poniedziałek, 27 września 2010
Życie - część 37,5 oraz mała niespodzianka
Wyślij pocztą e-mailWrzuć na blogaUdostępnij w XUdostępnij w usłudze FacebookUdostępnij w serwisie Pinterest
Oto i ja, samotna gdzieś pośrodku życia. Może i nawet za połową trochę, a może i blisko końca. Tego nigdy nikt nie wie, bo sami nigdy nie wiemy, co się stanie, jak wyjdziemy w domu. W sumie nawet nie musimy z niego wychodzić, by coś złego się wydarzyło, ale nie będę tutaj snuła pesymistycznych myśli. Zawsze 25. września, czyli dokładnie pół roku po urodzinach przychodzi dla mnie moment rozliczeń ostatnich sześciu miesięcy. Nie zadaję sobie zawsze tych samych pytań, bo nigdy nie mam tych samych problemów. I może mogę się pytać siebie, kiedy w końcu wygram jakieś miliony lub kiedy odmieni się mój los, lecz na takie pytania mam za mało czasu, by zbędnie go marnować na niewiele znaczące rozmyślania.
To jest tylko jeden dzień, a dokładnie jeden wieczór, by przemyśleć swoje dotychczasowe działania, więc zastanawiając się trochę bardziej doszłam do wniosku, że ostatnio jedyną rzeczą, którą zrobiłam na plus było wydanie książki. Jakoś z pracą i z życiem towarzyskim mi zbytnio dobrze nie idzie, więc nie mam się też, co nad tym rozczulać. Zaczęła się jesień. Pół lata przesiedziałam w domu, jako bezrobotna poszukująca pracy, a mimo to wyglądając teraz przez okno widzę ten brudny, stary płot. Dokładnie ten, który obiecałam mamie na majówce, że go pomaluję. Teraz on mi także przeszkadza i widząc pogodę za oknem stwierdzam, że chyba w tym roku z nim nie wygram. No może chociaż zrobię pierwszy krok i pójdę, jak ta blondynka do sklepu i dam się naciągnąć na jakąś niepotrzebną farbę antykorozyjną. No cóż, czasami tak musi być.
To jest tylko jeden dzień, a dokładnie jeden wieczór, by przemyśleć swoje dotychczasowe działania, więc zastanawiając się trochę bardziej doszłam do wniosku, że ostatnio jedyną rzeczą, którą zrobiłam na plus było wydanie książki. Jakoś z pracą i z życiem towarzyskim mi zbytnio dobrze nie idzie, więc nie mam się też, co nad tym rozczulać. Zaczęła się jesień. Pół lata przesiedziałam w domu, jako bezrobotna poszukująca pracy, a mimo to wyglądając teraz przez okno widzę ten brudny, stary płot. Dokładnie ten, który obiecałam mamie na majówce, że go pomaluję. Teraz on mi także przeszkadza i widząc pogodę za oknem stwierdzam, że chyba w tym roku z nim nie wygram. No może chociaż zrobię pierwszy krok i pójdę, jak ta blondynka do sklepu i dam się naciągnąć na jakąś niepotrzebną farbę antykorozyjną. No cóż, czasami tak musi być.
Wracając do moich przemyśleń, a wiem, że wiele osób czytających bloga stwierdzi, że czasami za dużo myślę, uważam, że ostatnimi czasy i tak mam mniej czarnych myśli niż zwykle. Nie martwię się niepotrzebnie, nie bujam ciągle w obłokach i nie myślę ciągle o tym, co by było gdyby. Może czasem martwię się o mamę i o Julkę, ale kto by się nie martwił o rodzinę.
Tak, znów skaczę z tematu na temat, ale w końcu jestem stara. Cieszę się z tego, co osiągnęłam przez ostatnie pół roku, chociaż to wszystko to tylko kontynuacja tego, co robiłam wcześniej. W trakcie urodzin jeszcze nie miałam mojej książki w ręce, nie miałam jeszcze fanów na facebooku, a teraz cieszę się, że każdego dnia mogę podzielić się moimi rozterkami na blogu i czasem znajdzie się ktoś, kto to przeczyta, a czasem i skomentuje. Nie uważam, że osiągnęłam wiele, ale każdy dzień udowadnia mi, że warto robić to, co teraz robię. Wiem, że nie osiągnę z tego żadnych dochodów, że będę musiała za niedługo pójść gdzieś sprzątać, bo z nowej pracy mnie wyrzucą za miesiąc pewnie, ale staram się zrobić coś więcej, niż tylko bezczynnie siedzieć w domu. Tak naprawdę dawno nic już nie pisałam konkretnego, a dokładnie nie napisałem nowych linijek w książce. Zawstydzeni cześć druga leży nietknięta, ale jak to się mówi, muszą być kolejne zakręty losu, by wziąć się do pracy i ruszyć do przodu. Mając tyle wolnego nie zrobiłam nic, a dopiero teraz, gdy lista zadań spada mi na głowę ruszam powoli do boju, by skończyć swoje dzieło i powalczyć o wasze dobre słowo, a dokładniej o kilka słów mówiących o tym, że to, co napisałam komuś naprawdę się podoba. Dziękuję wszystkim za to i mam nadzieję, że wspominając kolejne pół roku, będę miała o wiele więcej dobrych rzeczy do opowiedzenia.
A że nie tylko ja przywiązuję znaczenie do dat, tak i Clevera zrobiła mi niespodziankę dokładnie 25. września publikując moją recenzję. Jeszcze jej nie czytałam lekko się obawiając, ale was serdecznie zapraszam na jej bloga:
A że nie tylko ja przywiązuję znaczenie do dat, tak i Clevera zrobiła mi niespodziankę dokładnie 25. września publikując moją recenzję. Jeszcze jej nie czytałam lekko się obawiając, ale was serdecznie zapraszam na jej bloga:
Zdarzało mi się użyć określenia „sierota boża” wobec osób nieprzedsiębiorczych, słabo komunikatywnych, niezdecydowanych wprowadzając ich w zakłopotanie, zawstydzenie. Dla mnie jedną z pokojowych reakcji ludzkich, a dla osób nieśmiałych jedyną możliwą reakcję, nawet w przypadku agresywnie atakujących ich ludzi. Stąd bagatelizowaną, nieszkodliwą, błahą, niegroźną, a nawet śmieszną.
Ale dla kogo?
To pytanie zadałam sobie po przeczytaniu jednego zdania we wstępie, które wprowadziło mnie w osłupienie: W świecie, gdzie Bóg już nie istnieje, a Nasz własny nas nie rozumie, nie można odnaleźć własnego Ja. W tym momencie uświadomiłam sobie, że moje słowa były jak pociski dobijające rannych.
W mroźnym, samotnym świecie widniejącym na okładce, stojąca samotnie postać wśród przytłaczających, szarych pni drzew, ledwo widoczna na ich tle, jak nieśmiali na tle społeczeństwa, dostawali ode mnie śnieżkami prosto w twarz. A ja myślałam, że to zabawa. Ja. Oni walczyli naprawdę, na serio, o siebie. Za nieśmiałym uśmiechem, delikatnym wycofaniem, umilknięciem (o ile w ogóle się odezwali), chłodnym dystansem, szklaną barierą nieprzystępności, niezrozumiałym zachowaniem, niewspółmierną reakcją do czynnika ją wywołującą, krył się świat, o którym nie wiedziałam nic. Nie wiedziałam, że w ogóle istnieje taki świat. Bardzo niebezpieczny dla jego właścicieli, w którym schizofreniczny sposób balansowania między własnym wnętrzem, a rzeczywistością zewnętrzną to sposób na życie. Na funkcjonowanie w społeczeństwie na miarę własnych możliwości i sił psychicznych. Teraz wiem, że im tego nie ułatwiałam, że postaci klinicznych nieśmiałości może być tyle ile osób nią dotkniętych, że przyczyn ją wywołujących jest wiele i tyleż samo stopni jej natężenia, że jej objawy i charakterystyczne zachowania tylko dla mnie mogą być „dziwne” (jak ja nie lubię tego określenia), a dla nich są wynikiem wewnętrznej walki z samym sobą i całym otoczeniem. Walki o istnienie, o prawo do kawałka łóżka, w którym czuli się najbezpieczniej i z którego tylko z konieczności wychodzili do społecznej dżungli, w której każdy dzień był dla nich lekcją przeżycia. Byli tacy, którzy nie wracali. Nie wytrzymując presji otoczenia, wybierali śmierć. Boję się myśleć ilu takich było, gdzie moje słowa mogły być tą kroplą w przelanym kielichu...
Zacznę od końca, od historii Sławka opowiedzianej w Samotnym w wielkim bólu, dla mnie częściej spotykanej, bardziej prawdopodobnej, obserwowanej na co dzień. Mężczyzny samotnie wychowującego córkę. Jak to możliwe, że nieśmiały, skryty w sobie życiowy nieudacznik znajduje sobie piękną kobietę, która go akceptuje i rodzi mu dziecko? Możliwe, jeśli to ona była tą zdobywającą , odważną, komunikatywną, biorącą sobie za punkt honoru przełamanie aspołeczności obiektu pożądania. Zdobywając go, w konsekwencji obarczyła obowiązkiem, który dla Sławka stał się życiowym wyzwaniem. Sposób pokonywania pojawiających się problemów, radzenia sobie z nową sytuacją, rozwiązywanie zadań stawianych przez życie z chorą (jak się później okazało) Kasią, z punktu widzenia osoby, która sama ma problemy z osiąganiem równowagi psychicznej, odkrywało przede mną nie tylko nieznaną dotąd wiedzę na temat funkcjonowania takich osób w rodzinie, w pracy, wśród znajomych, ale i ich punkt widzenia, postrzegania. Niestety emocje (bardzo silne zresztą), towarzyszące walce z chorobą nowotworową Kasi w czasie ciąży i walce o urodzenie dziecka, pochłonęły prawie całkowicie moją uwagę. Zgubiłam w tych traumatycznych wydarzeniach osobę Sławka, odsuniętego w cień, zepchniętego na dalszy plan, będącą przecież w zamierzeniach główną postacią tej opowieści.
Druga historia (w książce jako pierwsza) Samotna w wielkim mieście opowiada o kobiecie i mężczyźnie, których nieśmiałość to ciężkie zaburzenie psychiczne, mające swoje podłoże w uszkodzonym DNA. Kiedy nieśmiałość nie jest taką zwykłą nieśmiałością, nieutrudniającą normalnego życia, ale posiadającą wiele cech Syndromu Aspergera, a tym samym autyzmu. Dwa skrajne przypadki prowadzące do depresji i samobójstwa.
Moje poczucie nieprawdopodobności istnienia takich ludzi autorka zneutralizowała nadaniem bohaterom azjatyckich imion i nazwisk, które wespół z niestandardowością zachowań, rozchwianymi myślami, niezdecydowaniem bohaterów, zaskakującymi decyzjami, nieprzewidywalnością reakcji, wprowadziła mnie w nastrój tak dobrze znany mi z książek Haruki Murakamiego, mimo braku elementów metafizycznych. Wszystko było twardą, ostrą, racjonalną, bolesną rzeczywistością. Czułam bezsilność i psychiczne cierpienie przede wszystkim bohaterki Yoshiko, opowiedziane w formie narracji obserwatora jej zachowań, przerywanej wtrąceniami bezpośredniego głosu dziewczyny wyróżnionego kursywą. Przeplatanie się mojego widzenia (utożsamiałam się z narratorem), osoby przyglądającej się z boku, ze światem dziewczyny bezpośrednio wyjaśniającej lub opisującej własne emocje, pozwalało mi na konfrontację obu naszych tak różnych światów emocji, poglądów, spojrzeń i pryzmatów. Niestety również i tutaj autorka nie była konsekwentna w pierwotnych założeniach. Z czasem pozwoliła na całkowite oddanie głosu bohaterce, zamieniając naprzemienność wypowiedzi w monolog, w którym każde zdanie było bardzo ważne, a wyróżnianie niektórych kursywą stało się zbędne. Niczego nie wnosiło ani w treść, ani w formę. Stało się całkowicie niepotrzebne.
Te trzy różne spojrzenia na tak powszechną cechę ludzkiego charakteru - nieśmiałość, a jednocześnie, jak się przekonałam, najmniej mi znaną, uświadomiły mi jedno: są wokół mnie osoby zniewolone nieśmiałością, która dla mnie była do tej pory niewinną, człowieczą cechą, a dla ich posiadacza oprawcą budującym klatkę samotności dla swojej ofiary, a czasem katem wykonującym wyrok.
To ja się teraz wstydzę za słowa, do których przyznałam się na początku, ale tą nieśmiałością konstruktywną, zmieniającą moje o niej pojęcie, ale nie będącą dla mnie problemem.
Na szczęście.
Autorka w tematycznej konsekwencji ukryła nawet własną twarz widniejącą na tylnej okładce. Prowadzi również blog o osobach samotnych z powodu swojej nieśmiałości Samotna w wielkim mieście oraz pisze felietony w portalu Czytadełko.
Autorka: Clevera
Antonina Kostrzewa
Nic jeszcze nie napisano. Zapraszam do komentowania...
Już teraz przyłącz się do dyskusji i dodaj nowy komentarz
Prześlij komentarz