facebook

wtorek, 4 sierpnia 2009

Samotność, a.. depresja

Zaczął się sierpień, więc pora coś tutaj napisać. Ostatnio dopada mnie natłok pracy, ale myślę, że nie przeszkodzi mi to w skończeniu książki. Powoli myślę o robieniu zdjęcia na okładkę, a także zastanawiam się nad wyborem wydawnictw, do których będę mogła przesłać moje wypociny. Najpierw wypadałoby poprawić do ostatecznej wersji i wydrukować, ale tym się już zajmuję. Byleby do przodu. Z felietonami raczej nie zdążę z wszystkimi do końca miesiąca, bo mam je pozaczynane do momentu braku weny. Może jeszcze się uporam z dwoma, trzema, potem będzie trudniej, bo najtrudniejsze tematy zostawiłam sobie na koniec. Postaram się, ale niczego nie obiecuję. Przydałoby się zrobić kilka zmian na blogu, o których pisałam już dawno temu, ale jakoś się zebrać do nich nie mogę. Wszystko w swoim czasie, a teraz zapraszam do lektury.

Samotność, a.. depresja
Nikt nie zrozumie, dlaczego samotność stała się synonimem depresji, dopóki jej nie zazna. Nie mówię tu o samotności po rozstaniu z kimś, tylko o tej długotrwałej. Bez przyjaciół i bez wiary w zmianę swojego położenia. Takiej, kiedy każdy wieczór sprawia, że dostrzegamy to, że znów jesteśmy sami i pogrążamy się w monotonności lenistwa. Takiej, w której ciężko nam się uśmiechać i cieszyć ze szczęścia innych i rozmyślać pozytywnie o naszej przyszłości. Tej najprawdziwszej samotności, gdy nie chcemy, by jutro wygrać na loterii i znaleźć miłość swego życia, tylko by jutro nigdy nie nastąpiło. Dopiero wtedy zrozumiemy, dlaczego nawet najbardziej nieznacząca rzecz może wywołać zaszklenie się oczu, a żart milczenie. Dlaczego w zwykły dzień nieśmiali płaczą do poduszki wspominając minione porażki rozmyślając o swoim bycie i kiepskiej przyszłości?
płacząca kobieta
Po tym krótkim wstępie możemy przejść do konkretów. Teraz łatwiej będzie zrozumieć wcześniejsze artykuły o uzależnieniach. Zazwyczaj większość rzeczy, które tutaj opisuję, dzieje się wieczorami i w weekendy, ale często depresja potrafi dobić w najmniej oczekiwanych momentach. Chociażby w pracy. Nie ma na to reguły. Możemy być w tłumie znajomych i musieć ratować się ucieczką, by nikt nie widział naszych łez, bo wewnątrz i tak zawsze jesteśmy sami.

Spróbujmy zajrzeć do głowy samotników i zobaczyć, o czym myślą.
Leżąc wieczorem w łóżku marzą by coś się wydarzyło w ich kiepskim życiu i raczej nie są to pozytywne rzeczy. Czy myślą o wielkich wygranych czy spadku od krewnych? Czasem tak. Mają jednak na tyle pesymistyczne podejście do życia, że nie dopuszczają do siebie takich myśli. O miłości? A jakże. Każdy z nas myśli, że spotka miłość swego życia. Ot tak, po prostu. Nieśmiali wyobrażają sobie jeszcze, że udaje im się pokonać swój strach i sami zaczynają rozmowę z nową osobą. Później następuje namiętny pocałunek i lądują razem w łóżku. Wiedzą jednak, że nigdy to nie nastąpi i wolą myśleć o mrożących krew w żyłach wydarzeniach. Od wypadków samochodowych, przez potrącenia, aż do katastrof kolejowych czy lotniczych.
Chcieliby w ten sposób zmienić swoje życie. Przeżyć i docenić zarazem to, że jeszcze żyją. Czas cierpienia spędzony w szpitalu byłby dla nich nowym doświadczeniem i czymś innym niż dotychczasowe, monotonne życie. Wypadek byłby szansą na zmianę chociażby pracy. Myśląc o takich rzeczach mogliby nawet doznać stałego uszczerbku na zdrowiu sądząc, że życie na wózku otworzyłoby przed nimi nowy świat. I to nie świat litości, ale świat możliwości, w którym ludzie ci się spotykają, uprawiają wspólnie sporty, działają społecznie czy politycznie. Robią to, czego oni nie mogą robić w swoich normalnych życiach i myślą, że jako niepełnosprawnym byłoby im łatwiej. Dlatego wsiadając do metra, jeżdżąc windą, zatrzymując się w korkach na moście czy czekając na odprawę na lotnisku myślą, co mogłoby się stać i jak oni musieliby się zachować, by przeżyć w razie katastrofy. Nie chcą umierać, nie w ten sposób. Chcieliby mieć tylko swoją szansę bycie w centrum uwagi. Nie medialnie, ale wśród rodziny i przyjaciół. By przez chwilę zainteresowali się ich losem wiedząc, że to, co się stało nie było przez nich zamierzone. Nie mogli tego przewidzieć, dlatego nie można ich obwiniać. Trzeba im pomóc przetrwać te chwile. I nawet znajomi z pracy ich odwiedzą, a szef nie będzie się złościł, a nawet zagwarantuje, że ich miejsce pracy będzie na nich czekać. Odmiana życia na lepsze poprzez wypadek. Takie jest wyobrażenie, ale to tylko wyobrażenie.
Nie uwidaczniają swoich uczuć, zawsze są za skorupą. Tłumią w sobie wszystkie krzywdy i porażki. Wszelkie oszczerstwa czy nabijanie się z nich spływa po nich, jak po kaczkach. Zachowują się obojętnie, nawet nie obracają tego w żart. Zbierają to wszystko w sobie do czasu, aż pęknie ta niewidzialna granica odporności na stres i niepowodzenia. Kiedy nie mogą już ukrywać się za swoją maską.
Wtedy wpadają w totalną depresję, a z doła nie wyciągają ich znajomi, do których się nie zwrócą o pomoc. Znajomi i tak często nie wiedzą, co się z nimi dzieje i co robią wieczorami czy w wolne dni. Dlatego wolą uciec w świat niespełnionych marzeń i świat „co by było gdyby” do którego dostają się w zaciszu swojego łóżka wszelkimi legalnymi i nie – środkami. Wylane łzy i krzyki rozpaczy uspokajają organizm do następnego ataku bezradności i niepotrzebności. Codzienne pytanie „Po co ja żyję?” zamieniają na „Było by lepiej gdybym się nigdy nie urodził/-a...”.
Ile to już dni z rzędu już płaczą do poduszki oglądając smutne filmy, by tylko pogłębić swoją rozpacz?
Po prostu już czują, że wewnątrz nich się gotuje i jeśli za chwilę nie zaczną się użalać nad sobą, to może być źle. Dlatego potrafią zawczasu wprawić się w depresyjny nastrój, byleby tylko sobie pomóc i nie zacząć myśleć o śmierci. O swojej śmierci. Nie o przyczynie czy wieku, tylko najbardziej zastanawia ich, ile osób przyjdzie na ich pogrzeb i co się zmieni, gdy ich nie będzie. Często myślą też o świecie, gdyby się w ogóle nie urodzili i zazwyczaj znajdują w nim więcej zalet niż wad. Wszelkie myśli doprowadzają ich do wielkiego doła. Do takiego, z którego ciężko się już wychodzi. Takiego, w którym zaczyna się rozmyślać o samobójstwie. Wiedzą, że nigdy nie uda im się tego zrobić i zawsze kończy się tylko na próbach. Próby te są nie tyle chęcią sprawdzenia, czy sobie poradzą, co wołaniem o pomoc do swojej rodziny czy przyjaciół. Są metodą na zwrócenie uwagi, by ktoś w końcu dostrzegł, że oni nie mogą już tak żyć dalej i nie radzą sobie ze swoimi problemami zanim będzie za późno.
Skutkuje, ale tylko na chwilę. Następnym razem zastanawiają się, by nie psuć przyjaciołom dnia i kazać im użerać się ze sobą. Nie mogą zrozumieć, by ktoś ich odwiedził czy zadzwonił tak bezinteresownie, w końcu wszyscy mają swoje życie, a oni ciągle są sami.
Codzienne radzenie sobie ze stresem i niepowodzeniami nauczyło samotnych, że należy żyć w określonym przedziale depresji nie pozwalając jej przekroczyć pewnej granicy. Tej granicy po której ciężko już się podnieść. Gdy zbliżymy się do niej za blisko należy samej/-emu wywołać jej objawy pogrążając się w smutku przez tych kilka chwil. To taki sposób na życie, a raczej na to, co z niego pozostało.
Antonina Kostrzewa
antonina kostrzewa podpis

Napisano już 19 komentarze/y. Zapraszam do dodawania kolejnych...
Już teraz przyłącz się do dyskusji i dodaj nowy komentarz

Anonimowy pisze...

Świetny Post. !
Jakbym czytała o sobie ; ] .!

Antonina pisze...

zapewne nie tylko ten, zapraszam do czytania dalszych wpisów.

Anonimowy pisze...

Bożee ... To jest wszystko prawdą . Ja też sobie nie radze

Anonimowy pisze...

Jakbym czytał o swoim beznadziejnym życiu

Kontrapunkt Psychoterapii pisze...

Prosto, ciepło i po ludzku napisane. "Smutek jest dolą człowieka", jak powiedział Kępiński. W tej doli wszyscy się jakoś spotykamy.

Anonimowy pisze...

Czy samotność jest przyczyną depresji?ciekawe pytanie,a może na odwrót to depresja prowadzi do osamotnienia do wycofywania się z życia społecznego.Kto jak spostrzega świat jest cechą indywidualną zależną od chemi mózgu danej osoby.Depresja pojawia się niespostrzeżenie nie jesteśmy tego świadomi stajemy się niepewni zniechęceni nieufni pojawiają się lęki przed podjęciem decyzji stajemy się nieśmiali.Postawa taka powoduje że nie dąży się do wielu rzeczy lecz jak by odkłada się je na bok,trwożnie się ich unika a w ten sposób wiele możliwopści zostaje wyeliminowanych.Smutnym następstwem jest to że dla danej osoby wiele dziedzin życia wręcz nie istnieje.Jesli pomoc nie przyjdzie na tym etapie,to te wzory zachowań utrwalają się .Dana osoba doznaje bezgranicznie dręczącego wrażenia,że nic się jej nie udaje że jest pasierbem życia i szczęscia że nie może przeżyć niczego nowego bo przecież wciąż zdarza się to samo i ciągle są to rzeczy negatywne.Taki przebieg jeszcze bardziej poteguje pierwotną niepewność i zniechęcenie.Osoba w tym stanie sama sobie nie potrafi pomóc nie potrafi dokonać takiej zmiany wzorów zachowania która pozwoliła by jej w przyszłości odnieść więcej sukcesów.Miejsce utraconej aktywności wypełnia pasywność ,osoby takie oczekują wtedy wszystkiego od innych już nie kochają lecz pragną być kochani chcieli by pozwalać się kochać nie wnosząc wkładu w kształtowanie życia wspólnoty, lecz pragną być utrzymywani w nurcie życia i przy życiu przez innych.Uzależniają się od otoczenia wykazując przy tym szczególna wrażliwość i podatność na zranienie i stąd poczucie bycia niezrozumianym.Oczekują miłości a gdy ktoś chce im ją ofiarować nie wykazują aktywności bojąc się nie powodzenia,takie zachowanie prowadzi do coraz większej izolacji i rozpaczy.Stają się ludzmi osamotnionymi nie otacza ich zgiełek codzienności zagłuszający ból istnienia,mają zatem czas na autoanalizę prowadzącą do uświadomienia sobie absurdu istnienia.I zanim dana osoba zrozumie że znalazła się przed czarną ścianą upłynie wiele lat.Pozdrawiam Damian.

Anonimowy pisze...

Całkowicie się z Tobą Damianie zgadzam:)
Pozdrawiam Grażyna

Anonimowy pisze...

czsami to nie jest wina osoby samotnej ze jest sama.nikt nie wybiera sobie rodziny.a po co zyc skoro ludzie sa tak okrutni

Anonimowy pisze...

Cóż to za samotna osoba, ca ma przyjaciół, którym nie chce wchodzić w paradę? Zresztą, kto dzisiaj jeszcze ma przyjaciół? Może znajomych, to jeszcze. Ciekawe, ile dookoła żyje ludzi świetnie maskujących swoje cierpienie - w pracy to solidny specjalista, po pracy może samorządowiec, może wolontariusz, może nawet szef jakiegoś hobbistycznego klubu. Tylko sobotni wieczór spędza z drinkiem przy komputerze, podobnie jak majówkę, sylwester... chyba, że uda mu się wówczas przyjść do pracy albo akurat organizować jakąś imprezę, warsztaty. Stara się być potrzebny innym, ale i tak gdyby nagle wyparował, nikt by nie zauważył.

Antonina pisze...

Niestety, piszę tutaj publicznie i cokolwiek bym złego napisała o swoich znajomych, może się odbić niekorzystnie na moich dalszych stosunkach z nimi. Nie wychwalam ich, ani nie obrażam.
Co do sobotnich wieczorów z drinkiem, to się zgodzę, ale już Sylwester? Musisz chyba pracować w obcym mieście, albo odmawiać na wszelkie zaproszenia.
Każdej samotnej osobie wydaje się, że jest całkowicie niepotrzebne. By docenić swoje życie polecam film: "To wspaniałe życie". Wart wylanych łez.

Anonimowy pisze...

też tak o sobie myślę, że wolałbym nigdy się nie urodzić, dzieciństwo miałem wspaniałe, ale porażki w dorosłym życiu i samotność już mnie powoli wykańczają, mam coraz bardziej dosyć.... i nie wierzę, że cokolwiek się zmieni.... zawsze byłem abstynentem, teraz zaczynam pić.... po prostu to żałosne....

Antonina pisze...

Uciekanie do alkoholu nigdy nie pomaga. Pozwala tylko na chwilę zapomnieć o problemach. Musisz po prostu obudzić się pewnego dnia ze swojego złego snu i powiedzieć sobie: Dzisiaj mogę zmienić wszystko, a później będzie już łatwiej.

Anonimowy pisze...

Ja nigdy nie miałam przyjaciół... nikogo, komu mogłabym się wyżalić. mam tylko paru znajomych, którzy tylko chcą się wygłupiać ze mną, ale ja już nie mogę...

Anonimowy pisze...

Świetne i widać sam się w to wpasowuje mam osobowość unikająca więc jest nawet jeszcze gorzej. Naprawdę to tylko wegetacja i walka bez celu każdy dzień to meczarnia

Anonimowy pisze...

Choroby kardiologiczne, m.in: nadciśnienie tętnicze, niewydolność serca, czy choroba wieńcowa, są najbardziej powszechnymi „skrytobójcami” XXI wieku. Bardzo długo i niemal niezauważalnie pustoszą one nasz organizm, by nagle zaatakować ze zdwojoną siłą i wyrządzić w nim jeszcze większe szkody. Świetny artykuł do przeczytania tutaj: Artykuł do przeczytania

Anonimowy pisze...

Ja też nie mam Przyjaciół nie mam z kim pogadac wyjść na imprezy zaszalec, tylko ta szara rzeczywistość :'( mam już dosyć....:'(

Anonimowy pisze...

Mnie przy życiu trzyma mój kochany syn, gdyby nie on nie wiem co by bylo... On wypełnia moje dni i czasem nie myle jak mi źle, chociaż niestety tych gorszych dni nadal mam więcej niż tych dobrych.

Anonimowy pisze...

Depresję można skutecznie leczyć, nie ma co zamykać się w domu, wycofywać się z życia i wegetowac. Jak poznać czy to depresja czy po prostu problemy w nawiązywaniu kontaktu z innymi ludźmi? 'Samotność jest wtedy, gdy nie masz z kim porozmawiać, do kogo zadzwonić i gdy nie masz do kogo pójść. Depresja jest wtedy, gdy masz to wszystko, a czujesz jakby tego nie było.' Leczcie depresję! Życie jest piękne, nawet pomimo naszych błędów, porażek, głupich ludzi. Zawsze możemy znaleźć tych wartościowych, naprawić błędy i wybaczyć sobie.

Unknown pisze...

Zycie jest piękne? Jak? Jest 22:57 u mnie w domu moja babcia śpi, wujek poszedł spać tylko ja nie śpię, nie mogę, nie chcę, nie wiem co ze sobą zrobić. Chciałabym z kimś porozmawiać, ale nie mam z kim bo nie ma nikogo, bo nikt nie chce

Prześlij komentarz