facebook

środa, 25 listopada 2009

Oto moja historia

Jak już obiecałam, miała się tutaj pojawić moja biografia. Może nie pełna, ale zawsze coś. Chyba więcej nie ma, co pisać, więc zapraszam do czytania:
Nazywam się Antonina Kostrzewa i przyszłam na świat w ten jakże piękny dzień 25. marca 1973. Urodziłam się we Wrocławiu i tutaj na Krzykach spędziłam swoje dzieciństwo i żyję po dziś dzień. W tej krótkiej biografii skupię się tylko na rzeczach, które miały wpływ na moją obecną sytuację oraz na moje główne zainteresowanie, czyli pisanie.
Wychowałam się w domu bez ojca, tzn. ojciec był, ale do czasu. Odkąd pamiętam, zawsze dochodziło między nim, a mamą do kłótni. Gdy miałam sześć lat zobaczyłam, jak po raz pierwszy ją uderzył. W czasie tych wszystkich kłótni zamykałam się w swoim pokoju i uciekałam we własny świat, później zamykałam się w sobie i pisałam nic nieznaczące, dziecięce pamiętniki, w których każda mała rzecz, była wielkim wydarzeniem.
On, jako sędzia mógł praktycznie wszystko, a w tamtych czasach rzadko dochodziło do rozwodów, dlatego żyli w separacji. Nie przychodził zbyt często, bo był zajęty swoimi licznymi kochankami, aż w końcu po kolejnych siedmiu latach sam wystąpił o rozwód. Nie wiedziałam wtedy, co to oznacza dla nas, bo niewiele się zmieniło. Ważne, że nadal miałyśmy swój dom. Było trochę ciężej, niż zwykle, bo pani adwokat i tak już wcześniej miała pod górkę, ale jakoś się udało. Ojciec więcej się nie pojawił, nawet na moją osiemnastkę. Ma swoją nową rodzinę i nowe dzieci. Po tym wszystkim pozostał mi uraz do nazwiska, którego nienawidziłam, a jak piętno było przypięte do mnie każdego dnia.
Lekko odizolowana od klasy, a bardziej od wszystkich podwórkowych koleżanek ukończyłam podstawówkę. Chciałam pójść do mojego wymarzonego liceum, ale bałam się, że sobie nie poradzę. Pozostało we mnie trochę ambicji i nie poszłam na łatwiznę. Nie było, aż tak źle, ale nie utrzymuję już kontaktu praktycznie z nikim z liceum. Nie byłam pośmiewiskiem czy totalnym kujonem, byłam zawsze z boku. Może nie jako mroczny odmieniec, ale byłam wtedy ja i mój własny świat. Tylko pani od polskiego zawsze trzymała się w ryzach i nie pozwalała wyjść poza przypisany szablon. Dopiero na wypracowaniach z angielskiego mogłam pisać to, o czym miałam ochotę. Rozwinąć na chwilę skrzydła w nic nie znaczącym tekście. Trochę, jak odludek zdałam maturę nie wybijając się zbytnio ani ocenami, ani też zainteresowaniem płcią przeciwną. Jak każda dziewczyna miałam swoje miłosne wzloty i upadki, ale nie znalazłam niczego na stałe. Może i nawet nie szukałam. Tak skończyłam mój okres buntu nastolatki – jako samotna i nie pasująca do reszty.
Przed wyborem studiów moja mama powiedziała mi: „Jesteś dzieckiem sędziego i pani adwokat, dlatego nie popełnij błędu i nie idź na studia prawnicze”. Akurat to była ta rzecz, o której nie musiała mi mówić. Chciałam iść na psychologię, ale jak to w życiu bywa, gdy się czegoś bardzo chce, to zawsze zabraknie tego jednego, małego punkcika. To był jedyny egzamin, którego się nie bałam. Co do innych moich planów, to porzuciłam je przez egzaminy wstępne, chociaż myślę, że pewnie bym sobie z nimi poradziła bez problemu. No może z chemią nie szło mi tak dobrze, ale na pewno na tyle, by dostać się na farmację. W ten sposób wylądowałam na biologii na Rolniczej. Sama nie wiedząc do końca, dlaczego i po co? Moje studia nie minęły pod znakiem ciągłych imprez i zabawy. Przyznaję nie trzeba było wiele robić, ale ja wtedy jeszcze bardziej zamknęłam się w sobie. Nie sposób było spamiętać całą grupę ćwiczeniową, a co dopiero cały rok, a ja tak naprawdę przez pierwszy rok poznałam raptem kilka osób. Najlepiej czułam się w swoim własnym towarzystwie, a że na wykładach niewiele mnie rozpraszało, więc zaczęłam pisać. W ten sposób w trzy lata napisałam pierwszą powieść, a następne dwa zajęło mi jej przepisywanie i poprawianie. Prawdę mówiąc, to do tej pory nie jest skończona i ma wiele pustych miejsc, ale nie zostawię jej tak na wiecznie zakurzenie.
Zanim rozpoczęłam piąty rok udałam się na imprezę do akademików Politechniki razem z koleżankami ode mnie z roku. Pijąc i bawiąc się z informatykami zaszłam w ciążę z Marcinem, czyli najnudniejszym i najbardziej bezradnym człowiekiem, jakiego poznałam w życiu. Całe szczęście, że poznałam go trochę wcześniej, niż na tej imprezie. Po licznych rozmowach z moją mamą wyprowadziłam się do niego, a raczej do mieszkania, które wynajmował na Ołbinie razem z trzema kolegami ze studiów. Był rok 1996 i w grudniu wyszłam za mąż. Oczywiście z rozsądku, bo z powodu dziecka. Mieszkaliśmy w piątkę w dwupokojowym mieszkaniu w starej kamienicy, ale jakoś nie narzekałam, bo po pierwsze poczułam się dorosła wyprowadzając się od siebie z domu, po drugie już za pół roku miałam urodzić dziecko, a co najważniejsze pozbyłam się mojego ohydnego nazwiska. Oczywiście nadal było nudno, ale na to już niewiele mogłam poradzić. Marcin widział tylko komputer i zabawy, dobrze, że chociaż nie był wpatrzony w ekran, jak moja córka teraz. Starając się zaliczyć mój rok bez problemów, zajęłam się także jego przedmiotami i on uczył mnie podstaw HTML'a i innych rzeczy, co zostało mi do dziś. Święta spędziliśmy na dwa domy. Ten mojej mamy i jego w Kłodzku, gdzie nikt za mną nie przepadał. Miałam prawie napisaną pracę magisterską, ale nie mogłam się obronić przed terminem, a termin narodzin zbliżał się nieubłaganie. Urodziłam szesnastego czerwca Julkę i praktycznie od tego momentu wychowuję ją praktycznie sama. Marcin od samego początku sobie z niczym nie radził, a później mnie zostawił, w sensie pojechał do Kłodzka walczyć z wielką wodą i ratować dobytek rodziców. Pozostali współlokatorzy także powracali do swoich domów na wakacje, więc zostałam sama. Z mamą byłam lekko pokłócona, więc nie prosiłam jej o pomoc i starałam sobie radzić, jak mogłam. Gdy powódź przyszła do Wrocławia, a pod moim oknem zbierała się woda, spakowałam się do plecaka, Julkę zawiesiłam sobie w chuście na piersi i brodząc od rana, udało mi się stanąć wieczorem na Krzykach w domu mamy. Przejście z placu Bema na Powstańców było dla mnie niczym obóz przetrwania, ale z pomocą innych sobie poradziłam. Gdy już stanęłam zmoknięta i brudna na progu mojego domu, mama nic nie powiedziała. Zrobiła mi herbatę, położyła Julkę spać i zniknęła na kilka godzin. Wróciła, gdy już spałam, a rano dopiero zrozumiałam, gdzie była tyle czasu. Od wszelkich możliwych sąsiadek i koleżanek przyniosła pieluchy – tetrowe i pampersy, ciuchy, zabawki, a nawet kołyskę. Tak zaczęło się moje życie. Na nowo.
Marcin wrócił praktycznie w sierpniu, bo dużo miał do roboty u rodziców, ale ja już wiedziałam, że nic z tego nie będzie. Nasze małżeństwo nie trwało nawet roku, a ja znów wróciłam do mojego znienawidzonego nazwiska. Jak to zwykle bywa, ciężko mi było się zebrać do dokończenia pracy i obrony, ale w 1998 w końcu się udało. Wtedy także miałam także mój krótki okres nauki w szkole, w ramach praktyk, ale życie zweryfikowało, że nie za dobrze mi z tym idzie. Moja mama rozpoczęła poszukiwanie jakiegoś zajęcia dla mnie i z jej kontaktami trafiłam na staż do firmy farmaceutycznej, gdzie zaraz po zakończeniu stażu podziękowano mi. Później przyszedł czas na pracę urzędnika. Przedłużono nawet ze mną umowę, ale tutaj także stwierdzono, że jestem zbyt rozkojarzona, by ze wszystkim sobie poradzić. Aż przyszedł moment na to wspaniałe laboratorium, gdzie tkwię po dziś dzień. Tym razem jedna z pseudo przyjaciółek mojej mamy to załatwiła. Oczywiście mnie nie znosi i nawet tego nie ukrywa, dlatego od samego początku traktowała mnie, jak popychadło. Przetrwałam. Dwa lata temu dostałam nawet awans, bo jak usłyszałam: „Ze wszystkich idiotów tutaj pracujących, ja tu jestem najdłużej i jako jedyna nie mam jaj, by rzucić tę robotę”. W ten sposób zwiększył się zakres moich obowiązków, a wszystko, co laboranci zrobią źle lub gdy są jakieś opóźnienia, zawsze jest wszystko na mnie, ale nie ma co, więcej o tym pisać. Ciężko mi to rzucić wiedząc, jakie będę miała problemy ze znalezieniem czegoś nowego, a także w związku z tym, jak to mówi mojej mamie, jak to wiele jej zawdzięczam i jak dba o mnie w pracy.
Marcin czasem dzwoni, czasem przyjdzie. Najczęściej pomiędzy dniem dziecka a urodzinami Julki. Tak na chwilę. Dalej nie dorósł do życia i jako administrator sieci świata poza tym nie widzi. Na tym kończy się jego opieka nad dzieckiem. Co do mojej Julii, to na szczęście nie jest taka, jak ja. Może przez to, że wychowuje się z dwiema kobietami, a tak naprawdę z trzema. Zaraz po studiach, tj. we wrześniu, gdy już mieszkałam na Krzykach, moja przyjaciółka Beata szukała mieszkania wraz ze swoim przyszłym mężem – Danielem. Wprowadzili się do nas, na piętro i żyliśmy tak razem przez siedem lat. To właśnie dzięki nim mogłam zacząć moje zawodowe życie, a Julka rzadko zostawała sama, w końcu dobrze mieć ciocię nauczycielkę. Gdy Beata sama zaszła w ciążę, udało im się zdobyć kredyt i wyprowadzili się. Na szczęście często się widujemy, a i piętro mamy całe dla nas.
Moja mama też ma się dobrze, po latach udręki i upokorzeń, odnalazła się na nowo i pomaga kobietom uciec od swoich prześladowców. Zgodnie z zasadą: „Za te wszystkie lata, ja biorę wszystko, a ty zostajesz z niczym.”. Dobrze widzieć, że choć ona jest szczęśliwa..
A co ze mną? Nadal na Krzykach, nadal sama, chociaż z córką. Udało mi się w końcu zmienić moje nazwisko. Wybrałam panieńskie mojej mamy i tak mi już zostało. Niewiele osób wie, że je zmieniłam, bo dla wszystkich innych nadal używam starego. Próbuję coś zmienić w swoim życiu. Próbuję pisać. Czy coś z tego będzie, to już czas pokaże.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

niedziela, 22 listopada 2009

Czas na zmiany

Rzadko się zdarzało, bym dzień po dniu napisała nowy post, a dwa w ciągu jednego dnia, to już praktycznie czyste szaleństwo. Nie po to bym to akurat dzisiaj chcę mieć post nr 60, ale tak akurat się stało. Jak już napisałam wcześniej, gdy pojawi się taki tytuł posta, to będzie oznaczać, że pojawi się tutaj moje CV, bo nadszedł czas na znalezienie czegoś nowego. Czegoś, gdzie w końcu będę mogła się realizować. Jutro jest poniedziałek, czyli dzień poszukiwania pracy, w takim razie i ja chcę tego dnia się pokazać. Jeśli ktoś mnie w ten sposób dostrzeże, to bardzo mnie to ucieszy.
Oczywiście nie stworzyłam takiego, ot sobie, standardowego CV.  Trochę się napracowałam, by wyglądało trochę bardziej oryginalnie. Nie jestem jedyną, która w ten sposób starała się dotrzeć do pracodawcy, dlatego nie będę ukrywać, że korzystałam z wzorów innych.  Nie wiem, czy taka forma przyjmie się w naszym kraju, ale mam nadzieję, że chociaż trochę zaciekawi. Nie oczekuję niczego wyjątkowego. Nie mam znajomości w branży, więc ciężko będzie mi dotrzeć do kogoś konkretnego. Najchętniej pozostałabym we Wrocławiu, chociaż podróże służbowe i praca na odległość to dla mnie nic nowego. W każdym bądź razie spróbować trzeba.
Nie będę już więcej zanudzać, wszystko poniżej:

list motywacyjny


Jeśli uważasz to CV za ciekawe, pokaż je innym. Niech je zobaczą.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

Piękny dzień na spędzenie go w domu.

Co można zrobić by nie siedzieć w domu przed komputerem? Ruszyć się i wyjść z domu na spacer, do znajomych, sklepu, kina czy na basen. Wszystko jest proste, gdy ma się to z kim robić, a gdy znajomi są zbyt zajęci lub zbyt leniwi by nam towarzyszyć, wybieramy naszą samotność w domu, niż bieganie po mieście w pojedynkę. W końcu już to podkreślałam, że nic nie bawi, gdy robimy to sami i uświadamiamy sobie to, że wcale nie jest tak fajnie, jak mogłoby być. Dzień się jeszcze nie skończył, ale sama nie wiem, czy gdzieś jeszcze wyjdę..
Ten tydzien znów mi upłynął na tworzeniu mojego CV. Nie ma to, jak wieczne poprawki i zmiany kosmetyczne, by osiągnąć praktycznie taki sam efekt, jak wcześniej, a i tak nikt nie będzie specjalnie się temu przyglądał. To samo pewnie tyczy się i mojego listu motywacyjnego, bo niby taki prosty, a jednak utknęłam w nim i sama nie wiem, czy coś dopisywać, czy może kasować. Jedyne, co mi łatwo poszło, to moja skrócona biografia, a skrócona, bo zawiera tylko te wydarzenia, które wpłynęły na to, jak wygląda moje życie teraz. Pojawi się także na blogu, ale jeszcze nie teraz. Wszystko w swoim czasie.
Ciężko mi było się zabrać do pisania czegokolwiek w tym tygodniu, ale jestem chociaż zadowolona, że będę mogła zrobić kolejny mały krok, na drodze ku szczęściu, czyli na poszukiwaniu nowej pracy i zmienienia swojego, ostatnio monotonnego, życia.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

piątek, 13 listopada 2009

Coś napiszę

Znów trochę czasum minęło, nim coś napisałam nowego na blogu. Skorzystam z piątku spędzonego w domu, by stworzyć coś nowego. Nareszcie postanowiłam, że zostanę w domu i tak się też stało. Nikt mnie nie wyciągnął z domu prośbą czy siłą. Tak po prostu tym razem mam swoją samotność w wieczór dokładnie tak, jak chciałam. Szkoda, że nie mam teraz tyle zapału, by skończyć kolejny felieton z cyklu "Samotność, a..", ale ważne, że w ogóle piszę. Nadal pracuję nad książką i ostatnio coś mnie lekki kryzys twórczy złapał, a wychodząc z założenia, że nic na siłę, więc sama zobaczę, czy uda mi się teraz rozwinąć kolejny kulminacyjny moment. Jeśli nie, to nie będę marnować wolnego czasu, bo mam, co robić. Postanowiłam, a raczej może w wymaganiach wydawnictwa, do którego chcę przesłać mój wycinek twórczości jest to wymagane, napisać na nowo swoje CV. Tylko nie w sposób taki monotonny "Time new roman, 12 punktów", tylko tak, jak ja to czuję. Poszperałam trochę w sieci i znalazłam kilka ciekawych rozwiązań i nad jednym właśnie pracuję. Zmusiło mnie to do użycia Photoshopa, ale mam nadzieję, że efekt będzie dobry i co najważniejsze, że spodoba się nie tylko mnie. Myślę, że gdy skończę, to umieszczę i CV i list motywacyjny na stronie w poście "Czas na zmiany", bo chyba nadszedł czas na poszukanie nowej pracy, czyli znalezienie miejsca, gdzie moja pasja - pisanie, zostałaby jakoś wykorzystana. Nie wiem, czy ktoś mnie gdzieś zechce, ale może warto spróbować w ten sposób, a nie przeglądać oferty pracy w internecie w nadziei szukając nagłówka "Antonino, tutaj na ciebie czekamy". Zobaczymy, co czas przyniesie, a trochę mam do zrobienia, więc powinno być dobrze. Co do samych wydawnictw, to przeglądając książki, trafiam na kolejne i kolejne. W ten sposób uzbierała mi się kolejna piątka. Tylko się zastanawiam, czy to nie będzie zbyt nachalne, tak wysyłać i wysyłać? Przemyślę to jeszcze, bo wiem, że próbować trzeba, ale bez przesady.
To tylko kilka z moich przemyśleń na ten dzień. Ciągle pracuję, by blog był bardziej rozpoznawalny w sieci, ale tutaj wszystko to kwestia czasu. Oczywiście ważne jest, bym pisała jak najciekawiej, ale skoro coraz więcej ludzi tu zagląda i są także stali czytelnicy, to nie powinnam mieć powodów do narzekań. Ważne bym sobie nie zrobiła roku przerwy, bo wtedy nic mi nie pomoże.
By tak pusto nie było to coś dodam:
wydawca
Oby to nie była moja historia...

Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

czwartek, 5 listopada 2009

Samotność, a.. płeć przeciwna

No tak, można być lekko zaskoczonym. Po takim czasie pojawia się kolejny artykuł z cyklu "Samotność, a..". I to do tego jeszcze nie ten ostatni. Pozostał ten, który miał być jako pierwszy i bonusowy. Już nie będę się tłumaczyć, dlaczego tyle czasu to trwało, cóż, po prostu tak wyszło. Ważne, że nareszcie go ukończyłam i mogę go teraz tutaj zaprezentować.
Co do samego bloga, to ostatnio nawet zaistniałam na blogcatalog. Długo czasu na to czekałam, ale opłacało się :) Wiem, dla wielu z was to kolejny katalog, ale dla mnie to coś więcej, zwłaszcza, że moje zgłoszenie zostało dwukrotnie odrzucone. Mam jeszcze kilka celów do zrealizowania dotyczących mojego bloga, ale o tym to już w innym terminie. W tym tygodniu zagościłam na blog użytkowników z wykop.pl, niby z powiązanych, ale podnieśli trochę statystyki dnia.
Z nowych informacji jeszcze, poza zaistnieniem na eioba.pl czy niesmialosc.net, mój artykuł z cyklu "Samotność, a.." znalazł się w serwisie piekielko.info Tutaj zagoszczę chyba na dłużej, ale wszystko czas pokaże. Koniec z przynudzaniem, miłej lektury:

Samotność, a.. płeć przeciwna
Może zabrzmi to trochę dziwnie, ale większość przemyśleń do tego tematu dał mi mój przyjaciel – Filip. Ten jego, męski punkt widzenia uświadomił mi jedną małą, ale jakże ważną rzecz: Nieważne, czy jesteśmy mężczyzną czy kobietą. Zawsze uważamy, że to drugiej stronie jest łatwiej. Przez to nie dostrzegajmy swoich atutów. Coś w tym jest, ale pod pewnym względem muszę się zgodzić, że w świecie samotnych kobietom jest łatwiej. Jesteś kobietą i zaprzeczasz? Jesteś facetem i przytakujesz? Może i jesteśmy z Wenus, a wy z Marsa, to niektórych kwestii od zarania dziejów nie można zmienić.
kobiety są z wenus, mężczyźni z marsa
Może i świat poszedł do przodu, to jednak od czasów pierwszych ludzi, to mężczyźni zawsze byli stroną aktywną. Dokładnie, jak u zwierząt, gdzie samiec musi walczyć o swoją pozycję i tylko ten najsilniejszy czy najsprawniejszy zdobywa prawo do najpiękniejszej samicy. Ci przegrani trafiają na boczny tor i muszą próbować szukać szczęścia dalej. W świecie mężczyzn, jeśli ci nie staną się najlepszymi myśliwymi, najsilniejszymi wojownikami czy wybitnymi sportowcami, to są skazani na samotność? Zgodnie z takim rozumieniem ci najsłabsi mają jedynie szansę u najmniej urodziwych kobiet. Tylko, która kobieta spojrzy na nieudacznika? W naszych czasach wiele się pozmieniało i to głównie za sprawą pieniądza. ale wysportowani i dominujący zawsze cieszą się większym powodzeniem. Oczywiście zdrowia ani miłości nie można kupić, ale na pewno pieniądze wiele ułatwiają w życiu. Nie skupiajmy się na takich „przyziemnych” sprawach.
Walk o rękę pięknej dziewczyny często nie zobaczymy, ale gdy dwóch obcych facetów zauważy podobającą im się dziewczynę, to jakiekolwiek szanse ma ten, który do niej podejdzie i rozpocznie rozmowę. I choćby nic miało z tego nie wyjść, to ten drugi, nieśmiały, sam nigdy się nie dowie, co by było, gdyby...
dżentelmeński podryw
Tak to już pozostało, że to zazwyczaj faceci są stroną aktywną i rozpoczynają rozmowę z nieznajomą. Niby społeczeństwo jest bardziej nowoczesne, ale ten podział w większości przypadków pozostał. Zobaczmy, jak wygląda męski świat, oczywiście wśród nieśmiałych. Widząc ładną dziewczynę w autobusie, sklepie czy w pracy szybko się peszymy i uciekamy wzrokiem. Gdy dziewczyn jest więcej, to najczęściej otrzymujemy sytuację, kiedy one nabijają się z nas. To takie nieuniknione być tematem drwin, a nawet zaczepek mających na celu tylko upokorzenie. To nie nasza wina, że idąc do kasy musimy patrzeć na najpierw, w której nie ma żadnej atrakcyjnej dziewczyny, przy której wysypią nam się pieniądze na podłogę lub popełnimy kolejną gafę. Idąc na imprezę do klubu czy choćby w domu nie możemy tak naprawdę uwierzyć, dlaczego jesteśmy tacy beznadziejni. To nic trudnego porozmawiać z obcą dziewczyną, która do tego na nas spogląda, albo siedząc razem z koleżanką przy barze macha do nas. Co zrobić? Speszony i zażenowany nieśmiały udaję, że nic nie widział, albo czerwieniąc się szuka jakiegoś punktu zaczepienia, byleby nie patrzeć w kierunku kobiet. One wokół nas kuszą. Krótkie spódniczki, duże dekolty, aż dziw, że możemy jeszcze na nie patrzeć. Tyle pozostaje samotnikom w klubie - obserwacja. Pełni pożądania i tak wiemy, że nic się nie wydarzy. Nie znajdzie się żadna wyzwolona dziewczyna, która podejdzie do nas i inicjując rozmowę zaciągnie do łóżka.
wyzwolona kobieta
Takie rzeczy się nie zdarzają, dlatego nieśmiali siedzą z boku i patrzą, jak innym z łatwością przychodzi poderwanie kogoś. Nie walczymy, nie staramy się nic zrobić i w ten sposób nigdy nie zagadamy do dziewczyny, która nam się podoba, choćby od kilku lat. Nigdy się nie dowiemy, co by odpowiedziała, przecież nie musimy być od razu odpychający. Dlatego często idziemy w towarzystwie kogoś, kto załatwia za nas sprawę początku, tj. podejdzie do dziewczyn, rozpocznie rozmowę, a potem nas przedstawi. Tylko wtedy wychodzi kolejny problem – brak tematów do rozmów, cisza, a co najważniejsze prawdziwie nudne życie, czyli nie ma o czym porozmawiać. Po kilku próbach sami sobie dajemy spokój. Nawet alkohol, ani inne wspomagacze nie zmienią naszej natury. Zabawą, zabawą, ale poza tym nic więcej się nie dzieje. Jesteśmy na przegranej pozycji, dlatego ze złością patrzymy na kobiety, które nie muszą robić nic, by zostać zauważone i by nie spędzić wieczoru w samotności.
samotność płci
Kobiety: Tak, to my. Płeć piękna, o którą biją się mężczyźni, by znaleźć klucz do naszego serca. Oczywiście możemy założyć krótką spódniczkę, czy duży dekolt, ale przecież jesteśmy nieśmiałe, więc są rzeczy, których nigdy nie pokażemy. Nie chodzi tutaj o kompleksy, tylko o poczucie naszego własnego „ja”. Nie czułybyśmy się dobrze w takim stroju, a w tym, w czym chodzimy na co dzień, nie wiele osób zauważa tak naprawdę kobietę. Jesteśmy takie przeciętne. Oczywiście nie jest tak źle, czasami nawet i kierowcy oglądają się za nami. Współpracownicy przymilają się, chociaż nie wiadomo, czy chcą się umówić, czy może jest to kwestia jakiegoś swoistego zakładu, żeby z nami porozmawiać? Nie wiadomo. Pewne jest to, że jesteśmy samotne i nie możemy sobie tak beztrosko pójść w środku tygodnia same do klubu na piwo, nie możemy wyjść same na basen czy do kina, by wszyscy wokół nie zaczęli na nas patrzeć bardziej niż podejrzliwie. Tak wielu rzeczy nam nie wypada. Zresztą gdziekolwiek pojawiamy się same, to niby w wiadomym celu, więc po chwili jesteśmy nagabywane i nawet spokojnie w restauracji zjeść nie możemy.
woman drinking at bar alone
Nas także potrafi speszyć byle sprzedawca w aptece, u którego kupując nawet nieznaczące witaminy czerwienimy się niemiłosiernie. Wszystkie nasze śmiałe koleżanki potrafią zdobyć faceta nie odzywając się ani słowem. Swoista mowa ciała, a my co? Nie jesteśmy łamagami, lecz nie będziemy się wyginać przed nowo poznanym facetem, albo nie będziemy przed nim prężyć piersi. Jak tak można? Idziemy do klubu, bo koleżanki nam nie pozwolą zostać w domu. Siadamy przy stoliku i pijemy jakiegoś drinka. Oczywiście one się bawią, a my tradycyjnie siedzimy same pilnując torebek, drinków i co najważniejsze miejsca. Czasami ktoś i do nas zagada, ale i ci najbardziej gadatliwi szybko sobie dają spokój widząc, że raczej i oni nic tutaj nie podołają. Oczywiście, gdy wypijemy za dużo nasze „zwłoki” może zabrać przypadkowy facet, ale dlatego nie wychodzimy same, by coś takiego mogło się przydarzyć. Siedzimy nadal w klubie i patrzymy na podboje koleżanek i na to, jak przy stoliku siada coraz więcej panów. Szybko tworzą się pary, ktoś próbuje coś do nas powiedzieć, ale jakoś do nas to nie dociera. Idziemy w końcu na parkiet. Co chwila jakiś pijany i zataczający się facet próbuje nas namówić, by pójść z nim do łóżka. Chyba nic bardziej żałosnego nie może się przydarzać. W końcu niektórzy widzą w nas ostatnią szansę na cokolwiek, bo skoro już wszystkie dziewczyny są pozajmowane, to co zrobić? Jednak i my w tej kwestii mamy swoje zasady i tak łatwo z nami nie pójdzie, choćbyśmy i może chciały. Pozostaje w nas ta odrobina przyzwoitości, która każe nam trwać lata w wstrzemięźliwości, niż lata żałować za jedną noc.Oczywiście możemy ulec, ale wiadomo, że i tak nadal będziemy samotne, nie dla nas życie singli.
Zawsze faceci mówią, że kobiety są bliżej siebie. Mogą trzymać się za ręce idąc, pocałować na powitanie lub przytulać się do siebie w miejscach publicznych. Do tego przekonanie, że łatwiej przez takie małe rzeczy zbliżyć się do siebie i spróbować relacji homoseksualnych jest po prostu niedorzeczna. Wszystko przecież leży w głowie danej osoby, jakiej jest orientacji i to nie jest takie proste, jak mężczyźni czasami myślą. Skoro twierdzą, że tak to właśnie wygląda, to niech w chwili swojego największego doła spróbują szukać pocieszenia u swojego przyjaciela i niech spróbują go pocałować. Niech zobaczą, czym to się skończy i niech zrozumieją, że dokładnie tak samo jest u kobiet, jeśli nie potrafią uwierzyć na słowo. No może mogę się trochę mylić w tej kwesti, ale cóż, nie próbowałam i próbować nie zamierzam. Wy macie swoje mecze, my nasze babskie wieczory, co się dzieje na nich, zostaje w gronie zainteresowanych.
pocałunek dziewczyn
Jakby na to nie patrzeć, to obie strony nie mają łatwego życia. No może patrząc na pozostałości naszego dawnego życia, to rzeczywiście, może i to facetom jest troszeczkę ciężej, bo nawet, jeśli uda im się już z kimś umówić, to raczej zawsze oni pierwsi całują. I jak tu przekroczyć taką granicę, gdy niewinne złapanie za rękę jest niczym skok ze spadochronem?

Małe uzupełnienie: Tak mi się przypomniało, że przecież kobiet jest więcej niż mężczyzn. Nie tak dawno wyczytałam, że jest to stosunek 108 do 100, czyli na 108 dziewczynek przyda 100 chłopców. Nie oznacza to od razu, że akurat te "nadprogramowe" osiem musi być samotne w życiu, ale pokazuje, że trzeba się trochę bardziej natrudzić, by nie zostać samą. Jeśli do tego weźmiemy fakt, że kobiety żyją dłużej niż mężczyźni, to okaże się, że powyżej 65 roku życia samotnych pań z powodu nieznalezienia sobie nikogo czy z powodu owdowienia jest dużo, dużo więcej niż samotnych panów, a jak dobrze wiemy, już powyżej magicznej trzydziestki, coraz trudniej nam kogoś znaleźć, a im później, to coraz mniej liczymy, że się uda.
Podziękowania dla Filipa za pomoc w realizacji tego artykułu.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

niedziela, 1 listopada 2009

Pierwszy..

Za oknami już się ściemnia, więc i napisać też coś mogę.
Tak, pierwszy. Pierwszy dzień nowego miesiąca i pierwszy post po dłuższej chwili. Jak dużo słowo "pierwszy, pierwsza etc." ma dla każdego z nas znaczenie. Wszystko, co pierwsze pamiętamy przez długi czas i łatwo nam przypomnieć sobie tą chwilę, gdy dane wydarzenie miało miejsce. Różne sytuacje i różnie do nich podchodzimy. Ja przypominam sobie swój pierwszy pocałunek, a także chwilę, gdy po raz pierwszy napisałam coś "od siebie", a nie tylko kolejne zadanie domowe. Czułam się taka dumna, gdy dowiedziałam się, że mój wiersz został umieszczony w tzw. białej księdze mojej szkoły. Na tym, jak widać się nie skończyło, chociaż żadnych większych osiągnięć później już nie miałam. Cały czas próbuję zrealizować teorię 10 000 godzin poświęconych jednemu zajęciu, czyli pisaniu. Jak pewnie niektórzy z was słyszeli, by być dobrym w danej dziedzinie trzeba ćwiczyć minimum te 10 000 godzin. Zabrałam się za podliczanie i wertowanie dogłębne mojej pamięci i chociaż magicznej dziesiątki nie udało mi się jeszcze przekroczyć, to już mam bliżej, niż dalej. Oczywiście nie sposób mi podać dokładnej liczby, ale z moich wyliczeń wyszło mi około 7500 godzin. Dla jednych może być to mało, dla innych dużo. Ja dobrze wiem, że mogłoby być tego o wiele więcej, gdybym stale dążyła do konkretnego celu i skupiła się na tym, na czym powinno mi zależeć, zamiast siedzieć bezczynnie przed komputerem czy telewizorem. Mam tylko nadzieję, że uda mi się przekroczyć w jakiś piękny dzień tą magiczną granicę i poczuję, że pisanie przychodzi mi łatwo i bez problemu mogę się na nim skupić, choćby nie wiem, co się działo. To tylko teoria, ale może coś w niej jest.
Wracając do pierwszego... dzisiaj dostałam pierwszą odpowiedź od potencjalnego wydawcy. Nie napiszę "oczywiście odmowną", co może moja twórczość nie spotkała się z entuzjazmem. Cóż, to znaczy, że muszę jeszcze popracować, nie tyle nad książką, co nad samą sobą. Wczoraj udało mi się znów napisać kilka stron "Samotnego w wielkim bólu" i doszłam do wniosku, że za bardzo skupiłam się na rzeczach mało istotnych. Jeszcze nie zaczęłam kasować, ale chyba czas mniej przynudzać, tylko zacząć pisać bardziej ciekawie skupiając się nie tyle na nieśmiałości i wewnętrznej walce z nią, co na głównym problemie, czyli dziecku w drodze. Im dalej, tym bardziej wyraźny będzie kształt całości, póki co mam szkielet i początek.
Pora na małe podsumowanie bloga. Cieszy mnie, że mam stałych czytelników i nie przejmuję się statystykami. Już za kilka dni blog będzie miał pół roku, a to już duży krok - zwłaszcza dla mnie, tej która zawsze się szybko nudzi danymi rzeczami i rzadko doprowadza sprawy do końca. Teraz to dopiero wszystko będzie przede mną. Do kolejnego artykułu  "Samotność, a.." poprosiłam o pomoc swojego przyjaciela, bo sama niestety nie mogę wczuć się w pełni w męski punkt widzenia. Wiem już to, co powinnam, więc powinno mi być łatwiej dokończyć i poprawić niektóre błędy.
Oby w tym miesiącu moja praca nad książką i blogiem była bardziej owocna, niż w poprzednim.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis