facebook

czwartek, 17 czerwca 2010

Co spotkało Cię najgorszego w życiu?

Na pewno każdy z nas ma wiele takich chwil, które ciężko wyrzucić z pamięci, a które powracają niczym bumerang. Są sytuacje, z których wyciągamy jakieś dobre wnioski i takie, które powodują, że popadamy w długą depresję. Najgorsze jest w nich, że nie możemy się na nie przygotować, choćbyśmy wiedzieli, że mają takie w naszym życiu nastąpić. Potrafią nas dobić w najmniej oczekiwanym momencie. I czasem jest tak, że jedno wydarzenie może nas dobić bardziej, niż poprzednie, które wydawać by się mogło, było gorsze.

Cóż może przecież być gorszego od śmierci bliskiej osoby? Chyba nic, a raczej napiszę niewiele, bo zdarzają się takie sytuacje, które dotyczą nas bezpośrednio: kalectwo, niesłuszne skazanie, gwałt...
To skoro nakreśliłam już mniej więcej temat, to może nie będę go rozpisywać dalej, tylko przejdę do sedna. Nie będę przypominać, co mnie spotkało złego, jak ktoś będzie chciał poszukać, to znajdzie to w zakładce o mnie, tylko skupię się na bieżących rzeczach. Może to zabrzmi banalnie, ale w moim osobistym przekonaniu, najgorszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała, to mina mojej córki dnia wczorajszego, gdy dostała ode mnie prezent urodzinowy. Jedna mina, która znaczyła więcej niż rozczarowanie, nienawiść, złość i pogardę. Pisałam już wcześniej na moim profilu na Facebooku, że akurat od poniedziałku walczę z gorączką, a co za tym idzie, leżę głównie w łóżku. Wszystko poprawiło się wczoraj i to właśnie wczoraj mogłam wstać na nogi i ruszyć do miasta. Skąd mogę mieć pojęcie o prezentach dla trzynastolatek? Może dlatego, że wiedziałam, co chciałaby dostać i wiedziałam dokładnie, że w moim budżecie nie ma takich pieniędzy po pierwsze, a po drugie, prezenty za dwa tysiące złotych to lekka przesada. Dlatego nie było nowego laptopa, ani najnowszego, super wspaniałego telefonu, ani też pieniędzy na wspólne dwa tygodnie w tropikach z Julki najlepszą przyjaciółką (swoją drogą, to pieniądze na nasze wspólne wakacje poszły na książkę, ale o tym, to ona wie). Ja wiem, że niektóre dzieci wychowuje dwójka rodziców, którzy są lekarzami czy prawnikami, ale nie takimi zwykłymi, tylko szefami prywatnych klinik czy własnych kancelarii i dla nich takie prezenty to nic wielkiego. Nie mam też dużej rodziny, ani też nie utrzymuje z nimi bliskich kontaktów, by w tym dniu się z nimi złożyć na coś większego. Przypominam: trzynaste urodziny, nie moja supersłodka szesnastka z MTV czy osiemnastka z limuzynami. Normalne urodziny, jak każde inne. Wiem, jestem zacofaną matką i pewnie się nie znam, ale wolę czasami nie wiedzieć wszystkiego. Nie wypytywałam jej koleżanek, trochę poszperałam w internecie, trochę porozglądałam się po ulicy i poprzypominałam sobie niektóre nasze wspólne sprawy. Postanowiłam, że będę dobra i kupię jej Voucher (wspaniała nazwa oczywiście, ale nasza: bon podarunkowy, talon wcale nie brzmi lepiej). I ten wspaniały Voucher nabyłam, a dokładnie dwa. Jeden do fryzjera na obcięcie/modelowanie łącznie z farbowaniem/balejażem. Chociaż tutaj się długo zastanawiałam, czy przeżyję efekt "po". W końcu wszystkie jej koleżanki wyglądają już nowocześnie, a ona jest taka zwykła - tak mi to kiedyś tłumaczyła. Drugi Voucher kupiłam jej do Empiku i to raczej nie po książkę, tylko po jakąś muzykę, grę czy film. Przynajmniej nie kupię jej czegoś, co jej się nie podoba lub już to ma. I stwierdziłam radośnie, że chyba choć raz się postarałam dając jej, mniej więcej wolną rękę i uznając, że jest już w miarę dorosła. I tu chyba się pomyliłam. Cieszę się tylko, że musiałam się czuć, jak kretynka piekąc cały dzień tort. Nie wiem, co bym z nim zrobiła. Rzuciła nim o ścianę w kuchni, wyrzuciła czy może zjadła w całości, aż do momentu, gdy zrobiłoby mi się niedobrze.
Wracając do mojej historii, Julka wróciła z koleżankami ze szkoły pokazując mi swoje nowe etui na telefon, jakiegoś misia i nową grę, po czym szybko chciała uciec z nimi do pokoju. Zostawiłam ją na chwilę ze sobą i wręczyłam mój prezent tłumacząc, co to i na co. W odpowiedzi zobaczyłam wspomnianą minę i usłyszałam cudowną kwestię: "Nawet ci się nie chce wysilić dla własnej córki. Zawsze idziesz na łatwiznę". Po czym ze łzami w oczach zniknęła na górze i trzaskając drzwiami, zostawiła mnie samą w kuchni. Nie wiem, co było potem, kiedy poszły jej koleżanki, kiedy zasnęłam i co robiłam. Po prostu siedziałam i patrzyłam się na tą cienką warstwę powietrza uwięzionego pomiędzy dwiema szybami. Tak mi minął kolejny dzień, który sprawił, że w jednej chwili zapomniałam o wszystkich przykrych wydarzeniach z całego życia.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

Nic jeszcze nie napisano. Zapraszam do komentowania...
Już teraz przyłącz się do dyskusji i dodaj nowy komentarz

Prześlij komentarz