facebook

sobota, 6 listopada 2010

Każdy dzień to szansa na zmianę naszego życia

Podobno piszę zbyt pesymistycznie i zapewne większość ludzi uważa, że sama też w takim nastroju chodzę codziennie. Tak jednak nie jest. Mam swoje wzloty i upadki, ale tak naprawdę jestem w głębi duszy szczęśliwa. W życiu już tak jest, że jak cieszymy się jedną rzeczą, to smucimy się drugą, ale trzeba dążyć do tego, by te dobre rzeczy przysłoniły nam złe. Pokazuję we wpisach te ciężkie chwile, bo o dobrym, lukrowanych życiach nikt czytać nie będzie chciał. Zawsze wolę pokazać tą ciemną stronę medalu, bo wtedy każdy z czytających może powiedzieć: "Tak naprawdę moje życie jest takie złe, skoro ktoś ma jeszcze gorzej."
pesymizm

Tyle chyba tytułem wstępu.

Budzimy się i doskonale wiemy, jaki ten dzień będzie zły, kiepski i do bani, a zwłaszcza to, że na pewno nic się nie wydarzy ciekawego. Nigdy nie myślimy, że to akurat dzisiaj spotka nas coś wspaniałego, że znajdziemy chociażby na ulicy pieniądze, że wygramy w totka lub spotkamy kogoś z dawnych lat. Zawsze układamy sobie dokładnie to, co opisałam w poprzednim wpisie. Większość osób samotnych właśnie w ten sposób podchodzi do każdego swojego dnia - pesymistycznie i nigdy nie myślą o tym, że każdego dnia może się coś wydarzyć. Niekoniecznie musimy traktować każdy dzień, jak nasz ostatni na ziemi, ale chociaż postarajmy się go przeżyć bardziej. Zamiast leżeć na kanapie przed telewizorem - ruszmy się, pójdźmy do znajomych, zadbajmy o siebie. To nie jest takie proste, ale tak naprawdę nasz pesymizm jest spowodowany nie tym, że jesteśmy sami, tylko tym, że za dużo mamy wolnego czasu, który spędzamy tylko w swoim towarzystwie. Co za tym idzie, za dużo myślimy. Możemy być kim tylko chcemy, dajmy uwierzyć nam w siebie i czasem nawet wywrócić nasze życie do góry nogami. Chcesz skakać na spadochronie, a może ty boisz się zostać panią kierowcą ciężarówki? Przekładasz swoje marzenia nie tylko z powodów finansowych, ale z powodu obawy o to, co powiedzą inni. Po co się martwić innymi. Niech mówią. Jeśli to zrobisz i stwierdzisz, że to był głupi pomysł, to przyznasz im rację. Jeśli się nie przekonasz, to nigdy się nie dowiesz, co straciłaś/-eś. Daj sobie szansę na zmianę. Pozwól dopomóc swojemu szczęściu.
Dzisiaj tylko tyle napiszę, bo też muszę wykorzystać dzisiejszy dzień, jak najlepiej, mimo że pogoda nie dopisuje. Na koniec coś dla was.




Za sprawą Edyty i jej bloga: love-ebook ukazała się moja kolejna recenzja:
Antonina Kostrzewa debiutuje w 2010r. powieścią „Zawstydzeni, czyli skazani na…samotność”. Książką nie pozwalająca oderwać się od swej treści od pierwszych stron. Intrygujący tytuł, jak również blogowe wpisy autorki traktujące temat samotności, były dla mnie wyznacznikiem sięgnięcia po tę powieść.
Temat, zdawałoby się, nieobcy żadnemu z nas. Bo jeśli nawet ze śmiałością i łatwością nawiązywania kontaktów jesteś za „pan brat”, to czy naprawdę NIGDY nie zdarzyło ci się zapomnieć przysłowiowego „języka w gębie”? I z pewnością nieraz doświadczyłeś poczucia osamotnienia bez względu na liczbę przyjaciół, bycia w związku, rodzinę itd. Dlaczego autorka na swój debiut wybrała tak trudny temat?
Już wstęp pokazuje, że temat samotności Antonina Kostrzewa zna od podszewki. To plus kolejne dwie historie ukazane w powieści dają przerażający obraz przegranego życia ludzi, którym do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie brakuje tak nie(WIELE) – wydobycia z siebie słów. Tych codziennego użytku, zwyczajnych, jak „dzień dobry” połączone z uśmiechem i w biegu rzucone sąsiadowi, zagadnięcie sprzedawcy w sklepie gdzie codziennie dokonujesz zakupów, proste „co słychać” zadane spotkanemu koledze. Słów od których, pomijając spojrzenia, tak naprawdę wszystko się zaczyna.
Prostota języka, znawstwo tematu i detale ukazujące codzienny żywot nieśmiałych samotników powoduje, że trzymając w dłoniach „Zawstydzeni, czyli skazani na…samotność” ‘stajesz’ się jednym z nich. Nie zastanawiasz się nad doborem słów, bo wiesz, że ich nigdy nie wypowiesz. Czujesz zalewającą cię falę ciepła w zwyczajnych, dla innych, sytuacjach, suchość w ustach, czujesz przeszywający ból samotności odczuwany w każdym milimetrze twego ciała, obolałość duszy. Przez te 152 strony jesteś nieśmiałym samotnikiem.
Żebyś jeszcze lepiej mógł wczuć się w sytuację samotnego nieszczęśnika, autorka wprowadza cię w jego świat za pomocą dwóch historii.
Bohaterami pierwszej „Samotna w wielkim mieście” jest para młodych ludzi – Yoshiko Noda i Kazuo Sasaki. Mieszkają po sąsiedzku, zakochani są w sobie z wzajemnością. Śledzisz ich codzienność, niezręczność sytuacji, pragnienia które nigdy nie zostaną spełnione, płomienie pożądania bez szans na przeistoczenie się w ogień. Ich kolejne dni nie różnią się od poprzednich. Pajęczyna nieśmiałości oblepia ich postaci, potęgując samotność. Nie będąc w stanie uczynić NIC, co mogłoby nadać barwę ich życiu, wywołać jakąkolwiek zmianę, każde niepowodzenie traktują jak przysłowiowy policzek od życia. Wszystko, czego… nie zrobili stanowi ich niepowodzenie, które natychmiast się klonuje aż urasta do monstrum, któremu na imię: Porażka! Jak silne przedawkowanie rzeczywistości wpłynie na tych dwoje? Czy miłość zwycięży? Zakończenie, jestem pewna, zaskoczy cię, jak i mnie zaskoczyło…
Z kolei w „Samotny w wielkim bólu” mamy do czynienia z nieco odmienną sytuacją. On, Sławek – nieśmiały i Ona – Kasia, dziewczyna przebojowa i pewna siebie. Ideał i skryte marzenie Sławka. Pomimo śmiałości dziewczyny początek ich znajomości, wydaje się, nie rokuje żadnych perspektyw. A jednak życie potrafi zaskoczyć. W przeciwieństwie do pierwszej historii, tu padają słowa. Nie jest ich wiele, ale jednak namiastkę rozmowy, czytelniku, tu znajdziesz. Historia ich znajomości toczy się szybko, zbyt szybko, jak na ich młody wiek. Sławek będzie musiał stanąć twarzą w twarz z prawdziwym życiem, w którym przekona się, że nieśmiałość to nie jest to, co boli najbardziej. Najpierw ciąża dziewczyny zagrażająca jej życiu, choroba ukochanej, spotkania z jej rodziną, która – siłą rzeczy – nie jest zachwycona takim partnerem dla Kasi, aż wreszcie…
W książce raziły mnie dwie rzeczy: obcojęzyczne imiona w pierwszej historii nijak mi nie pasowały do obrazu osób, które poprzez treść poznałam i niedopracowany styl pisarski. Przy czym ten drugi można usprawiedliwić chęcią przekazania emocji „na gorąco”, gdzie nie bardzo zwraca się uwagę, jak się mówi tylko, co chce się powiedzieć.
Książka „Zawstydzeni, czyli skazani na…samotność” nie jest z gatunku lekkich, łatwych i przyjemnych. Jeśli takiej szukasz – nie sięgaj po tę książkę. Gdybyś jednak chciał szerzej otworzyć oczy, by zobaczyć to co do tej pory było niewidzialne – przeczytaj koniecznie!
Edyta

Poza tym trzymajcie za mną kciuki w konkursie: www.zakochanywroclaw.com, nie wiem, jak mi pójdzie, aletrochę waszych dobrych słów zawsze się przyda.
zakochany wroclaw
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

Nic jeszcze nie napisano. Zapraszam do komentowania...
Już teraz przyłącz się do dyskusji i dodaj nowy komentarz

Prześlij komentarz