cały ten tydzień był dla mnie niczym "Dzień świstaka". Pobudka, praca, dom, obiad, komputer, film, spanie. Nie zrobiłam kompletnie nic. Próbowałam się zmusić, by coś napisać, ale skutek nie był zbyt dobry. Chciałam gdzieś wyjść, ale straciłam ochotę na wszystko. Siedziałam w swoich czterech ścianach wpatrując się w blask monitora myśląc, gdzie mogę jeszcze wejść, by się nie nudzić. Nawet weekend minął mi niepostrzeżenie i wiem, że jutro znów muszę wstać. Jak tak dalej pójdzie, to nawet książki mi się nie uda poprawić, bo plan dwóch artykułów na tydzień szybko upadł. Ja i mój słomiany zapał do wszystkiego. Pięć minut fascynacji, a potem w zapomnienie. Wiem, muszę się wziąć do roboty, ale i tak z moim tradycyjnym odkładaniem wszystkiego na później powiem: "Zacznę jutro". I dodam: "Więcej wiary w siebie".
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis