facebook

niedziela, 30 sierpnia 2009

Ta ostatnia niedziela...

Ostatnia niedziela sierpnia, czyli jak nie patrzeć koniec wakacji. I to nie tylko dla uczniów, bo nawet studenci i pracujący czują już powiew wrześniowych zmian. Samo nastawienie do września sprawia, że przestajemy już myśleć o urlopie, nawet jeśli pogoda dopisuje. Tak pewnie będzie i tym razem. 
Ta ostatnia niedziela zmusza do przemyśleń. O ostatnim dniu, tygodniu czy roku. Zmusza nas do przemyśleń o przyszłości. O tej wyśnionej i o tej realnej. To właśnie w ten dzień rozmyślamy o tym, co już w życiu osiągnęliśmy i o tym, co jeszcze osiągnąć możemy. I choć nie zawsze mamy się czym chwalić, to przecież jest to właśnie ta ostatnia niedziela sprawia, że nie poddajemy się tak łatwo i chcemy walczyć o swoje miejsce we wszechświecie. Może nie będziemy nigdy rządzić jakimś krajem, to może uda się jakoś wpisać na karty historii.
I to właśnie w ten dzień mogę tylko powiedzieć, że:
SKOŃCZYŁAM POPRAWIAĆ KSIĄŻKĘ!!
skok szczęście radość
Fot. : www.physicalmagic.deviantart.com
Może to nic wyjątkowego, ale zmieściłam się w moim planowanym terminie. Czasami było ciężko, czasami łatwiej, ale ważne, że dotarłam do końca. Jutro wydrukuję kolejną wersję i przeczytam po raz kolejny, by zobaczyć, czy wszystko jest już w porządku. Co dalej? Będę miała więcej czasu na pisanie felietonów i na rozpoczęcie "Samotnego w wielkim bólu". Wstęp do książki napiszę dopiero gdy skończę pisać ostatni felieton, ale powiedzmy sobie szczerze - to może trochę poczekać, ważne, że ta prawdziwa treść jest już ukończona. Nie udało mi się przed terminem zrobić zdjęcia na okładkę, ale w związku z tym, że nie mam porządnego sprzętu i zlecam wykonanie osobie trzeciej, to nie mogę odpowiadać za brak czasu innych ludzi. Zanim wyślę moje wypociny do wydawcy będzie już gotowe zdjęcie i będę się mogła pochwalić na blogu. Teraz czeka mnie wybór wydawcy. Wiele jest wydawnictw w Polsce i wiele z nich ma ofertę dla młodych pisarek i pisarzy. Będę musiała zrobić dużą selekcję i ograniczyć ich listę do około pięciu, plus trzy jako lista rezerwowa i przesłać im swoje dzieło. Jak się potoczą dalej losy "Samotnej w wielkim mieście" - sama nie wiem, ale na pewno przeczytacie o tym na blogu. Wiem, że odpowiedzi od wydawnictw nie przychodzą od razu i jest to zazwyczaj miesiąc do trzech, więc pewnie i tak będę się przez to denerwowała dwa razy bardziej. Kiedy już wszyscy mi odmówią i skrytykują, to na początku przyszłego roku będę zmuszona sama znaleźć nową ścieżkę dla swojej książki poprzez istniejące w sieci strony do własnego wydania książki. O tym pewnie jeszcze tutaj napiszę nie raz.
wstydliwość przytłacza
Trochę dzisiaj zajęłam się samym blogiem i chyba widać rezultaty. Już nie muszę szukać nowego szablonu, bo mam już w tym wszystko, co oczekiwałam od samego bloga. Znalazłam w końcu menu, które pełni rolę bardziej skrótów niż normalnego menu, ale to zawsze coś. Jeszcze jest niedokończone - nie ma wszystkich kategorii w nim zrobionych i oczywiście muszę dopracować kolory, ale to już nie będzie trudne. Dzięki temu łatwiej będzie wam, czytelnikom znaleźć to, czego szukacie, a ja będę mogła skrócić kolumnę o mnie i blog będzie wyglądał bardziej przejrzyście.
Udało mi się zamienić etykiety w chmurę tagów, ale z tym nie było najmniejszego problemu, bo blogger w związku ze swoim dziesięcioleciem wprowadził chmury, jako normalne rozwinięcie etykiet, więc szybciej mi to poszło niż wcześniej.
Dodałam także kilka linków do stron poruszających problem samotności i nieśmiałości. Póki co linków jest mało, ale z czasem będzie ich przybywać. Jeśli macie jakieś inne interesujące strony dotyczące tych tematów, to możecie przysłać mi propozycje, a umieszczę je na stronie.
Na blogu znalazła się też lista blogów, które przeglądam, czytam i często szukam na nich porad (zwłaszcza blogger widget hack, dzięki któremu wiele zmian na blogu wprowadziłam). Ta lista także będzie się powiększać. Nic na siłę.
Na dole strony kolejna nowość. Zamiast "Starsze posty" pojawiło się ładne menu do przewijania numerów stron. Tego też długo szukałam i akurat dzisiaj trafiłam i od razu umieściłam na blogu. Teraz nawet mi się bardziej coś takiego podoba.
Założyłam konto na twitterfeed. Teraz za każdym razem, gdy dodam nowy post na blogu, twitter umieści stosowną informację, więc osoby śledzące od razu dostaną taką informację i ułatwi mi to pracę.
Na Blogfrogu frogrank ma wartość 19 i w ten sposób znalazłam się w pierwszym tysiącu zgłoszonych tam blogów, a jest ich ponad siedem tysięcy. I to wszystko dzięki wam.
Możecie mi jeszcze pomóc głosując na mnie na blogboxie, ale trzeba mieć założone konto, więc nie każdy będzie mógł oddać głos.
To chyba tyle na dzisiaj. Idę spać szczęśliwa, bo udało mi się coś zrobić.
PS. Z mojej listy zadań do wykonania skreśliłam w tym tygodniu księgarnię i restaurację. Został jeszcze basen i kino, więc będę się musiała jeszcze postarać.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

czwartek, 27 sierpnia 2009

Samotność, a.. święta i urodziny

Czyżbym już straciła wenę twórczą do artykułów, czy może po prostu mi coś gorzej idzie. Wcześniej napisanie felietonu zabierało mi kilka godzin plus godzina korekty i następna często na poszukiwanie zdjęć. Teraz napisałam kolejny w godzinę z kawałkiem zauważając, że większość rzeczy zawarłam już we wcześniejszych artykułach. Znów musiałabym zrobić pełno odnośników, by wszystko było spójne, a wcześniejszy tytuł: "Samotność, a.. znajomi i rodzina" został zastąpiony. Dlaczego? Wszelkie stosunki z rodziną, jak i z przyjaciółmi zostały już opisane we wcześniejszych postach, więc by się nie powtarzać musiałam wszystko poprzerabiać i skrócić. Z całości wyszło mi tylko tyle, z czego nie jestem do końca zadowolona. Może powinnam być bardziej zadowolona z postępu poprawek przy książce. Skończony już całkiem rozdział czwarty i połowa piątego także. W takim tempie do końca miesiąca będzie wszystko gotowe, a później rozpocznie się żmudne poszukiwanie wydawcy skłonnego coś z tym zrobić więcej. Zobaczymy, jak mi pójdzie z tym później. Póki co Frogrank skoczył o jedno oczko i uplasował się na 18, co jak na blog, który nie istnieje jeszcze pół roku jest dla mnie sporym osiągnięciem. Pierwszy tysiąc jest już na wyciągnięcie ręki, więc muszę się jeszcze trochę postarać. Dodałam na bloga jeszcze opcję wyszukiwania, bo będę trochę zmieniać w etykietach i może się skuszę zamiast nich na chmurę tagów. Wszystko jeszcze przede mną i muszę zobaczyć, jak to będzie najpierw wyglądać. Linki do felietonów "Samotność, a.." na pewno zostaną, więc nie zostaniecie pozbawieni skrótów, gdyby coś mi poszło nie tak. To chyba tyle tytułem tłumaczącego się wstępu. Zapraszam do czytania. Miłej lektury.

Samotność, a.. święta i urodziny 

Są w życiu samotnych takie osoby, które muszą widywać. I to często wbrew im woli nawet. Choćby chcieli to nie mogą zerwać całkiem kontaktów z rodziną, a znajomi odzywają się do nich w najmniej spodziewanych momentach, często po kilku miesiącach milczenia. I to właśnie rozmawiając z nimi potrafią przywdziać największą maskę. To z nimi muszą udawać, że wszystko jest w porządku łatwo zmieniając na inny tor trudne tematy. Tylko w głębi oczu zawsze widać ten wewnętrzny smutek, którego nawet szczery uśmiech nie potrafi ukryć.
smutna kobieta
Czekają w napięciu, kiedy będą mogli się wyrwać ze spotkania i przebywać ze samym sobą. Nie chcą się otworzyć, powiedzieć o swoich problemach i zrzucić część ich ciężaru. Odmawiają sobie pomocy wiedząc, jakie rady mogą dać im najbliźsi, którzy choćby nie wiadomo jakby się starali, to nie są w stanie ich do końca zrozumieć. Po prostu ciężko spojrzeć na świat oczami długo samotnej, a do tego nieśmiałej.
Mieszkając z rodzicami zazwyczaj snują się po domu, jak cienie traktując go praktycznie, jak hotel. Nie wychodzą w ogóle ze swojego pokoju będącego ich prawdziwym schronieniem. To tutaj czują się bezpiecznie, a na zewnątrz narażają się, że kogoś mogą spotkać i będą musieli rozmawiać. Nie musi być poważna rozmowa, wystarczy jakiekolwiek pytanie, na które i tak nie mają ochoty odpowiadać. Są całkiem obcy we własnym domu. Trudno także ich zmusić do jakiejkolwiek pomocy, bo wolą spędzać czas u siebie, choćby mieli wpatrywać się w sufit przez pół dnia.
brak ochoty na pracę
Jeśli już się usamodzielnią, to jest te kilka dni w roku, gdy trzeba je spędzić lub wypadałoby je spędzić z innymi, czyli walentynki, nowy rok (o tych w artykule „Samotność, a.. imprezy”.) i oczywiście święta oraz urodziny, których nie lubią obchodzić.
Chyba i tak najgorsze są święta, bo czy chcą, czy nie chcą muszą spędzić je z rodziną. Nie tak łatwo się wymigać, w końcu znają ich całe życie. Niby radosne chwile przygotowań i spędzania wspólnego czasu jest dla nich przekleństwem. Są skazani na przebywanie z rodziną przez kilka dni i nie tak łatwo zamknąć się w ich pokoju i nie wychodzić w ogóle. Jeśli z nimi nie mieszkają na stałe, to wiedzą, że będą zmuszeni do przyjazdu, a potem wypytywani, jak na przesłuchaniu. Od pracy zaczynając a kończąc na braku drugiej połówki. Nie lubią, gdy na spotkania rodzinne przychodzi rodzeństwo czy ktoś inny młodszy z rodziny. Patrząc na ich szczęśliwe życie wiedzą, że są nieudacznikami i nic nie osiągnęli w życiu, czym mogli by przebić ich opowieści. Nic się w ich życiu nie wydarzyło, praca to porażka, a o poszukiwaniu męża czy żony lepiej nie wspominać. Szkoda, że nie mogą zostać w tym czasie w domu i oszczędzić sobie wstydu, a często nawet i głupich docinek ze strony najbliższych.
Do tego dochodzą prezenty, które wypadałoby kupić, bo niby tak wypada i wszyscy to robią.
 samotne kupowanie prezentów
Wychodząc na miasto dobijają ich wtedy wielkie reklamy produktów i wielkich obniżek, które mają ich zachęcić do kupna czegoś na prezent. Kupowanie ich jest dla nich sporym problemem. Po pierwsze tego nie lubią, bo muszą gdzieś wyjść i przebywać z innymi. Łatwiej zamówić przez internet, ale najczęściej wtedy nie zdąży dojść dostawa, albo przypominają sobie o tym za późno. Chadzają więc między sklepami, gdzie otacza ich wielki tłum ludzi spieszących się ogromnie. Oni mają czas. Po drugie nie wiedzą kompletnie, co kupić, bo albo nie znają potrzeb swojej rodziny, albo nie chcą ich znać i szukać czegoś konkretnego.
świąteczny tłum
 Fot. by: Geoff Pugh; www.telegraph.co.uk
Do tego oni muszą kupić każdego coś z osobna, a oni się złożą i kupią im coś, co im się praktycznie nie przyda. Przemierzają więc wielkie centra handlowe przypatrując się szczęśliwym rodzinom i osobom pragnącym sprawić bliskim trochę przyjemności. Oni zaś kupują prezenty z konieczności, bo tak trzeba i już. Już nawet nie myślą, co biorą, byleby tylko mieć to z głowy. Później pomyślą, co komu dadzą i nie martwi ich to, że może być nieprzydatne lub źle dobrane. I tak inni potrafią udawać, że się cieszą nawet z małej rzeczy, w przeciwieństwie do nich, wiecznie niezadowolonych z siebie, z życia, ze wszystkiego. I w końcu mogą uciec stamtąd. Ze sklepu, z ulicy, ze świata zewnętrznego. Wrócić do siebie i ukryć się w swojej twierdzy, choćby przez chwilę, zanim znów będą musieli dzielić czas z innymi.
Długo wyczekiwany przez wszystkich dzień urodzin jest dla nich dniem, kiedy woleliby się w ogóle nie pokazywać światu. Usuwają ze wszystkich możliwych serwisów internetowych informację o tym dniu, by inni nie mogli dowiedzieć się, kiedy wypada ta magiczna data. Ciężko jednak zwieść w ten sposób najbliższych przyjaciół, oni i tak pamiętają. Często o nich zapominają, ale w tym dniu, a często choćby i dzień po, przypominają sobie o nich i dzwonią lub nawet odwiedzają ich. Jak już wcześniej pisałam w innych artykułach, nie lubią rozmawiać przez telefon oraz nie potrafią okazywać uczuć, więc w jaki sposób mogą się cieszyć z życzeń składanych w ten sposób. Gorzej jest, gdy dostają od nich prezenty, wtedy kompletnie nie wiedzą, jak się zachować. Są zmieszani i zawstydzeni jednocześnie. Mniejszy problem jest, gdy prezenty dostają od przyjaciół, gorzej, jeśli dają je osoby z pracy, których praktycznie nie znają, a czasem nawet i nie lubią. I co teraz myśleć? Lubią nas, udają, bo tak im szef kazał, a może oczekują tego samego od nas w przyszłości. Nie dopuszczają do siebie myśli, że ktoś po prostu chciał im zrobić przyjemność.
urodziny w pracy 
 Jeśli odwiedzą ich w tym dniu znajomi, to niespodziewana wizyta szybko się kończy. Nie spodziewali się ich i nic nie przygotowali, zresztą tym zawsze się gdzieś spieszy i byli u nich tylko przelotem. Kiedyś już próbowali zrobić imprezę urodzinową. Zarezerwowali stolik w klubie, ale najpierw przygotowali imprezę w domu. Zrobili pełno różnego jedzenia spędzając kilka godzin na zakupach i w kuchni. Przystroili nawet pokój i w oczekiwaniu czekali na gości z pracy, znajomych bliższych i tych dalszych. Gdy godzinę po rozpoczęciu swoich urodzin odebrali więcej telefonów z rezygnacją z przyjścia, niż osób, które zaprosili doszli do wniosku, że nic z tego nie wyjdzie. Nie zostali sami. Zawsze się ktoś pojawia, ale oczywistym jest, że te kilka osób wyjdzie szybciej, niż planowali, a rezerwacja w klubie na pewno przepadnie. Po takim kiepskim doświadczeniu nie organizują już następnego przyjęcia. Wolą już spędzić ten dzień samotnie, bo nie chcą znów doświadczyć porażki. Zamiast tortu ze świeczkami wystarczy im pączek z jedną świeczką, a zamiast toastów przy szampanie uraczą się sami winem, które najbardziej lubią.
samotne urodziny
Tak są bardziej szczęśliwi i nie muszą doczepiać sobie uśmiechu na cały wieczór. Pamiętają, jak kiedyś z łatwością im wszystko wychodziło. Jak znajomi z liceum czy ze studiów wpadali tak po prostu – bez prezentów i niezapowiedziani. Spędzali razem czas, a szybka wizyta w sklepie załatwiała wszelką sprawę przygotowań. To były czasy, kiedy byli naprawdę szczęśliwi. Teraz wszyscy są zajęci rodziną lub pracą i nie odwiedzą ich tak spontanicznie, zresztą kontakt i tak się częściowo urwał. Jednak właśnie w ten dzień wspominają nie tylko miniony rok, ale wszystko to, co wydarzyło się wcześniej.
Zastanawiają się, jak to jest, że gdy ich znajomi organizują urodziny to pojawia się u nich zawsze minimum dwadzieścia osób, które jakoś zawsze znajdą czas. I choćby ich impreza odbywała się dwa dni przed ich świętem, to nieśmiali nie zaproponują wspólnego przyjęcia lyb też odmawiają im, gdy o taką rzecz pytają. Wiedzą dobrze, że ci znajomi nie przyszliby tak naprawdę do nich i nie chcą się tak po prostu dołączać. 
impreza urodzinowa
I tak mają problem, gdy wszyscy się składali i kupili wspólnie prezent, a oni mają swój mały osobny lub przyszli z pustymi rękoma i nie wiedzą, jak się zachować w takiej sytuacji. Dlatego starają wymknąć się po cichu zaraz po odśpiewaniu "Sto lat" i nie przeszkadzać innym swoją osobą, ani nie nudzić się, gdy wszyscy bawią się na całego.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Działam, a raczej staram się

Minął kolejny dzień, a może nie do końca, bo to zazwyczaj wieczorami coś robię. I to nie ważne, czy to dzień wolny, czy pracujący, to zawsze od godziny szóstej, a jeszcze lepiej od dziesiątej mogę się poświęcić pracy własnej. Tak to niestety jest, że następnego dnia mam problemy ze wstawaniem. Cóż, jedni są skowronkami inni sowami. Dobrze mi się tak żyje i choćbym chciała się obudzić w wolny dzień o siódmej rano i coś zrobić, to jest ciężko, ale nie o tym będę pisać.
ciężki poranek
Udało mi się dzisiaj w końcu pójść do księgarni. Szkoda, że nic nie kupiłam, ale i tak spędziłam tam ponad dwadzieścia minut. Może za dużo ludzi, a może wzrok sprzedawców i niechęć do zadania im pytania lub strach przed podejściem sprawił, że nie znalazłam tego, czego szukałam. I prawie udało mi się pójść do restauracji meksykańskiej, ale za dużo ludzi było i ciężko z miejscem, więc sprawnie ją tylko minęłam i ruszyłam dalej. To w sumie tyle, co się tyczy moich wczorajszych rozczulań nad tematem list zadań.
Zawsze narzekam na język polski i pewnie będę na niego narzekać. Niby się na nim wychowałam, to zawsze będzie mi pewnie sprawiał trudności i irytował tymi wszystkimi niepotrzebnymi wg mnie odmianami. Pewnie nigdy nie zostanie uproszczony, jak angielski (jakby czasy wyrzucić, to byłby banalny całkiem), więc i następne pokolenia dzieci będą się męczyć ze "zrobiłam/zrobiłem". Dlaczego o tym piszę? Skoro tytuł mojej książki wywodzi się od angielskiego "Lonely and the city" (analogicznie do "Sex and the city"), to praktycznie zmieniałoby mi się w tytule kolejnych części ostatnia część zdania. W przypadku części pierwszej i czwartej wystarczy zrobić liczbę mnogą, a w tym przypadku, czyli przymiotnika zostaje ona taka sama, więc wszystkie części brzmią po prostu "Lonely and the ..."  i w wolne miejsca po kolei miałabym "School", "City", "Pain", "World". Takie to proste, a w naszym wspaniałym języku, hmm.
słownik języka polskiego
„Samotni w wielkiej szkole, „Samotna w wielkim mieście”, „Samotny w wielkim bólu” i „Samotni w wielkim świecie”. Może nie jest to wielka różnica, ale nie mogę sobie wyobrazić ładnej i schludnej okładki, tylko widzę ją całą zapisaną tytułami, a po angielsku taka śliczna mi się wydaje... 
Koniec narzekania, pora napisać to, co miało być napisane:
"Samotny w wielkim bólu" 
 To kolejne po "Samotnej w wielkim mieście" opowiadanie z cyklu. Wcześniejsze o samotnych matkach zostały zastąpione czymś bardziej prawdziwym, a może też nie tak do końca.
Jest to historia nieśmiałego chłopaka, który dowiaduje się, że jedna z koleżanek, którą już kilka razy widział na imprezie, ma guza mózgu. Niby nic takiego, gdyby nie fakt, że bardzo mu się ona podoba. W końcu nie potrafi ani jej współczuć, ani z nią porozmawiać. Jednak to, co się dowiedział o jej stanie zdrowia sprawia, że chce do niej dotrzeć za wszelką cenę. I udaje mu się na kolejnej imprezie. Zdziwiony tym, że ona jest taka szczęśliwa, postanawia z nią porozmawiać. Tak od słowa do słowa lądują u niej. I tutaj rozpoczyna się historia nieśmiałego chłopaka i chorej dziewczyny, która namawia go na dziecko bez zobowiązań, które po urodzeniu miałaby wychowywać jej siostra. Decyzja zapada, ale czy nieśmiały chłopak podoła zadaniu będąc u boku dziewczyny w ciąży, która odstawia swoje leki i poddając się chorobie zwalcza ataki, by uratować dziecko i spełnić swoje marzenie.
Więcej nie napiszę. I tak już chyba wyjaśniłam wiele. Myślę, że do środy uporam się z felietonem "Samotność, a..", a póki co idę poprawić kolejny rozdział.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

niedziela, 23 sierpnia 2009

Pisać każdy może

Oto znów ja. Lekko zmęczona, ale ogólnie chyba zadowolona. Pisałam ostatnio o stylu życia i o listach zadań. Tych krótko- i długoterminowych, tych dotyczących siebie, mieszkania itp. Podziałów można zrobić wiele. W ten oto sposób dotarłam do swoich list. Tych nowych, a nawet tych spisanych gdzieś dawno temu, bo w latach liczonych. Może to, że nie wybrałam się przez te lata na DM może trochę dziwić, zwłaszcza, że planowana była trasa z Polską włącznie, to niezrealizowanie takiej zwykłej listy wydaje się dla mnie czymś dziwnym. Pomyślmy. Chciałam po prostu wybrać się w jakiś dzień tygodnia do Aquaparku i pójść do zjeść do Mexico baru. O ile pierwsze może być trochę uciążliwe. Co tu robić samotnie przez godzinę na basenie?
aquapark woda zabawa
Przecież nie będę siedzieć ciągle z obcymi osobami w jacuzzi lub leżeć na zewnątrz, to drugie wydaje się być nad wyraz proste. Może i robię im reklamę, ale odkąd pamiętam uwielbiałam chodzić na Rzeźniczą i nawet czekać na wolny stolik, by najeść się do syta. Oczywiście kiedyś nie chodziłam sama. Byłam także w drugim lokalu na Sępa-Sarzyńskiego i myślę, że tam bym się wybrała. Po prostu mniej ludzi. Mam nadzieję tylko, że nie powtórzy się moja sytuacja z Alladyna, gdzie byłam jedyną klientką. Czy naprawdę tak ciężko ruszyć mi się z domu, by zjeść coś dobrego? Nie chcę zamawiać na wynos, chcę poczuć ten klimat po raz kolejny, tylko czy nie będę odkładać tego z tygodnia na tydzień? Jak zwykle zresztą. Do księgarni zresztą wybieram się od kilku miesięcy.
książki księgarnia biblioteka

Boję się ludzi czy może obsługi? Sama nie wiem, może po prostu boję się wychodzić z domu, bo tutaj mam wszystko, czego potrzebuję. Chyba pora rozprawić się z moimi listami zadań, bo urośnie mi wielka góra, nad którą będę się rozczulała na starość...
Chyba tyle z mojego narzekania.
Udało mi się dzisiaj poprawić kolejne rozdziały książki. Skończyłam trzeci, więc praktycznie jestem już w połowie i później szybko mi zleci - taką mam nadzieję. Jednak to prawda, że najtrudniej się zabrać, a potem już jakoś idzie. Mam nadzieję, że tak będzie, bo nawet z tymi misternymi przecinkami i kropkami w dialogach jakoś sobie radzę. Może jeszcze nie najlepiej i muszę się wspierać inną książką, ale już powoli coś z tego wychodzi. Czasu jeszcze trochę mi zostało, a im dalej, tym mniej poprawek, więc powinnam skończyć. Okładką jeszcze się zajmę, jak będzie chwila wolnego czasu, oby.
Cóż, kolejnego artykułu na bloggera nie ruszyłam, ale będzie trzeba, bo jeszcze kilka jest do napisania. Nie ma, jak zostawić sobie najtrudniejsze na koniec, ale nie takie rzeczy się robiło. Do końca sierpnia pewnie nie napiszę wszystkich, ale chyba mi jakoś to wybaczycie, bo w tym tygodniu zamiast dwóch, pojawiło się zero i coraz bardziej do tyłu jestem. Ważne, że cokolwiek robię, w kierunku pisania.
Co na blogu? Walczę z RSS'ami, bo nie chcą wyświetlić moich postów z maja, ale pewnie problem się jakoś sam rozwiąże. Wiele na samym blogu się nie zmieniło. Dorzuciłam jedynie podpis pod postami. Po co? Sama nie wiem. Jakoś bardziej czuję, że to, co podpisałam zostało stworzone przeze mnie. A że koślawy podpis? Cóż podpis to podpis, widocznie taki ma być.
Założyłam profil w google talk, więc będę mogła porozmawiać z kimś w czasie rzeczywistym, jeśli będzie taka potrzeba. Wiecie, jak mnie tam znaleźć. Oczywiście nie mogę go uruchomić normalnie w przeglądarce, ale problemy to moja specjalność.
Frogrank na Blogfrogu wynosi już 17, więc stale rośnie. Wynika z tego, że już za niedługo będę w pierwszym tysiącu zgłoszonych tam blogach. Dziękuję wszystkim za odwiedziny i komentarze.
Dzisiaj chyba na tyle, bo już mnie sen męczy. Jutro piszę tematykę "Samotnego w wielkim bólu" kolejnej części "Zawstydzonych, czyli skazanych na.. Samotność".
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

czwartek, 20 sierpnia 2009

A to już czwartek właśnie

Trochę mnie tutaj nie było. Musiałam odpocząć nie tyle od pracy, co może od komputera. Nie sądzę, że jestem od niego uzależniona, ale codziennie spędzam przed nim dużo czasu. Już nawet zmęczona po pracy, muszę sprawdzić, co się dzieje. Dobrze, że nie jestem uzależniona od żadnych gier online, bo jeszcze bym się musiała zacząć leczyć, bo w niektórych przypadkach to już naprawdę choroba.
uzależnienie od komputera
Przyznaję się, oprócz tych poprawek do kilku zdań o pesymizmie i odmawianiu w felietonie o stylu życiu, to niewiele zrobiłam. Nie mam w tej chwili ani nic nowego, ani więcej poprawionego w mojej książce. Cóż, wychodzi, że jednak opisuję po części siebie w artykułach, bo mimo planów nie udało mi się nic zrobić. Nie z lenistwa, tylko z braku chęci. I gdy tylko chcę się za coś zabrać powtarzam sobie te słowa "Tak mi się chce (...) samotność". I to właśnie przez nią wszelkie siły uchodzą i nic nie można już zrobić. Mówiąc to zawsze mam treny przed oczami, jakby to sam Kochanowski napisał ubolewając po stracie, jak i nad stanem duszy, w jakim się znalazł. Wiem, że trzeba iść przez życie z podniesioną głową, ale czasami ciężko bujać w obłokach, kiedy rzeczywistość jest taka szara..
smutna dziewczyna
Koniec smutków. Wróciłam i widzę, że blogfrog poszybował do góry o więcej niż sobie wyobrażałam. Frogrank 16 to już dla mnie praktycznie wyróżnienie, jeszcze tylko jeden mały punkcik i będzie w pierwszym tysiącu zgłoszonych tam blogów. Jakby na to nie patrzeć to piąta podstrona w kategorii kultura, więc jest się z czego cieszyć. Przeglądać reszty stron nie mam już czasu, a też na blogu trzeba trochę porządków zrobić.
Coś jednak napiszę ciekawego. Pewnie mało kto pamięta ten post o nazwie "Kolejny tydzień". Właśnie tam opisałam, o czym chce napisać później, a raczej, jak stworzyć całość mojej książki. Doszłam do wniosku, że zostaję przy tytule ogólnym "Zawstydzeni, czyli skazani na.. samotność", a kolejne opowieści będę zamieszczać jako części. "Samotna w wielkim mieście" jest częścią drugą pierwszego tomu i to właśnie ją chce wysłać do wydawnictw jako reprezentatywną cząstkę mojej twórczości. W razie powodzenia (lub niepowodzenia także) będzie wydana wraz z trzecią częścią, która uległa znaczącym zmianom w mojej głowie. Zamiast "Samotnych w wielkim łożu" powstanie "Samotny w wielkim bólu" by odbić się trochę od stereotypów. Oczywiście najpierw muszę skończyć to, co zaczęłam. Wysłać i czekać na odpowiedź. Myślę, że i wszystko i tak się przeciągnie do około trzech miesięcy nim dostanę jakiekolwiek konkretne odpowiedzi i zanim będę wiedzieć, czy ktoś mi pomoże w ukazaniu się książki drukiem, czy sama będę musiała się tym zająć. I właśnie te trzy miesiące chcę przeznaczyć na napisanie kolejnego opowiadania. Dlaczego nie po kolei? By zachować kontrast między kobietą a mężczyzną, młodością a starością, zabawą a pracą itd. Po to, by w różnicach znaleźć pewną spójność i zrozumieć całość. Szerszy opis "Samotnego w wielkim bólu" już wkrótce. Najpierw muszę się zabrać za siebie i dopisać te pozostałe, a zarazem najtrudniejsze artykuły, a potem w spokoju przepisać poprawki do książki i być gotową na spotkanie z bolesną rzeczywistością krytyki.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

sobota, 15 sierpnia 2009

Samotność, a.. styl życia

Jacy są samotni z powodu swojej nieśmiałości? Wszyscy są w sumie inni, każdy jest swoistą indywidualnością, jednak pewne cechy ich łączą. Może nie każdego, ale wiele rzeczy jest dla nich wspólna. Spróbuję opisać te najczęściej spotykane. Wiem, że część rzeczy będzie się powtarzać z poprzednich artykułów, a także będą nawiązania do nich, ale tak to już niestety musi być. Mam nadzieję, że stałym czytelnikom cyklu „Samotność, a..” nie przysporzy to trudności, a nowym będzie się łatwiej w tym wszystkim odnaleźć. Zatem miłej lektury.
Samotność, a.. styl życia
Zaczniemy od nie tyle obojętności czy lenistwa, co od braku chęci do wykonania jakiejkolwiek czynności. Nie mówię tu o szkole czy pracy, bo do takich trzeba się zmusić. Chodzi tu bardziej o rzeczy, które można zrobić w czasie wolnym. Mogliby tak naprawdę robić wszystko. Mają na to i czas, i pieniądze. Mogą pójść do kina, na basen, siłownię, kręgle, do restauracji na dobre jedzenie, na wielkie zakupy, do salonu piękności czy polecieć na wakacje w tropikach, lecz jest jedno małe „ale”. Nie mają z kim. To krótkie zdanie paraliżuje wszystkie ich plany. I choć czasem uda im się wybrać gdzieś samej/samemu to nie czują się zbyt dobrze tylko w swoim towarzystwie (patrz: „Samotność, a.. jedzenie”). Nie chcą być też osobą na dostawkę, gdy ich znajoma para wybiera się gdzieś razem. Nie chcą psuć im tej chwili swoją osobą i wolą siedzieć sami w domu niż wyjść z nimi chociażby do kina. Oczywiście ich znajomi czasem wychodzą gdzieś razem, ale przecież o nieśmiałych nie pamiętają wszyscy. Nie są duszą towarzystwa, by zapraszać ich w pierwszej kolejności, a odmawiając na coraz to nowe propozycje, nikt nie wyjdzie z kolejną spodziewając się ich odpowiedzi. Tak samo, jak przy wyjściu do kina czy teatru, mają te same powody, by nie wybrać się z kimś na wakacje. Im znajomi są starsi, tym rzadziej wybierają się gdzieś większą grupą. Najczęściej wyjeżdżają gdzieś ze swoją rodziną. Starą paczką pojadą gdzieś razem w jakiś weekend, a wtedy nieśmiali najczęściej także im towarzyszą, by nie stracić tej szansy na kolejne chwile razem.
samotna impreza

To jednak tylko weekend, a wolne dni zalegają im i muszą później iść na obowiązkowy urlop, kiedy to akurat wszyscy inni pracują.
Zostają sami w swoich czterech ścianach i choćby powiedzieli sobie, że pójdą dzisiaj gdzieś, to i tak zawsze znajdą jakąś wymówkę by tego nie zrobić, niekoniecznie powodem musi być samotność. Siedząc w domu czas spędzają leżąc przed telewizorem lub siedząc przed komputerem. O zjadaczach czasu napisałam w artykule „Samotność, a.. inne uzależnienia”. Może i się nudzą, ale i tak mając wiele wolnego czasu niewiele robią konstruktywnego. Nie zrobią prania, nie posprzątają u siebie, nie naprawią niczego. Zawsze się mogą wytłumaczyć, że i tak ich nikt nie odwiedza, więc nie muszą mieć czysto, a porozwalana sterta ubrań należy tylko do nich i nikomu przecież nie przeszkadza. I to nie tylko u panów.
To samo dotyczy brudnych naczyń, a raczej podstawowego zestawu – kubka, talerzyka, małej miseczka i sztućców. Więcej i tak nie używają. Przychodzi jednak moment, kiedy ich także to denerwuje i czyszczą wszystko dokładnie i odkurzają. Jest to rzadkość. Istnieje też inna grupa samotnych, którzy należą do mniejszości, potrafiąca utrzymać idealny porządek u siebie. Nie spodziewają się także nikogo, ale po prostu nie lubią żyć w bałaganie i dlatego nim legną na łożu, jak inni, najpierw sprzątają. Wszystko zależy tutaj od człowieka.
Skoro już pisałam o planowaniu, to przejdźmy do list zadań. Wiele osób nie widzi swego życia, od napisania kilku kilku słów na kartce, w zeszycie czy w kalendarzu. To słynne „To do list” jest nieodłącznym elementem nie tyle codzienności, ale także całego życia.
Oczywiście, że jest to pomocne. Ja także często używam takowych, jak chociażby moje zapewnienie, że do końca sierpnia skończę książkę, zrobię zdjęcie na okładkę i będę gotowa na wysłanie do wydawcy. Realne? Jak najbardziej. Gorzej jest, gdy listy rzeczy do zrobienia są zawsze odkładają na później. Czasem są ku temu powody, ale częściej jest to w przypadku samotnych brak chęci. Termin wykonania zadań jest przesuwany i przesuwany, aż nie wypełniają ich nigdy. Znajdując stare listy często zastanawiają się, dlaczego dalej tego jeszcze nie zrobili i dopisują stare rzeczy do nowych. Spis rośnie, ale nic praktycznie z niego nie ubywa. Zostaje tylko ubolewanie nad tym, że nawet prostych czynności nie potrafią doprowadzić do końca. Oprócz zadań do wykonania, rośnie także lista rzeczy do kupienia. Obie się powiększają, a z czasem zaczynamy wykreślać niektóre pozycje, bo już ich nie potrzebujemy czy nie chcemy mieć. Dlatego czytanie obu wykazów jest tylko przytłaczające, a by nie oglądać coraz większej liczby rzeczy, robi się nowe i kolejne nowe listy chowając stare by przypomnieć sobie o nich w chwili zbliżającej się depresji. Pomocna z punktu widzenia rzecz staje się dobijającym czynnikiem. Czytamy o banalnych rzeczach, które i kiedyś i dziś mogłyby nas uszczęśliwić, ale i tak wiemy, że nigdy ich nie wykonamy.
Wiąże się to także z nieodłącznym pesymizmem, który na stałe zagościł w ich życiu. Na każdym kroku, gdy nad czymś się zastanawiają, dokładnie wiedzą, jak to się skończy. Nie chcą wierzyć, że coś się uda, a gdyby jakimś sposobem nawet coś wyszło, to nie cieszą się z tego, tylko skwitują krótko: „Głupi ma szczęście”. Ciężko ich zadowolić, a co dopiero uszczęśliwić. Skoro szansa na znalezienie miłości jest dla nich taka, jak trafienie szóstki w lotka, to z takim podejściem do życia ciężko oczekiwać czegoś dobrego. Kiedy zauważamy tylko porażki i niepowodzenia, a dobrych chwil nawet nie dopuszczamy do myśli, to nie ma sposobu, by na naszej twarzy zagościł uśmiech z chociażby małych drobnostek każdego dnia.
Wśród nieśmiałych są osoby, które na wszystkie prośby odpowiadają „nie”, ale częściej możemy spotkać ludzi, którzy nie potrafią powiedzieć tego słowa. I choćby mieli przez to zaniedbać swoje obowiązki, to pomagają innym. Nieraz się zdarzy, że muszą przez to zarywać noce i wiedzą, że są wykorzystywani, ale nie powiedzą nic, by nie zranić uczuć drugiej osoby. Znajomi potrafią zadbać o siebie i podrzucają im nowe zadania wiedząc, że i tak nie mają nic do roboty. Jednak to po przekroczeniu pewnej granicy prowadzi do ostrej kłótni i nie odzywania się do siebie przez wiele dni. O ile znajomi mają jakiś umiar i wiedzą, że gdy samotni wybuchają, to należy im dać spokój i sami rozumieją, co robili źle, to wśród obcych ludzi z pracy wygląda to całkiem inaczej. Bez żadnych skrupułów podrzucają im swoje obowiązki, jeszcze do tego chwalą się przed szefostwem, jak to oni szybko i sprawnie to wykonali. Ci udają, że nie widzą, co się dzieje i naszych nieśmiałych proszą, by zostali dłużej w pracy, a ci nie mając żadnych wymówek, ani nie potrafiąc odmówić, zostają. Stają się często popychadłem w pracy biegając od jednej do drugiej osoby i pomagając jej, nawet za brak podziękowania, a w wolnych chwilach robią kawę dla wszystkich. Jeśli mogą to część pracy zabierają do domu, gdzie w spokoju mogą robić to, co przez cały dzień nie mogli wykonać. Odejść z pracy też nie potrafią, więc powoli przyzwyczają się do roli, jaką inni i oni sami sobie dali. O ile potrafią odmówić osobie rozdającej ulotki, to w prawdziwych sytuacji, kiedy powinni to zrobić, nie potrafią.
Są tak zakompleksieni, że po prostu to po nich widać z daleka. Już nie mówię o wyglądzie zewnętrznym, ale o zachowaniu. Nieśmiałość dobija ich na każdym kroku. Idąc ulicą by uniknąć wzroku innych osób, patrzą w ziemię, jakby mieli tam znaleźć zwycięski los z loterii.
Mogą oczywiście zerkać, ale wolą unikać długotrwałego wpatrywania się komuś w oczy. Co innego obserwowanie z daleka, a co innego patrzenie z kilku metrów. Najłatwiej to zauważyć w środkach komunikacji, kiedy to wolą patrzeć gdzieś daleko i czytać książkę lub reklamy na zewnątrz niż spojrzeć na kogoś z pasażerów. Zawsze wolą być na uboczu i jadąc pociągiem udają, że ich nie ma. I choćby musieli jechać z danymi osobami przez dziesięć godzin to nie odezwą, ani nie będą kontynuować rozmowy jeśli ktoś inny ją zacznie. Wolą zaszyć się w stronach książki czy gazety, albo patrzeć na świat zza okna. Nawet w tłumie ludzi zawsze potrafią być sami. Podczas najlepszej imprezy potrafią czuć się odosobnieni, ale o tym w osobnym artykule.
Jakie kompleksy najczęściej dotykają samotnych? Jeśli nie jest dla nich sama nieśmiałość w sobie, to najczęściej dotyczy to tych rzeczy, za które obwiniają się za wszelkie niepowodzenia, czy to w życiu prywatnym czy służbowym. Listę otwierają wszelkie niedoskonałości ciała. U kobiet listę otwiera nadwaga i zbyt mały biust, a później praktycznie wszystko, do czego tylko można się przyczepić: nos, usta, oczy, cellulit, łydki, stopy itp.
Mężczyźni narzekają zaś na łysinę czy brak muskulatury, a reszta podobnie, jak u kobiet Dziwnym jest natomiast obawa o wielkość swojego członka (ile z nas kobiet o tym wie, zanim kogoś poznamy??). Dochodzi jeszcze sprawa wzrostu, koloru włosów, skory itp. Jednym słowem, wszystko można podciągnąć do kompleksu wyglądu. Zrozumiałym powodem do narzekań są wady wymowy, jak jąkanie, czy seplenienie, ale z tym nawet zwykli ludzi sobie dobrze nie radzą. Nie ma co chyba wypisywać wszystkich możliwych, bo narzekanie na samotność i szukanie jej powodu może trwać bez końca. Ciężko się przyznać, a co dopiero zrozumieć, że największym kompleksem jest nieśmiałość i gdy uda nam się ją pokonać, dopiero wtedy przestaniemy zwracać uwagę na te pozostałe.
Samotni wstydzą się wielu rzeczy, nie tylko swoich porażek ze swojej przeszłości, ale także swojego wyglądu, gdy nie skrywa go masa ubrań. O wyjściu na basen pisałam w artykule „Samotność, a.. sport”, teraz chodzi mi o całkowitą nagość. Wiem, że niewiele osób widziało ich ostatnio nago, oprócz ich samych, ale faktem jest, że wstyd przed pokazaniem swego ciała jest u nich bardziej spotęgowany niż u innych osób.
I nie ma tu różnicy czy dotyczy to osoby, z którą już jesteśmy przez dłuższy czas czy kogoś poznanego dosłownie przed chwilą. Przy tak niskiej samoocenie boimy się bardzo akceptacji przez drugą osobę, która często nawet nie zdaje sobie z tego sprawy uważając, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Brak pochwał z jej strony powoduje późniejsze pytania o swój wygląd, które częściej prowadzą do kłótni niż do zrozumienia, że żadnego problemu nie ma i nie było. W przypadku nowo poznanej osoby rzadko dopuszczamy ją do naszych miejsc intymnych czy pozwalamy się oglądać przy zapalonym świetle. W ten sposób nieśmiałość zabiera nam przyjemność cieszenia się z seksu pozostawiając nam w głowie myśl: „On, ona na pewno zauważyła, że.. ale nie chce robić mi przykrości, dlatego nic nie mówi”. Przez to wszystko samo zbliżenie traktują jako obowiązek chcąc tylko by się skończył i druga strona była choć trochę zadowolona. O kompleksie zbyt szybkiego wytrysku czy braku zaangażowania u kobiet nie wspominam, by już bardziej nie obnażać nieśmiałych. To tylko niektóre powody, dla których unikają seksu, chociaż ciężko im policzyć, kiedy go ostatni raz uprawiali...

Zaraz, zaraz, chyba o czymś zapomniałam, a to o stylu życia miało być, więc jeszcze coś dopiszę:
Czasem nam się zdarza, że przyjdziemy na przystanek i nie wiemy, czy nasz autobus już odjechał, czy może będzie dopiero za 15 minut. Nic trudnego spytać się kogoś na przystanku. Wiemy, czy mamy czekać, czy może pójść na inny autobus. Jednak nieśmiali wstydzą się spytać i wolą czekać, niż spróbować się przełamać. Te same sytuacje możemy mnożyć, jeśli chodzi o inne sytuacje z zapytaniem się o coś nieznajomej osoby i to nawet nie płci przeciwnej - może to być osoba starsza, albo chociażby dziecko, może być to pytanie o godzinę, o długopis czy prośba o skasowanie biletu. To tylko kilka błahych życiowych sytuacji, a tak naprawdę problemy zaczynają się, gdy szukamy drogi lub gdy się zgubimy gdzieś w górach. I nie jest to domeną tylko mężczyzn, że wolą sami błądzić i znaleźć odpowiednią drogą, tylko wstyd przed spytaniem się o to obcego. Jak wiele takie zachowanie utrudnia, nie trzeba mówić.
Już wcześniej pisałam, że osoby nieśmiałe są małozaradne w życiu i przez to są często wykorzystywane przez innych w pracy czy w domu. Często jednak zdarza się, że robią to także obce osoby. W sklepie czy na poczcie perfidnie wpychają się przed nie, a nasi nieśmiali rzadko reagują na coś takiego. Tłumią złość w sobie i prędzej wybuchną niż zwrócą komuś uwagę. Tak samo nie zwracają uwagę sąsiądom, którzy uprzykrzają im życie i innym osobom, którym króka uwaga uzmysłowiłaby, co robią źle, a nawet czasem nie zdają sobie z tego uwagi. Brak interwecji nieśmiałych w najbliższe otoczenie sprawia, że jeszcze bardziej pożądają swoje cztery ściany, z których nie chcą wyjść do pełnego zła świata.
Za każdym razem, gdy jesteśmy na imprezie, wyjeździe czy po prostu gdzieś w większym gronie zauważymy, że osobom nieśmiałym ciężko jest zrobić jakiekolwiek zdjęcie. To, które zostało już zrobione jest na ich prośbę często kasowane. Boją się uwieczniać swoje fotografie twierdząc, że kiepsko wyglądają, albo wszyscy zobaczą, w jakim kiepskim nastroju właśnie się znajdują. Dlatego najczęściej zasłaniają się rękoma, odwracają głowę lub zakładają ciemne okulary ukrywające ich oczy. W końcu oczy to zwierciadło duszy.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

środa, 12 sierpnia 2009

Samotność, a.. okazywanie uczuć i empatia.

Trochę ciężko było, ale się udało coś napisać nowego. Zaczęło się od nadgodzin i jakoś się skończyć nie może. Dobrze, że koniec tygodnia już blisko. Nie ma co za długiego wstępu robić, miłej lektury:

Samotność, a.. okazywanie uczuć i empatia.
Empatia i problemy z okazywaniem swoich uczuć zdarza się u różnych ludzi, ale także prawdą jest, że u osób nieśmiałych pojawiają się one wyjątkowo często. Nie chodzi tu tylko o okazywanie miłości, ale także o wyrażanie swoich potrzeb względem przyjaciół czy rodziny oraz co najważniejsze zrozumienie ich cierpienia poprzez postawienie się w ich sytuacji.
Zacznijmy od tej najbardziej znanej formie okazywania uczuć, czyli miłości. Czy to nieśmiali, czy samotni na swojej życiowej drodze kiedyś kogoś mieli u swojego boku. Pamiętają też, że gdy już byli ze sobą odpowiednio długo czuli potrzebę podzielenia się znanym wszystkim wyznaniem. Te krótkie słowa „kocham cię” wypowiadali po raz pierwszy czując drżenie głosu, a także strach przed tym, co odpowie ich druga połówka. Pamiętali, że było to prawdziwe uczucie i nikt im nie wmówi, że kłamali.
I tutaj trzeba im przyznać rację, a to, że nie są zbyt śmiali na niektóre zachowania, nic tak naprawdę w tym względzie nie znaczy. Ciężko im mówić czułe słówka, chociaż pisać mogą ich miliony, a najwięcej nieporozumień sprawia rozmawianie o swoich potrzebach czy problemach. Boją się zacząć mówić o niektórych tematach i to nie tylko tych intymnych. Wiedzą, że gdy już zaczną dany temat, to później już jakoś pójdzie, ale ciężko jest im zainicjować właśnie ten początek. Nie potrafią powiedzieć drugiej osobie, co ona robi źle, nawet z delikatny sposób. Boją się urazić uczucia innych, mimo że ci ranią ich często. Do tego ciężko jest im odnaleźć się w świecie kłótni i późniejszych przeprosin. To pierwsze każdy przechodzi na swój sposób, jednak późniejsze rozmowy czy przeprosiny, to dla nich wielki problem. By do nich doprowadzić należałoby coś zrobić. Napisać, zadzwonić, po prostu przyjść. Niekoniecznie już mężczyźni, ale także nieśmiałe kobiety tego nie potrafią. Może to bardziej nieumiejętność do przyznawania się do błędów, niż okazywania uczuć, ale gdyby, chociaż jedna ze stron potrafiła podejść i przytulić się, z pewnością byłoby łatwiej.
Chyba nie odpowiedziałam na pytanie: „Czy nieśmiali potrafią kochać?”. Tak, chociaż ich sposób poszukiwania bliskości u płci przeciwnej jest zgoła inny od wszystkich. Każda z tych osób potrafi być samolubna w pewnym względzie. Nie chodzi o myślenie o związku jako para czy jednostka, ale o wyłączaniu się czasami i myśleniu oraz marzeniu o tym, by być w danej chwili samą/samemu. Kiedy miłość umiera osoby nie umiejące okazywać uczuć częściej zadają sobie pytanie: „Czy ja ją/go w ogóle kochałem/-am?”. I naprawdę ciężko im na to odpowiedzieć. Inni potrafią powiedzieć: „Kochałam/-em, ale kiedyś”, nieśmiali zaczynają od kiedyś, tylko nie wiedzą, co dokładnie ich łączyło z drugą osobą. Czy była to jakaś więź, czy tylko sobie to wmówili. Perspektywa czasu zmienia sposób patrzenia na te sytuację.
Najczęściej nie okazujemy uczuć względem naszych rodziny. I to chyba najczęściej tej najbliższej, czyli w stosunku do rodziców czy rodzeństwa. Zależy to także od reakcji panujących w domu, ale rzadko zdarza się, by osoby nieśmiałe miały dobry kontakt z obojgiem rodziców i by szukały u nich pocieszenia. Ciężko im sobie wyobrazić, że mogą o swoich problemach, chociażby tych z pracy, porozmawiać z rodziną. Nie chcą się przed nimi otwierać, a tym bardziej, jeśli nigdy tego nie robili, powiedzieć im, że ich kochają. Może to tylko słowa, ale często patrzą na rodziny innych, którzy potrafią żyć z rodzicami, jak przyjaciółmi. Szukać u nich oparcia czy przytulić się w trudnych chwilach. Wolą uciekać przed problemami do własnego świata niż próbować naprawić więź między nimi.
To samo tyczy się także dalszej rodziny, z którą nawet podczas zjazdu rodzinnych nie rozmawiają, a na samą myśl, że muszą się z nimi przytulać na powitanie, woleliby zachorować. Mając tak wiele tajemnic przed nimi przyzwyczaili się, że oni także nie próbują zmniejszyć dystansu między nimi, jakby wiedzieli, że każda próba zbliżenia się do nich i tak niewiele da. Dlatego patrzą na filmy, w których rodzina jest blisko siebie i zastanawiają się, czy to zostało zrobione na potrzeby filmu czy może jest to taki stereotyp powtarzający się bez końca. I woleliby, aby tak właśnie było. Rodzeństwo traktują jak obcą osobą, z którą muszą przebywać. By podzielić się z siostrą swoimi intymnymi doświadczeniami nigdy nie pomyślą. W końcu jak można takiej osobie zaufać. Może i już się nie biją, ale traktują się jako zło koniecznie, z którym przyszło im mieszkać. I mimo starań z drugiej strony wiedzą, że nic tego nie zmieni. Nawet, jeśli brat czy siostra są starsi i mogą im udzielić rad życiowych, to nigdy nie zwrócą się do nich ze swoimi problemami.
Z przyjaciółmi jest podobnie jak w kontaktach z rodzicami. Zamknięci za swoją skorupą, czasem się otworzą i powiedzą coś o swoich problemach. Jednak i tutaj ciężko im powiedzieć: „Lubię cię; Fajnie, że przyszłaś/-eś; kocham cię”. Napotykają opory w takich sytuacjach, tak samo jak w przypadku, gdy muszą na te stwierdzenia odpowiedzieć. Najczęściej mówią: „Ja ciebie też” i na tym kończą zmieniając temat. Podawanie ręki przez mężczyzn czy buziaki kobiet to i tak przekroczenie pewnej granicy intymności przez nieśmiałych. Ciężko i tutaj także się przytulić w trudnych chwilach, mimo znajomości przez tyle lat. Ciężko też prosić o pomoc czy poprosić o odwiedziny. To przekracza ich możliwości.
Oczywiście nie biegną od razu, gdy znajomi ich o coś poproszą, tylko ich najczęściej zbywają, ale ucieszyliby się, gdyby ich odwiedzili tak po prostu. Bez żadnej specjalnej okazji czy po kilkugodzinnych porządkach. Dlatego mając doła nikt ze znajomych o tym nawet nie wie, bo skąd ma o tym wiedzieć. Nikt nie zwoła sztabu kryzysowego, gdy kogoś wyrzucą z pracy czy skończy się związek, kiedy o tym nie ma pojęcia. I nawet jakby chcieli mieć lepszy kontakt ze swoimi przyjaciółmi, to zawsze okaże się on tylko szczątkowy.
Podobnych zachowań, jak z przyjaciółmi czy z rodziną możemy spodziewać się z ludźmi z pracy. Tutaj nie ma szans na żartowanie się czy flirtowanie. Nie rozmawiają za dużo, ani nie szukają tam żadnych znajomych. Zresztą nie chcą ich tam szukać.
Mając jakiś problem wolą sami go rozwiązać niż szukać pomocy u bardziej doświadczonych osób. Wszystko chcą robić sami, dlatego wszelka praca zespołowa odpada. Więcej o tym temacie w artykule „Samotność, a.. praca i pieniądze”.
Empatia objawia się najbardziej w najgorszych momentach. W przypadku śmierci czy problemów rodziny lub znajomych nieśmiali nie potrafią się zachować. Nie wiedzą, w jaki sposób złożyć kondolencje lub ulżyć komuś w przypadku straty. Wiedzą, że powiedzenie „Przykro mi” jest takie oklepane i na pewno nie pomoże. Mylą się. Nie myślą nawet o poklepaniu w ramię czy przytulenie, zwłaszcza, gdy dzieje się to wśród innych osób.
empatia pogrzebFot. : www.ehow.com
Jest im ciężko zrozumieć cierpienie wywołane stratą bliskiej osoby, a jeszcze gorzej jest im się postawić na miejscu smutnej osoby. To właśnie problemy z okazywaniem współczucia są najbardziej odczuwalne w ich codziennym życiu i to właśnie one sprawiają, że nawet nie tylko w takich drastycznych sytuacjach nie potrafią oni zaradzić i pokonać ból. Gdy ich przyjaciele mają jakieś problemy i chcieliby od nich usłyszeć jakieś słowa otuchy, nieśmiali nie wiedzą, co powiedzieć, ani tym bardziej zrobić. Swoim biernym zachowaniem sprawiają, że następnym razem nikt nie zwróci się do nich po pomoc, bo wcale im nie pomagają. Przyglądają się tylko z boku zakłopotani i zagubieni, natomiast, gdy problem dotyczy ich samych mają wszystkim za złe właśnie tą obojętność, z którą żyją na co dzień.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Sierpień, sierpień.

Dawno nic już nie pisałam. Już nie mówię o mojej ostatniej depresji, ale ogólnie. Chyba wszystkie takie mało ważne rzeczy zaczęłam wrzucać na twittera, przez co cały blog jest bardziej przejrzysty, bo nie ma postów po 10 linijek. Oczywiście przez to też zmniejszyła się liczba postów. Wychodzi na to, że w miesiącu jest ich osiem i tak chyba już zostanie. Akurat w sam raz, a teraz mam i tak do nadrobienia jeden, ale to już inna kwestia. Poradziłam sobie z moimi problemami i o dziwo bez alkoholu. Chciałam samotnie spędzić weekend, a wyszło na to, że ani jeden dzień nie byłam sama. Chociaż dobrze, że w niedzielę przed pracą miałam już wolne, bo bym dzisiaj już nie wstała chyba. Dobrze mieć czasem przyjaciółki i przyjaciół, szkoda, że zawsze są tak zapracowani w tygodniu, że znajdują czas tylko dla swoich rodzin. Już nie ważne czy przyszłych, czy obecnych..
szczęśliwa rodzina
Na blogu wiele zmian się nie pojawiło. Dodałam gadżet "dodaj do", jako polską odpowiedź do "share this", bo można tu znaleźć chociażby nasz wykop czy wyczajto. Może jakiś czytelnik będzie chciał pokazać rzeczy z bloga na jakiejś innej platformie. Na blogfrogu mój frogrank wzrósł do 12, więc jestem już bliżej początku niż końca. Nie muszę być oczywiście najlepsza, ale może uda znaleźć się chociażby w pierwszym tysiącu. Wysłałam do blogcatalog prośbę o kolejne rozpatrzenie mojej kandydatury, ale odrzucili mój blog definitywnie. Za krótko istnieje i za mało treści. Spróbuję ponownie może w październiku, to akurat już będzie ponad pół roku. Może tym razem będzie wszystko w porządku.
Na eioba.pl dodałam kolejny artykuł. Może nie cieszy się dużą popularnością, ale za to trochę osób weszło dzięki temu na bloga. W sumie tak już widzę, na ile różnych zapytań w wyszukiwarce pojawia się mój blog, a to już mnie bardzo cieszy. Mam nadzieję, że osoby, które tutaj trafiają przez wyszukiwarkę odnajdują to, czego szukały.
Książkę poprawiałam trochę w sobotę, dopóki mnie koleżanki nie wyciągnęły do kina. Niby wszystko w porządku, ale wspomnienia i rozmyślania głównej bohaterki trochę ciężko mi się zapisuje kursywą. Może jednak znów zmienię część rzeczy dla wszystkowiedzącego narratora, a dla bohaterki zostawię tylko jej własne myśli. Czas mnie jeszcze, aż tak nie goni, więc lepiej trochę nad tym wszystkim posiedzieć i pomyśleć. Dzisiaj chyba dzień napisania jakiegoś artykułu. W końcu osoby, które odwiedzają bloga nie po raz pierwszy, na pewno na to czekają. Mam nadzieję, że już dzisiaj się uda, najpóźniej jutro. To chyba tyle, bo dzisiaj jest poniedziałek, który całkiem dobrze się zapowiada.
poniedziałkowy dół
Edit: Zapowiadał się bardzo dobrze do czasu gdy moją głowę uderzyła ta oto piosenka:



Nie wiem, jak i dlaczego. Edyty nie słyszałam już chyba kilka lat, a tu mi nagle tak się nostalgicznie zrobiło. No cóż, ważne, że już przeszło.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

wtorek, 4 sierpnia 2009

Samotność, a.. depresja

Zaczął się sierpień, więc pora coś tutaj napisać. Ostatnio dopada mnie natłok pracy, ale myślę, że nie przeszkodzi mi to w skończeniu książki. Powoli myślę o robieniu zdjęcia na okładkę, a także zastanawiam się nad wyborem wydawnictw, do których będę mogła przesłać moje wypociny. Najpierw wypadałoby poprawić do ostatecznej wersji i wydrukować, ale tym się już zajmuję. Byleby do przodu. Z felietonami raczej nie zdążę z wszystkimi do końca miesiąca, bo mam je pozaczynane do momentu braku weny. Może jeszcze się uporam z dwoma, trzema, potem będzie trudniej, bo najtrudniejsze tematy zostawiłam sobie na koniec. Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Przydałoby się zrobić kilka zmian na blogu, o których pisałam już dawno temu, ale jakoś się zebrać do nich nie mogę. Wszystko w swoim czasie, a teraz zapraszam do lektury.

Samotność, a.. depresja
Nikt nie zrozumie, dlaczego samotność stała się synonimem depresji, dopóki jej nie zazna. Nie mówię tu o samotności po rozstaniu z kimś, tylko o tej długotrwałej. Bez przyjaciół i bez wiary w zmianę swojego położenia. Takiej, kiedy każdy wieczór sprawia, że dostrzegamy to, że znów jesteśmy sami i pogrążamy się w monotonności lenistwa. Takiej, w której ciężko nam się uśmiechać i cieszyć ze szczęścia innych i rozmyślać pozytywnie o naszej przyszłości. Tej najprawdziwszej samotności, gdy nie chcemy, by jutro wygrać na loterii i znaleźć miłość swego życia, tylko by jutro nigdy nie nastąpiło. Dopiero wtedy zrozumiemy, dlaczego nawet najbardziej nieznacząca rzecz może wywołać zaszklenie się oczu, a żart milczenie. Dlaczego w zwykły dzień nieśmiali płaczą do poduszki wspominając minione porażki rozmyślając o swoim bycie i kiepskiej przyszłości?
płacząca kobieta
Po tym krótkim wstępie możemy przejść do konkretów. Teraz łatwiej będzie zrozumieć wcześniejsze artykuły o uzależnieniach. Zazwyczaj większość rzeczy, które tutaj opisuję, dzieje się wieczorami i w weekendy, ale często depresja potrafi dobić w najmniej oczekiwanych momentach. Chociażby w pracy. Nie ma na to reguły. Możemy być w tłumie znajomych i musieć ratować się ucieczką, by nikt nie widział naszych łez, bo wewnątrz i tak zawsze jesteśmy sami.

Spróbujmy zajrzeć do głowy samotników i zobaczyć, o czym myślą.
Leżąc wieczorem w łóżku marzą by coś się wydarzyło w ich kiepskim życiu i raczej nie są to pozytywne rzeczy. Czy myślą o wielkich wygranych czy spadku od krewnych? Czasem tak. Mają jednak na tyle pesymistyczne podejście do życia, że nie dopuszczają do siebie takich myśli. O miłości? A jakże. Każdy z nas myśli, że spotka miłość swego życia. Ot tak, po prostu. Nieśmiali wyobrażają sobie jeszcze, że udaje im się pokonać swój strach i sami zaczynają rozmowę z nową osobą. Później następuje namiętny pocałunek i lądują razem w łóżku. Wiedzą jednak, że nigdy to nie nastąpi i wolą myśleć o mrożących krew w żyłach wydarzeniach. Od wypadków samochodowych, przez potrącenia, aż do katastrof kolejowych czy lotniczych.
Chcieliby w ten sposób zmienić swoje życie. Przeżyć i docenić zarazem to, że jeszcze żyją. Czas cierpienia spędzony w szpitalu byłby dla nich nowym doświadczeniem i czymś innym niż dotychczasowe, monotonne życie. Wypadek byłby szansą na zmianę chociażby pracy. Myśląc o takich rzeczach mogliby nawet doznać stałego uszczerbku na zdrowiu sądząc, że życie na wózku otworzyłoby przed nimi nowy świat. I to nie świat litości, ale świat możliwości, w którym ludzie ci się spotykają, uprawiają wspólnie sporty, działają społecznie czy politycznie. Robią to, czego oni nie mogą robić w swoich normalnych życiach i myślą, że jako niepełnosprawnym byłoby im łatwiej. Dlatego wsiadając do metra, jeżdżąc windą, zatrzymując się w korkach na moście czy czekając na odprawę na lotnisku myślą, co mogłoby się stać i jak oni musieliby się zachować, by przeżyć w razie katastrofy. Nie chcą umierać, nie w ten sposób. Chcieliby mieć tylko swoją szansę bycie w centrum uwagi. Nie medialnie, ale wśród rodziny i przyjaciół. By przez chwilę zainteresowali się ich losem wiedząc, że to, co się stało nie było przez nich zamierzone. Nie mogli tego przewidzieć, dlatego nie można ich obwiniać. Trzeba im pomóc przetrwać te chwile. I nawet znajomi z pracy ich odwiedzą, a szef nie będzie się złościł, a nawet zagwarantuje, że ich miejsce pracy będzie na nich czekać. Odmiana życia na lepsze poprzez wypadek. Takie jest wyobrażenie, ale to tylko wyobrażenie.
Nie uwidaczniają swoich uczuć, zawsze są za skorupą. Tłumią w sobie wszystkie krzywdy i porażki. Wszelkie oszczerstwa czy nabijanie się z nich spływa po nich, jak po kaczkach. Zachowują się obojętnie, nawet nie obracają tego w żart. Zbierają to wszystko w sobie do czasu, aż pęknie ta niewidzialna granica odporności na stres i niepowodzenia. Kiedy nie mogą już ukrywać się za swoją maską.
Wtedy wpadają w totalną depresję, a z doła nie wyciągają ich znajomi, do których się nie zwrócą o pomoc. Znajomi i tak często nie wiedzą, co się z nimi dzieje i co robią wieczorami czy w wolne dni. Dlatego wolą uciec w świat niespełnionych marzeń i świat „co by było gdyby” do którego dostają się w zaciszu swojego łóżka wszelkimi legalnymi i nie – środkami. Wylane łzy i krzyki rozpaczy uspokajają organizm do następnego ataku bezradności i niepotrzebności. Codzienne pytanie „Po co ja żyję?” zamieniają na „Było by lepiej gdybym się nigdy nie urodził/-a...”.
Ile to już dni z rzędu już płaczą do poduszki oglądając smutne filmy, by tylko pogłębić swoją rozpacz?
Po prostu już czują, że wewnątrz nich się gotuje i jeśli za chwilę nie zaczną się użalać nad sobą, to może być źle. Dlatego potrafią zawczasu wprawić się w depresyjny nastrój, byleby tylko sobie pomóc i nie zacząć myśleć o śmierci. O swojej śmierci. Nie o przyczynie czy wieku, tylko najbardziej zastanawia ich, ile osób przyjdzie na ich pogrzeb i co się zmieni, gdy ich nie będzie. Często myślą też o świecie, gdyby się w ogóle nie urodzili i zazwyczaj znajdują w nim więcej zalet niż wad. Wszelkie myśli doprowadzają ich do wielkiego doła. Do takiego, z którego ciężko się już wychodzi. Takiego, w którym zaczyna się rozmyślać o samobójstwie. Wiedzą, że nigdy nie uda im się tego zrobić i zawsze kończy się tylko na próbach. Próby te są nie tyle chęcią sprawdzenia, czy sobie poradzą, co wołaniem o pomoc do swojej rodziny czy przyjaciół. Są metodą na zwrócenie uwagi, by ktoś w końcu dostrzegł, że oni nie mogą już tak żyć dalej i nie radzą sobie ze swoimi problemami zanim będzie za późno.
Skutkuje, ale tylko na chwilę. Następnym razem zastanawiają się, by nie psuć przyjaciołom dnia i kazać im użerać się ze sobą. Nie mogą zrozumieć, by ktoś ich odwiedził czy zadzwonił tak bezinteresownie, w końcu wszyscy mają swoje życie, a oni ciągle są sami.
Codzienne radzenie sobie ze stresem i niepowodzeniami nauczyło samotnych, że należy żyć w określonym przedziale depresji nie pozwalając jej przekroczyć pewnej granicy. Tej granicy po której ciężko już się podnieść. Gdy zbliżymy się do niej za blisko należy samej/-emu wywołać jej objawy pogrążając się w smutku przez tych kilka chwil. To taki sposób na życie, a raczej na to, co z niego pozostało.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis