facebook

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Nowy tydzień - koniec tygodnia

Zaczął się nowy tydzień, a zarazem kończy się czerwiec. Jak zwykle życie ucieka mi między palcami, bo jeszcze jak wczoraj pamiętam sylwester. Cóż, życie toczy się dalej i go nie zatrzymamy.
Dzisiaj będzie więcej o blogu, takie podsumowanie jego istnienia w sieci. To już prawie dwa miesiące od pierwszego wpisu. Wciąż nie jestem do końca zadowolona z wyglądu całości, jak i stylu mojego pisania. Niestety póki co nie mam czasu, by znaleźć ciekawy szablon. Już o tym pisałam, więc nie ma co o tym wspominać. Mam nadzieję, że dla czytelników jest wszystko w miarę przejrzyste i strona nie ładuje się zbyt długo. Wiem, że przyjdzie czas, kiedy nie nadążę odpisywać na komentarze, ale póki co mam z tym spokój. Tak samo nie narzekam na ilość odwiedzin - ważne, że ktoś tu zagląda i nie tylko przez przypadek.
ruch w sieci
Teraz pora na moje przemyślenia o kilku rzeczach, które znajdują się na stronie, a które może znikną wkrótce. Zacznę od dołu:
- Feedjit, czyli ta tabelka wskazująca skąd odbywa się ruch na stronie. To samo mogę zobaczyć na google analitics, ale tutaj nie tylko ja widzę, że zagląda tutaj więcej niż jedna osoba. Bez tego mogę się obejść.
- Licznik statystyk - mały, ale z dużą liczbą informacji. Póki co rekord online to 17 osób - nie wiem dlaczego? Pewnie zostanie - przydatna rzecz.
- Najlepsze posty - akurat ten moduł się długo ładuje i to mnie trochę denerwuje. Pewnie zamienię go w listę z miniaturkami zdjęć do felietonów. Na razie myślę, że może sobie być. Nie jest taki zły.
- Subskrypcje - wiele osób używa, niekoniecznie u mnie. Zamienię w przyszłości na samo logo rss, by ładniej wyglądało.
- Osoby obserwujące - póki co jedna, ale w przyszłości, kto wie. Jakby nie było nikogo, pewnie by już tego nie było. Tak przynajmniej wiem, że ktoś widzi nowy post.
- Archiwum - jak to archiwum. Zostaje i już.
- Etykiety - przymierzałam się do chmurki tagów, ale to dopiero w fazie przygotowań. Trochę dużo tych etykiet, ale inni mają ich całe mnóstwo. Na pewno nie znikną.
- Miniaturka do Naszej klasy - hm, założyłam konto jako przyszły fan club. Jako fikcyjne. Dzięki temu mam cztery tysiące kolekcjonerów profili. Tylko część z nich jest zainteresowana blogiem czy pisaniem. Cieszę się, jak ktoś napisze coś więcej. Samo konto będzie istnieć, miniaturka może zniknie.
- Mój profil - zostaje, chociaż może w okrojonej formie, do tego dojdzie pewnie link kontaktu ze mną.
- Cel pisania - zostaje.
- I pominięta promocja bloga:
    Przeniesiona zostanie na koniec i kilka pozycji z niej wypadnie. Już pisałam o selekcji mojej promocji, bo nie ma co wpisywać się, gdzie popadnie. Jutro koniec miesiąca i na pewno zniknie odnośnik do bobbyy.pl Były wejścia z tej strony i sam pomysł umieszczania artykułów z blogów w prasie uważam za trafiony. Minusem okazała się sama strona i brak logowania, a co za tym idzie głosowanie na najlepsze blogi. Nie, nie chciałam od razu znaleźć się w top100, chociaż nie jest to trudne. Sprawdziłam, że można głosować bez problemu na siebie z bramek proxy, więc wyników nie uważam za wiarygodne. Może pojawi się nowa wersja strony i wyeliminuje się osoby nieuczciwe. Oczywiście nie wszyscy tak robią.
    Blogfrog - na razie korzystam z wpisu do ich katalogu, bez żadnych opiń i innych wpisów przy postach. Jestem na ich stronie za krótko, by wszystko przetestować, ale bardzo ciekawie to wygląda i zapewne pozostanie.
    Blogowisko.org - katalog blogów wraz z ocenami. Mój jeszcze nie doczekałsię oceny, więc póki co nie usuwam odnośnika. Może w przyszłości.
    Technorati - wiele osób używa, ja też spróbuję. Póki co startuję, więc minie trochę czasu nim odkryję wszystkie zalety tego serwisu.
    eioba - pisałam kiedyś, że będę tam wrzucać moje artykuły, by promować samego bloga. Póki co znalazły się tam dwa z nich. Nie trafiły na stronę główną, ale i tak uważam, że warto pisać tam nadal.
    Póki co nie zamierzam nic dodawać. Myślałam by dodać shoutbox, ale chyba nie ma sensu zaśmiecać sobie bloga i spowalniać jego ładowanie. Popatrzę, co można raczej usunąć i przystąpię do działania.

    Tyle na temat bloga.
    Artykuły na pewno jakieś pojawią się w tym tygodniu. Nie wiem jeszcze jakie, bo kilka mam już w wersji roboczej, a trochę czasu minie by je dopracować. Muszę się tylko zdecydować na temat.
    Po długotrwałym odstawieniu, w końcu coś poprawiłam w książce. Małe kroczki ku zamknięcia kolejnej wersji. Dialogi będę poprawiać bezpośrednio na komputerze, by śledzić po kolei zmiany. Czas goni, bo już prawie lipiec, a ciepłe miesiące mijają szybko i pojawi się pan sierpień, a wtedy to będą już schody. Zakończyć pisanie i szukać chętnych do wydania lub wydać książkę sama. Czas pokaże.

    Edit: Blog pojawił się na Technorati, więc chyba nie będzie tak źle. Blogcatalog.com natomiast odrzucił mojego bloga, z powodu zbyt krótkiego istnienia. W sumie prawda. Prawie połowa blogów kończy swój żywot zanim upłynie pół roku, a następne 25% przed końcem roku. Wytrwam? Oczywiście:)
    Antonina Kostrzewa
    antonina kostrzewa podpis

    czwartek, 25 czerwca 2009

    Samotność, a.. praca i pieniądze.

    Burza już przeszła, więc mogę spokojnie wrzucić kolejny felieton. Zapraszam do komentowania i życzę miłej lektury:

    Samotność, a.. praca i pieniądze
    Gdzie pracują samotnicy? Nie musimy od razu przesiadywać w bibliotece czy być kustoszem, by identyfikować zawód z naszym usposobieniem. Zawód ani pieniądze nie zmieniają tak postępowania człowieka, by chciał żyć jak pustelnik. Nie można tak szufladkować ludzi. Są alpiniści uwielbiający samotne wspinaczki, a na nizinach uwielbiają spotykać się ze znajomymi. Każdy, kto ma swoją paczkę przyjaciół, nie jest samotny.
    Wybór pracy, to dla nich kolejny przykry obowiązek. Odkładają decyzję jej podjęcia na później. Łatwiej im pójść na studia, niż zacząć karierę zawodową. Muszą jednak mieć jakieś źródło utrzymania, więc albo żyją na utrzymaniu rodziców z nimi lub ci dają im pieniądze na własne życie. W końcu i tak przychodzi moment, kiedy kurek jest zakręcany, a oni muszą sobie coś znleźć. Najpierw udają, że jej szukają. Ograniczają się tylko do kupna gazety i przeglądania ofert.
    poszukiwania pracy

    Czasem wyślą z jedną czy dwie CV na ogłoszenia, które nie są szczytem ich marzeń, ale zapowiadają spokojną i samotną pracę bez żadnego satysfakcjonującego wynagrodzenia. Oczywiście nie dostają tej pracy i zaczyna się dla nich moment, kiedy już nie mogą odwlekać wyboru w nieskończoność, a bliskie im osoby zaczynają na nich naciskać. Naciska na nich także ich pusty portfel. W tym momencie nie mając już możliwości ucieczki decydują się na pierwszą lepszą ofertę, byleby zostali przyjęci bez zbędnej rekrutacji. Najlepiej szukają po znajomości, by ominąć te wszelkie formalności. Często się udaje. Gorzej, jeśli nie mają takowych i muszą radzić sobie sami. Posiadają przecież wykształcenie i jakieś umiejętności, więc w ktoś odpowie na ich aplikację i zaprosi na rozmowę do siebie. Rozmowa kwalifikacyjna to najgorsze, co może się przydarzyć osobom nieśmiałym. Paraliżujący strach przed rozmową z rekrutantem oraz rywalizacja z innymi kandydatami o jedno stanowisko sprawia, że już na wstępie wiedzą, że wypadną fatalnie. Obserwują innych i widzą w nich nie tyle karierowiczów, co przebojowe osoby radzące sobie w trudnych sytuacjach. Wystarczy im jedno spojrzenie by zauważyć w nich pewność, jak i bezstresowe podejście do takiej rozmowy. W porównaniu z innymi czują się tacy maluczcy, jakby byli nikim w łachmanach pomiędzy biznesmenami. Skoro jednak już udało im się dotrzeć aż tutaj, to już nie uciekają. Czekają w napięciu na swoją kolej, która nadchodzi niczym burza. Zostali zaproszeni do pokoju i bez względu czy rekrutację przeprowadza osoba tej samej płci czy przeciwnej, to i tak nie potrafią z siebie wydusić coś więcej niż dzień dobry. Siadają i pocąc się niesamowicie widzą, jak rekrutant przegląda ich CV i list motywacyjny. Widząc jego/jej minę czują, że już zostali spisani na skazanie.
    Jednak zaczynają się pytania dotyczące ich wykształcenia, zainteresowań. Trochę się gubiąc i dukając odpowiadają na coraz to nową kwestię. Czasem trafiają na profesjonalistę, który szybko zapędza ich w sytuację bez wyjścia. Wystarczy tylko kilka pytań o to, jakby się zachowali w danej sytuacji, albo o ich współdziałanie w grupie, to od razu wiadomo, że nie nadają się na dane stanowisko. Nie radzą sobie ze swoim życiem, a co dopiero, gdyby dać im jakieś odpowiedzialne stanowisko. Na wyjściu słyszą, że skontaktujemy się z wybranymi osobami. Czekają w napięciu na telefon wiedząc, że i tak nikt nie oddzwoni. Pogrążeni po pierwszej porażce szukają następnego zajęcia dla siebie. Tym razem już mniej ambitnego, na takie, na które mają szanse się dostać. Ślą wiele listów i maili dziennie, założyli nawet profil w wirtualnej agencji pracy, a nawet udali się do pośredniaka. Gazetę przeglądają codziennie, ale nie widzą nic odpowiedniego dla siebie. Czasami ktoś się odzywa i zaprasza na kolejną rozmowę. Po kilku następnych wiedzą już, jak mają się zachowywać, by zrobić dobre wrażenie, ale nie zawsze im to wychodzi. Zmuszeni do znalezienia czegokolwiek próbują zadzwonić pod numer podany w ogłoszeniu w gazecie. Samo wykonanie telefonu jest problemem.
    Nie wiedzą, co powiedzieć, boją się rozmawiać z obcą osobą przez telefon, mimo że ona ich nie widzi i nie wie kim są. Planują sobie, że zadzwonią o pełnej godzinie, potem, że po śniadaniu. Obmyślają plan tego, co mogliby powiedzieć, aż w końcu robi się tak późno, że w ogóle nie dzwonią. Próbują następnego dnia, aż w końcu udaje im się wykonać rozmowę telefoniczną, którą często przerywają w trakcie gubiąc się w swoich odpowiedziach. Z pomocą przychodzą znajomi, którzy zabierają ich na spacer po mieście. Od jednego sklepu z ogłoszeniem na witrynie do drugiego. Zmuszają ich do wejścia, złożenia CV lub porozmawianiu od razu na temat pracy. Nieśmiali wiedzą, że sobie nie poradzą w kontakcie z klientami, więc już sami dział sprzedaży odłożyli na półkę. To musiałby być jakiś specyficzny sklep z małą liczbą klientów, w którym mogliby się jakoś odnaleźć.
    Przychodzi w ich życiu taki moment, kiedy dostają swoją pracę. Czy to staż z pośredniaka, czy nawet ktoś się odezwał i wezwał ich na finalną rozmowę, to są już zadowoleni. Oczywiście w rozmowie na temat pieniędzy godzą się na wszystko, co im zaproponują, byleby inni przestali na nich naciskać. Po prostu chcą mieć spokój ze strony rodziny i znajomych, a jaka praca będzie to już nie jest zbytnio ważne. Nie jest ważne, czy szukają pracy na wakacje czy na stałe, na weekendy czy na nocki, w tych poszukiwaniach najłatwiej widać problemy w nawiązywaniem kontaktu z obcymi osobami, a podczas rozmów kwalifikacyjnych trudności w zaprezentowaniu się. Właśnie sposób sprzedania się pracodawcy jest ważniejszy niż dyplomy i umiejętności. Na papierze mówią one niewiele, a rzeczywistość jest dla nieśmiałych ścianą nie do przekroczenia.
    odnaleźć się w pracy
    Ciężko jest cokolwiek osiągnąć, gdy nie umie się walczyć ze swoimi słabościami, z samym sobą. Poświęcają się pracy martwiąc się, że innej już sobie nie znajdą. Mogliby pracować w nocy, a dnie odsypiać, by ukrywać się przed innymi. Nie walczą o nagrody, premie czy awanse. Ważne by spokojnie piastować swoje stanowisko nie wychylając się zbytnio. Dlatego nie odmawiają, gdy są pytani o pozostanie dłużej w pracy czy przyjście w weekend. Inni mają jakieś konkretne wymówki, o nich szef wie, że nie mają nikogo. Boją się zwolnienia i tego momentu, w którym znów muszą szukać pracy na nowo. Jeśli jest im źle, nie szanują ich i sami już narzekają, to nie mają nie na tyle odwagi, by to wszystko rzucić, co mają na tyle strachu przed kolejną przeprawą w poszukiwanie, że wolą nawet nie ryzykować.
    Nie proszą o podwyżkę, bo się wstydzą, nie planują wakacji, bo nie mają, dokąd pojechać. Dlatego muszą brać przymusowy, zaległy urlop, podczas którego nudzą się niemiłosiernie w domu. Mogliby później kłamać, gdzie nie byli i co robili, ale i tak im nikt nie uwierzy, a zdjęcia przerobione w photoshopie nie zaskakują już nikogo. Kto by zresztą by się ich pytał, gdzie byli. Nawet, jeśli przyślą pocztówkę do pracy, to wszyscy będą zachodzić w głowę, od kogo to. W integracji z pracownikami nie pomogą zaproszenia do siebie na urodziny, ani na wspólne wyjście do kina, jeśli już ktoś potrafi na tyle się zdobyć. Wiadomo przecież, że najlepiej zaplanowana impreza nieśmiałego kończy się totalną klęską. Życie dobija w najmniej oczekiwanych momentach.
    Czasem samotni także zajmują wysokie stanowiska w firmie. Są menedżerami, dyrektorami, a czasem i właścicielami swoich firm. Mają pod sobą ludzi, o których wiedzą, że ich nie szanują. Wielu pewnie im także zazdrości sukcesu i pieniędzy, a oni sami woleliby zamiast tego wszystkiego odnaleźć prawdziwą miłość, a co najważniejsze pozbyć się swojej nieśmiałości. Mimo tego wszystkiego czują się niespełnieni w pracy myśląc każdego dnia, że się marnują. Nie mają przyjaciół, bo nie mogą się przyjaźnić ze swoimi podwładnymi, a na ich szczeblu trwa ciągle wyścig szczurów. Po raz kolejny zdają sobie sprawę, że ich życie jest do niczego. Mimo tak wielkiego statusu czują się odrzuceni przez społeczeństwo. Są samotni w pracy, jak i w domu, a zarobki nie rekompensują im życia w pełni podporządkowanego firmie.
    Obojętnie czy samotni pracuję w urzędzie za niskie wynagrodzenie czy też piastują wysokie stanowisko w międzynarodowej firmie, to na ich koncie pojawia się górka.
    Czy to mniejsza, czy większa, to jednak z miesiąca na miesiąc rośnie. Normalnie ludzie cieszyliby się z takiego obrotu sprawy, jednak nieśmiałych przyprawia to raczej o ból głowy. Po prostu nie wiedzą, na co wydać te pieniądze, a nawet, jeśli już sobie zaplanują, na co mogliby to wydać, to i tak tego nie robią. Dlaczego? - Chodzi o zakupy, a raczej o możliwość ich zrobienia, co jest dla nich kolejnym problemem. Mogliby kupić sobie nowy telewizor, kupić wycieczkę zagraniczną lub jakiś nowy mebel do domu. Nie kupią nic, bo nie będę mieli żadnej przyjemności z przejawu konsumpcyjnego życia. Stary telewizor czy meble nie są takie złe, więc, po co je zmieniać, a wycieczka, przecież sami nigdzie nie wyjadą, by nudzić się zamiast w domu, to w pokoju hotelowym.
    Oczywiście samotni nie staną się w pewnym momencie milionerami, a nawet, jeśli, to nic nie zmienia. Nie są także żadnymi skąpcami. Przychodzi taka chwila, gdy wyciągają pieniądze z konta, ale nie kupują nic sobie, tylko najczęściej kupują jakiś drogi sprzęt dla rodziny. Tak naprawdę jest im on potrzebny i już od dłuższego czasu mówili o nim, ale nie mieli, za co go kupić. Z jednej strony cieszą się z takiego prezentu, z drugiej martwią kwotą, jaką samotnicy wydali, by sprawić im przyjemność. Ci zaś często dają te prezenty bez żadnej konkretnej okazji. Po prostu naszła ich nagle chęć kupienia czegoś, niekoniecznie dla siebie, a także nie mogli już patrzeć na ilość środków zgromadzonych na koncie.
    Wydają pieniądze na siebie, oczywiście. Najwięcej na te rzeczy, o których już pisałam. Na jedzenie na wynos, alkohol, narkotyki i inne przyjemności dnia codziennego. Codziennego dla nich. Zdarza im się kupić karnet na aerobik czy siłownię, którego i tak nie wykorzystają, bo nie będzie im się chciało chodzić bez towarzystwa. Mając chwilowe zauroczenie daną dyscypliną sportu, kupują drogi sprzęt, który później zalega u nich w szafie. Nabywają także różnego rodzaju gry towarzyskie, które im się spodobały na jakiejś imprezie, a teraz leżą nawet nie rozpakowane, bo nie da rady cieszyć się z nich samemu. Na nowe mieszkanie, ani samochód ich nie stać, ale mogliby kupić sobie nowy rower. Boją się jednak kontaktu ze sprzedawcą i w ten sposób często stają się ofiarą nieuczciwego sprzedawcy z aukcji internetowej. Rzadko dochodzą swoich praw, przez co wiele razy doświadczyli oszustwa. O tym więcej w „Samotność, a.. zakupy” i w innych artykułach. W tym chciałam tylko nakreślić, jakie problemy nękają nieśmiałych szukających pracy. Tej pierwszej, jak i kolejnej. O kłopotach z funkcjonowaniem w nowym miejscu, a także nieumiejętności cieszenia się z zarobionych pieniędzy oraz satysfakcji z ich wydawania.

    Podsumowanie:
    Można ich znaleźć w biurach, urzędach lub przy produkcji na taśmie, gdzie spokojnie wykonują swoje zadania nie martwiąc się o kontakty z ludźmi. Z nimi oczywiście nigdzie nie wyjdą po pracy, o wspólnych imprezach nie ma mowy. Nie wdają się w żadne bliższe znajomości, zresztą nawet nie rozmawiają z ludźmi podczas przerw. Uwielbiają prace zdalną, to dla nich idealne rozwiązanie, a także wszelkie inne prace, które mogą wykonywać w domu. O tym, że każdy samotny facet jest informatykiem krąży wiele plotek, ale często nie jest to praca, jakby się mogła wydawać typowo indywidualna, bo często zespoły pracują na wspólny sukces. Samotne kobiety powinny pracować w muzeum, ale jak bardzo można zadręczać się taką nudą, gdy we własnym życiu niewiele się dzieje. Jak już pisałam na początku to nie zawód identyfikuje samotnika. Nie każdy latarnik musi żyć jak pustelnik. Można wykonywać najbardziej nudny i samotny zawód świata, a jednocześnie w czasie wolnym być bardzo żywiołową i towarzyską osobą.
    Antonina Kostrzewa
    antonina kostrzewa podpis

    wtorek, 23 czerwca 2009

    Kolejny tydzień

    Artykuł o edukacji udało mi się napisać zgodnie z planem, chociaż musiałam go dużo skrócić, zwłaszcza studia, jak zresztą widać. Reszta, mam nadzieję, że została napisana w miarę spójnie i ciekawie. Zainteresować czytelnika to dla mnie teraz priorytet. W inny sposób nie uda mi się dotrzeć do większej liczby ludzi, zwłaszcza tych znudzonych pracą i przeszukujących internet.
    W sumie pisząc ten felieton doszłam do wniosku, że w mojej książce „Zawstydzeni, czyli skazani na.. samotność” opowiadanie „Samotna w wielkim mieście” to niejako jej wycinek. Opowiadając o losach nieśmiałej kobiety w przededniu ukończenia studiów i znalezieniu pracy pomijam inne etapy życia osób samotnych. Zagłębiając się dalej znalazłam tematy niejako do uzupełnienia, a może jako do kolejnych części książki. Teraz się zastanawiam, czy „Samotna w wielkim mieście” jest wystarczającą pozycją, by starać się wydać ją samą? Czy może dopisać kolejne części i z pełnym przekrojem życia osób nieśmiałych zrobić niejako zbiór opowiadań. Dobrze wiem, że napisanie kolejnych części zajmie mi dużo czasu, a mój wymarzony sierpień oddali się wtedy w czasie, może nawet i o kolejny rok lub dwa.
    pisanie książek
    Ja zaś nadal żyjąc i pracując w tym samym miejscu będę popadać w coraz to większą depresję przez następne niezrealizowane marzenie, do którego mam, tak naprawdę, już blisko. Wiem, że samo wydanie książki niewiele zmieni w moim życiu, ale może chociaż przez jeden dzień będę dumna z siebie. Porzucając jednak stan mojego umysłu i plany na przyszłość, takie to kolejne opowiadania urodziły się w mojej głowie:
    - „Samotny w wielkiej szkole” - opowieść o nieśmiałym chłopcu, który musi sobie radzić w twardym świecie podstawówki. Jego problemy z akceptacją rówieśników, poniżanie i bójki z ich strony, a także trudności dojrzewania nieśmiałej osoby poszukującej swojej pierwszej miłości. Miejsce akcji stylizowane na polską podstawówkę w dużym mieście. 
    - „Samotna w wielkim mieście” (tą już mam napisaną) – opowieść o dwójce młodych ludzi, którzy przebywają ze sobą prawie cały dzień, a jednak brak im odwagi by wykonać pierwszy krok i odezwać się do siebie. Problemy z funkcjonowaniem wśród normalnych osób i poszukiwanie zrozumienia z ich strony. Miejsce akcji stylizowane na japońską metropolię.
    - „Samotne w wielkim łożu” - historia dwóch samotnych matek wychowujących dzieci i ich problemy w odnalezieniu się w społeczeństwie. Ich konflikt z rodziną i bezdusznymi urzędami oraz poczucie wielkiej bezradności. Miejsce akcji stylizowane na amerykańskie miasteczko.
    - „Samotni w wielkim świecie” - samotne życie trójki emerytów-przyjaciół, którzy po stracie bliskich starają się odnaleźć samych siebie i sens dalszej egzystencji. Świat, w którym wiek nie jest problemem, a podążająca za nimi od urodzenia nieśmiałość nie pozwalająca im cieszyć się z ostatnich dni. Miejsce akcji stylizowane na miasto we Francji.
      Tak, jak w przypadku „Samotnej w wielkim mieście” historie do pozostałych opowiadań będę korzystać z własnego życia, jak i z opowieści o nim moich przyjaciół, rodziny czy sąsiadów. Akurat w głównych rolach widzę osoby z mojego otoczenia, więc wyobrażenie o ich codziennym życiu mam. Oby nigdy nie mieli mi za złe, że przedstawię tutaj ich historie i często intymne sprawy. Miejsca akcji nie osadzam w konkretnym miejscu. To raczej imiona czy nazwy ulic mówią, gdzie się dany bohater znajduje. Nie chcę wszystkiego umieszczać w nieistniejącym świecie, ani tylko i wyłącznie w Polsce. Tu nadal jest zbyt szaro by cieszyć się życiem, gdzie indziej można chociaż próbować. Wiem jedno, że nie mogę się zabierać z motyką na słońce i po pierwsze muszę skończyć to, co już napisałam. W artykule „Samotność, a.. styl życia” opiszę zabieranie się za wiele rzeczy naraz, odkładanie ich na później i niekończenie żadnej z nich. Sama tak robię, dlatego pozostałe opowiadania zostawiam sobie na później. Czy coś z tego będzie, dowiem się, gdy będę próbowała wydać pierwszą pozycję. 4 w 1 to chyba za dużo na początek, zwłaszcza, jak dla mnie, czyli początkującej pisarce.
      Wczoraj mi się śniło, że w wyniku wypadku straciłam wzrok i by pisać dalej musiałam używać syntezatora mowy i słuchawek (pewnie dlatego by nikt nie słyszał wokół, o czym piszę). Nie było w tym jednak nic takiego strasznego, tylko rano zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób mogłabym się wtedy utrzymać i szukać plusów w całej tej sytuacji. Doszłam do wniosku, że w końcu mogłabym nosić okulary przeciwsłoneczne cały rok i mogłabym przestać dbać o swój wygląd, bo ludzie pomyśleliby, że: „Jest niewidoma, więc pewnie sama nie wie, jak wygląda i w co jest ubrana”. Tak wiem, życie osób samotnych jest chore i potrafią udowodnić, że każdemu jest lepiej, tylko nie im. Szkoda tylko, że tak wiele z nas boi się pójść do lekarza czy przyjaciół ze swoim problemem i postarać się poszukać recepty na swoje marne życie, w którym nawet wygrana w lotka nie wywołuje uśmiechu na naszych ustach.
      wgrana w lotto
      Tyle mam dzisiaj do napisanie o sobie i o swojej książce. Przyszła pora na coś o blogu. Póki co nie planuje dodawać kolejnych buttonów do toplist itp. Myślę, że czas będzie działał na moją korzyść i część rzeczy będzie znikać ze strony robiąc ją bardziej przejrzystą. Od pierwszego dnia po założeniu bloga szukałam dla siebie odpowiedniego layoutu (jakoś wyraz skórki mi tu jakoś źle pasuje), ale ciągle nie mogę nic znaleźć odpowiedniego dla siebie i jednocześnie takiego, co nie ma milion osób na świecie. I tak, jeśli coś już znajdę, to pewnie to zmodyfikuję, ale póki co nie narzekam na standardowy wygląd bloga. Wiem, że nie wygląda zaskakująco, ale podobno liczy się treść a nie wygląd. Wczoraj koleżanka w pracy powiedziała: „Nie rozumiem ludzi, którzy piszą blogi. Po chol*rę pisać coś, czego nikt i tak nie czyta.”. Próbowałam jej to jakoś wyjaśnić, ale widząc jej minę i przytakiwanie skończyłam temat. Może i tego nikt nie czyta..
      Antonina Kostrzewa
      antonina kostrzewa podpis

      poniedziałek, 22 czerwca 2009

      Samotność, a.. edukacja

      Kilka słów wstępu? Nie! Zaczynamy! Miłej lektury:

      W zależności od kraju i wiary mamy do czynienia z różnymi systemami oświaty i z różnymi jej stopniami. Zazwyczaj jest to przedszkole, szkoła podstawowa, średnia i wyższa (nasze gimnazjum tutaj pomijam i zaliczam je do szkoły średniej). W zależności od majętności portfela rodziców możemy pójść do szkoły publicznej lub prywatnej. Tutaj skupimy się raczej tej pierwszej ścieżce, gdyż ona występuje jest częściej. Tak naprawdę nie chodziłam nigdy do szkoły prywatnej i znam je tylko praktycznie z filmów. Znajomi, którzy chodziły do prywatnych szkół, twierdziły tylko, że skoro płacą, to niewiele muszą robić, a tym bardziej przychodzić na zajęcia. Nie wolno wierzyć jednak we wszystko. Tak samo nie będę opisywać szkół żeńskich, zakonnych itp. Po prostu opiszę to, co znam.
      Pierwsze z dwóch przedstawionych tutaj stopni nauczania nie są wybierane przez nas, tylko przez naszych rodziców. Jeszcze częściej nie mają oni wiele do powiedzenia, bo miejsce zamieszkania decyduje o tym, a dokładnie rejonizacja. Do przedszkola nie musimy uczęszczać. Mogą nami opiekować się rodzice, ciotki, dziadkowie. Mamy wtedy większą wolność i więcej czasu na zabawę na podwórku. Coś jednak tracimy z tych przymusowych drzemek i jedzenia niedobrych rzeczy, a mianowicie przebywanie z obcymi osobami bez opieki rodziców.
      To tutaj zawieramy pierwsze przyjaźnie, uczestniczymy w pierwszych bójkach. Zaczynają się także pierwsze zainteresowania płcią przeciwną, niekoniecznie zauroczenia, co raczej poznawanie różnic między płciami. Oczywiście bawiąc się w parku pod opieką dziadków możemy wszystkiego tego doświadczyć, jednak w przedszkolu jest coś więcej. Brak rodziców i opiekunki! To one zauważają pierwsze problemy w kontaktach z rówieśnikami. Widzą, że dane dziecko woli przebywać samo niż z innymi dziećmi. Często zdarza się, że nie informują o tym rodziców, jednak starają się z nimi o tym pomówić. Reszta zależy od nich, a oni zwykle bagatelizują taką sprawę. Nie ma nic gorszego niż dzieci. Nikt tak dosadnie nie powie ci tego, co o tobie myśli, ani tak nie upokorzy przy innych. Inne dzieci alienują jeszcze bardziej nieśmiałych, śmieją się z nich i często w grupach zaczepiają ich i biją. Dziecko nie chce chodzić do przedszkola, płacze i staje się wyjątkowo nieznośne. Zamiast pomóc takiemu dziecku jest one przenoszone do innej placówki, gdzie sytuacja się powtarza. Opinia: Dziecko stwarza problemy wychowawcze. Takie wiadomości szybko się rozchodzą i później ciężej zapisać takie dziecko do porządnej szkoły. Na starcie jest już skreślone.
      Zaczyna się podstawówka, dzieci częściowo już się znają. Tworzą się grupki i walka o przywództwo wśród chłopców i dziewczyn. Niekoniecznie musi być to typowa walka fizyczna, często wystarcza walka na słowa. Dzieci nie będące w przedszkolu lub nie mające dużej liczby znajomych z podwórka raczej nie mają szansy w tym starciu. Zwycięzca może być tylko jeden i dobiera sobie świtę. Samotni, cóż, zazwyczaj znajdują się po drugiej stronie barykady. Są poniżani, bici i coraz bardziej odsuwani od całości klasy.
      Ich stopnie są jednymi z niższych w klasie, bo dzieci boją się same zgłosić do tablicy. Ogarnia je strach by być lepszym niż inni z powodu późniejszych szykan. Do tego skazane są do siedzenia w pierwszych ławkach, bo najfajniejsze osoby z klasy zajęły najlepsze miejsca z tyłu.
      Szybko jednak uczą się na swoich błędach i dostrzegają pewne aspekty życia w samotności. Ze swoją skłonnością do obserwacji wiedzą o niektórych osobach dużo więcej niż inni. Przypadkiem wchodzą w posiadanie różnych tajemnic i to jest jedyna ich zaleta, dzięki której, ktoś czasami się od nich próbuje czegoś dowiedzieć. Zazwyczaj, gdy ktoś jest odludkiem, to często znajduje oparcie w innej osobie, która także została skreślona przez większość. Niekoniecznie ze względu na własne zainteresowania czy samotność, po prostu dwóm osobom łatwiej się bronić. Nieśmiali chłopcy zaczynają kolegować się z dziewczynkami. To nie są żadne zaloty, tylko szukanie zrozumienia z ich strony. Dziewczynki natomiast wchodzą do obozu chłopców, często bawiąc, a także bijąc się z nimi. Skoro ze swoimi nie wyszło, to można przejść do obozu wroga. Najgorsze są zawsze apele, jak i zajęcia sportowe. O tych drugich napiszę w felietonie o sporcie i zainteresowaniach, ale już teraz mogę wspomnieć, że nieśmiali rzadko są dobrzy w jakiś sportach, a przy wyborze zawodników są wybierani jako jedni z ostatnich. To jeszcze bardziej pokazuje im, gdzie jest ich miejsce we wszechświecie i jak bardzo są niepotrzebni. Apele i przedstawienia to najbardziej stresujące dla nich sytuacje. Po pierwsze trzeba być ubranym na galowo, a po drugie trzeba się podporządkowywać bezwzględnie poleceniom nauczyciela. Kiedy wszyscy inni uczniowie rozmawiają ze sobą i robią sobie psikusy, oni nudzą się niebywale przez kilka godzin. Jeśli do tego, akurat ich klasa ma w tym momencie wykonać przedstawienie, to oni wiedzą, że choćby nawet mieli najłatwiejszą, najkrótszą i drugoplanową rolę, to i tak stojąc przed całą salą, zawstydzą się totalnie. Staną czerwoni przed wszystkimi i dukając słowo po słowie narażą się tylko na pośmiewisko. Nawet najprostszy wiersz jest dla ich nie do wykonania przed taką publicznością. Zanim jeszcze pojawią się na sali, wiedzą, że opuszczą ją w odgłosie drwin swoich kolegów. Każdy kolejny rok to tylko następne porażki. W okresie zainteresowania płcią przeciwną są już tak odizolowani od reszty klasy, że pozostaje im tylko rozmowa ze samym sobą na przerwach. Nie zdobędą się na umówienie z podobającą im się dziewczyną czy chłopakiem, bo po ostatniej próbie pół klasy się z ich śmieje. Nie podejmą już następnej próby by zaoszczędzić sobie wstydu. Narobią go sobie i tak na wycieczkach szkolnych, kiedy próbują pokazać się z dobrej strony spożywając swój pierwszy w życiu alkohol. Oczywiście stają się znów pośmiewiskiem, ale chociaż o tym nie pamiętają. Przypominają sobie o tym następnego dnia mając wielkiego kaca i wpisaną naganę oraz w momencie, gdy dowiadują się o tym ich rodzice. W ten sposób docierają do końca podstawówki. Życie dziewczynek jest może w tym okresie mniej bolesne w tym momencie, ale chyba bardziej dotkliwe psychiczne. Łatwiej im się poświęcić nauce bez szykan innych, a także często w wyższych klasach młode kobiety czują pewną więź i bronią swoją najsłabszą jednostkę w grupie przed chłopcami i uczniami obcych klas. Nie zmienia to faktu, że i z nimi mało rozmawiają, ale jednak są w pewnym sensie docenione.
      Różnice można też zauważyć pomiędzy podstawówkami w mieście a na wsi. Na wsi skala odseparowania nieśmiałych osób jest mniejsza. Dzieje się to głównie dzięki większej uwadze nauczycieli, jak i pomocy szkolnego psychologa. Może nie przez to, że czuje on większe powołanie, co przez to, że szkoły tam nie są wielkimi, bezdusznymi molochami. Mniej zabiegani rodzice poświęcają swoim pociechom także większą uwagę i często samotnym udaje się jakoś funkcjonować w grupie, a raczej na jej krawędzi. Są niejako akceptowani przez nią, ale czują, że do końca do niej nie należą. Obojętnie od płci czy miejsca zamieszkania nieśmiali szybko dostrzegają, że różnią się od innych osób, a im są starsi, tym te granice robią się coraz większe. W okresie dojrzewania płciowego, praktycznie tylko oni nie całowali się z kimś lub zrobili to jako jedni z ostatnich. Często to tylko sam pocałunek, a oni są na tyle nieśmiali, że nigdy nie spytają się o „chodzenie”, zaś dziewczynkom nie wypada się o to pytać.
      Koniec podstawówki to kolejny dylemat. Może nie dlatego, że trzeba pożegnać swoich kolegów z klasy, a raczej obowiązek wyboru szkoły średniej. Zazwyczaj odkładają wybór szkoły do ostatniej chwili, a kiedy już przychodzi termin decydują się nie na tą, która jest najbliżej czy jest dla nich najbardziej odpowiednia, ale na taką, która nie wymaga od nich żadnych rozmów kwalifikacyjnych czy egzaminów. Wybierają się tam, gdzie kontakt z obcymi będzie zminimalizowany do złożenia samego podania. Najlepiej, jeśli mają pewność, że się dostaną do danej szkoły, dlatego wybierają często gorszą szkołę. Brak im ambicji. Wpadają do nowego towarzystwa, prawie już dorosłych ludzi nie mając nikogo znajomego. Jeśli już, to znajomi szybko się odnajdują w nowej klasie odsuwając nieśmiałego na bok i często nie przyznając się do niego. Nie pomogą nic zabawy integracyjne, ani samo funkcjonowanie z nowymi kolegami i koleżankami. Po pierwszych tygodniach tworzą się grupki, do których później ciężko dołączyć. Są grupy „fajnych” i „kujonów”, reszta tworzy zazwyczaj szarą masę w klasie. Na samym końcu samotnicy, zawsze smutni, w przeciwieństwie do całej klasy, która szaleje na przerwach.
      Odizolowani zamiast zbliżyć się do reszty, oddalają się. Znajdzie się zawsze ktoś, z kim można porozmawiać, ale nigdy nie będzie można nazwać go przyjacielem/przyjaciółką. Wyśmiewani i bici nie radzą sobie w nauce i sprawiają problemy wychowawcze. Dziewczyny stają się obiektem zainteresowań chłopców i uważane za niedostępne są szykanowane i poniżane. Zazwyczaj uważane za spokojne i ciche. Stają się buntownicze i osiągają coraz gorsze wyniki w nauce. W tym momencie także koleżanki z klasy odsuwają ją od siebie popędzając ją w coraz to większą depresję. Nieraz słyszymy o kompromitujących filmach czy zdjęciach zrobionych z ukrycia telefonem komórkowym, którym później cała klasa szantażuje daną osobę. Jeśli problem ten dotyczy osoby nieśmiałej, często dochodzi do prób samobójczych. Następuje zmiana szkoły i nowy stres by dostosować się do grupy. Nie mogąc poradzić sobie w szkole i w życiu z ludźmi z klasy, osoby nieśmiałe zaczynają wagarować. W przeciwieństwie do swoich rówieśników, którzy uciekając z zajęć idą do centrów handlowych lub spotykają się potajemnie ze swoją miłości, oni wolą zostać sami w domu i nie pokazywać się światu. Wtedy to odkrywają uroki płynące z internetu, jako wypełniacza czasu, a także odkrywają, jakie wielkie konsekwencje niesie za sobą przekazanie tej informacji rodzicom przez nauczyciela. To w tym kluczowym momencie, kiedy ilość nieobecności dziecka jest większa niż połowa, a jego stopnie drastycznie lecą w dół, rodzice powinni nie tyle poświęcić dziecku większą uwagę, co wysłać do specjalisty. Na siłę oczywiście, bo dobrowolnie się nie da. Zazwyczaj kończy się na niczym. Dziecko wraca do szkoły, nie opowiada, co się z nim działo i dalej jest odrzutkiem w grupie. Nadal opuszcza lekcje, ale nie tak bardzo, jak wcześniej i co najważniejsze udaje mu się zdać do następnej klasy. Przestaje rozmawiać z innymi i w przeciwieństwie do reszty nie ma nikogo. Tuż przed maturą zaczyna się najgorszy okres w życiu każdej zawstydzonej osoby – studniówka (lub jak niektórzy mówią bal maturalny). Wszyscy tylko o tym rozmawiają, a oni nie mają ochoty się tam pojawiać. Z jednego, prostego powodu – nie mają z kimś pójść. Chłopiec boi się zaprosić kogokolwiek, zaś takiej dziwnej dziewczyny nawet nikt o to nie zapyta. Ci, którzy zapytają i tak dostają kosza. Pozostaje im tylko iść w swoim towarzystwie lub nie pojawić się wcale. Druga opcja jest ciężka do wykonania, bo rodzice będą zadawać za dużo pytań, a nie mają się gdzie podziać w nocy, by udawać, że na niej byli. Idą na studniówkę sami i jakoś udaje im się przetrwać. W końcu są z ludźmi, których widzą już tyle lat, a alkohol pomaga im rozwiązać niektóre problemy.
      Kiedy kończy się impreza, dochodzą do wniosku, że ogólnie nie było tak źle, chociaż nie mogli patrzeć na siebie, kiedy wszyscy mieli swój wspólny, pierwszy taniec, a oni w tym czasie przyglądali im się z boku zlewając się z nauczycielami czy fotografami. Czasem zostają przy stoliku z drinkiem w ręku. Poczucie samotności potrafi dobić w najmniej oczekiwanym momencie, ale to tylko jeszcze parę miesięcy i nie będą musieli patrzeć więcej na tych ludzi, a raczej oni na nich. Matura to już tylko formalność, by wydostać się z tego towarzystwa. Nie ważne jest, jak ją zdadzą, byleby stąd uciec. Kiedy otrzymują wyniki są bardziej zdołowani niż wcześniej. Nawet nie dlatego, że słabo zdali, tylko dlatego, że znów znajdują się na rozstaju swojego życia. Muszą podjąć decyzję, co dalej ze sobą zrobić. Czy pójść do pracy czy może na studia. Zdają sobie sprawę, że dla nich obie decyzje są trudne i wolą by ktoś inny podjął je za nich. Wiedzą także, że znalezienie sobie nowej szkoły będzie łatwiejsze i mniej stresujące niż wybór swojej pierwszej, prawdziwej pracy. Rzadko wybierają jakieś ambitne kierunki. No chyba, że przy dużym wpływie rodziny czy przyjaciół. A dokładniej, ich nakazowi. Zawsze wybierają najłatwiejszą drogą z jak najmniejszym kontaktem z innymi ludźmi, czyli komisją rekrutacyjną. Robią dokładnie to, co w przypadku wyboru szkoły średniej, chociaż wtedy obiecali sobie, że następnym razem wybiorą lepiej. Chcieliby tylko złożyć papiery i dowiedzieć się, czy się dostali, czy nie. Choćby to miało zamknąć ich drogę do wymarzonego zawodu, to i tak zrobią coś wbrew sobie i zamiast na weterynarię, pójdą na jakiś mniej wymagający kierunek. Może i będą żałować tej decyzji całe życie, ale nie potrafią pokonać swojej nieśmiałości.
      Zaczynają studiować, gdzie po rozmowach ze starszymi kolegami, rodziną czy nawet z filmów, wiedzą, że to najlepszy okres życia. Ciągłe imprezy, przyjaciele na całe życie, miłości, małżeństwa, dzieci i do tego nauka w ostatni dzień przed egzaminem do rana. Szybko odkrywają, że naprawdę wszyscy mieli rację. Widzą, że to dzieje się naprawdę. Każdego dnia w akademiku są imprezy, druga koleżanka z roku jest w ciąży, a wiele par mieszka razem, jednak ich to omija. Dosłownie omija. Studiując nawet nie poświęcają się nauce, a jednak nie potrafią się bawić, a co dopiero zapomnieć na chwilę, by odnaleźć miłość swego życia.
      Przypomina im się życie z liceum, tylko ludzie są tu bardziej dojrzali i nie naśmiewają się z nich. Nie zmienia to faktu, że ich obgadują, ale nie dokuczają im bezpośrednio. Może czasami, kiedy próbują ich gdzieś wyciągnąć lub zmusić do poderwania kogoś. Mają swoich kolegów, którzy ich rozumieją, ale nie odkrywają się przed nimi całkiem. Czas mija, a oni nadal są samiotni i przyzwyczajeni do takiego stanu rzeczy, przestali na to narzekać. Studia powoli kończą się. Z dyplomem w ręku mogą zacząć nowy etap życia. Czas na znalezienie pracy.
      To prawda. Na studiach rodzą się przyjaźnie i miłości na całe życie, a oni po raz kolejny zostali sami.
      Antonina Kostrzewa
      antonina kostrzewa podpis

      piątek, 19 czerwca 2009

      Krótko o blogu i książce

      Dzisiaj chcę napisać kilka słów o samym blogu. Kolejny felieton z cyklu: "Samotność, a.." pewnie zostanie umieszczony w niedzielę lub na początku przyszłego tygodnia. Wiem, że już ten ostatni był trochę mocno pokręcony, ale główny sens, mam nadzieję, został zrozumiany. Teraz mam trochę większy problem by sama siebie zrozumieć, ale jakoś wszystko idzie do przodu.
      Co do mojej książki, tak wiem - dawno o niej nie wspominałam, to praca nad nią ciągle trwa. Już o trzeci rozdział zahaczyłam, więc dużo do końca nie zostało. Pewnie wiele osób się zastanawia, dlaczego ciągle powtarzam, że skończę ją pisać na koniec sierpnia, skoro tak mało zostało. Owszem mało, a zarazem dużo, jak dla początkującej pisarki. Na koniec sierpnia chcę mieć już w rękach gotowe i wydrukowane dzieło, które dzień później będę mogła wysłać do wydawnictwa. Po drodze mam nadzieję uda mi się napisać wszystkie felietony i dzięki temu uda mi się na nowo uchwycić cel mojego wstępu. Tak, po części ze wstępu są wyrwane teksty do artykułów, ale zbyt dużo w nich zmieniam i dopisuję, by coś zostało z nich pierwotnego stylu. Wyciągam najlepsze kawałki wstępu do felietonów, a na koniec z felietonów wrzucę z powrotem rzeczy do wstępu, które okażą się bardziej warte uwagi, a przez to większego opisania. Z wielu rzeczy, które sobie zaplanowałam w życiu, tą skończę. Napiszę całą książkę i będę próbować szans na wydanie jej drukiem. Jeśli to się nie powiedzie, to własnym kosztem postaram się, by w formie papierowej zawitała na mojej półce.
      Zapewne wielu z was denerwują trochę dodatki na stronie: Bobbyy, BlogFrog, Naszaklasa, Feedjit czy teraz nowy Postrank. Dla was to kolejne rzeczy, które sprawiają, że strony ładują się dłużej, a do tego pasek boczny wydłużył się do maksimum. Dla mnie to jednak dodatki, które zwiększą popularność mojego bloga w sieci. Google jeszcze dobrze nie zindeksował w całości strony, blogger nie ma swojego katalogu blogów, więc muszę sobie jakoś radzić. Zapewne wielu z was powie, że o wiele lepsze rezultaty przynoszą linki z blogów o podobnej tematyce i stała rzesza czytelników, ale najpierw muszę do nich dotrzeć. Najłatwiejszą możliwością jest pisać ciekawie i zainteresować tym ludzi. O tym się dowiem, dopiero, gdy ludzie zaczną komentować moje wypociny, a nawet je krytykować. Póki co otrzymałam 2, w tym jeden wulgarny do natychmiastowego usunięcia, kilka wiadomości na naszej klasie oraz parę maili. Cieszę się, że piszecie i rozumiecie, przez co przechodzi osoba nieśmiała każdego dnia.
      To chyba tyle na dzisiaj. Dobrze, że można pisać gdziekolwiek.
      pisanie na plażyFot.: www.worldhum.com
      Antonina Kostrzewa
      antonina kostrzewa podpis

      środa, 17 czerwca 2009

      Samotność, a.. mieszkanie

      W poniedziałek pisałam o promocji na eioba.pl, a tymczasem umieściłam bloga na bobbyy.pl. Oczywiście nie mam na celu wygrania konkursu. Na pewno nie w tym momencie, kiedy blog dopiero raczkuje, ale może ktoś więcej tutaj zawita. Mam nadzieję, że może nawet oddacie na mnie jakiś głos. Na blogu też kilka nowości, ale to już sami widzicie, co się pojawiło. Jak będzie za dużo i zacznie stronka za długo się ładować lub, co gorsza, pojawią się reklamy to na pewno coś usunę. Reklam na tej stronie nikt nie zobaczy. Co innego gdybym musiała płacić za serwer, ale gdy dostaję go za darmo i nie ponoszę żadnych kosztów, to dlaczego moi czytelnicy mają cierpieć przez wyskakujące bannery. To chyba tyle tytułem i tak długiego wstępu. Jeszcze tylko zdjęcie znalezione ostatnio dotyczące blogów.
      Póki co mieszczę się w blogach aktualizowanych raz w tygodniu, ale później raczej spadnę do ogółu niż do tych interesujących. Ważne by odwlekać ten moment.

      Samotność, a.. mieszkanie

      Opisywałam już wygląd wielkomiejskich osiedli przedstawiając miejsce akcji swojej książki. Teraz nadszedł czas na pokazanie, jak żyją samotni, a raczej jak mieszkają. Oczywiście jak we wszystkich moich felietonach dotyczących osób chorobliwie nieśmiałych, nie wszyscy pasują do miana typowej osoby samotnej i zawsze się znajdą jakieś wyjątki. Jednak widząc, jak żyją moi samotni znajomi, to istnieje bardzo wiele cech wspólnych i mam nadzieję, że je te tutaj przedstawię. Na początku należałoby zastosować podział na te osoby, które mieszkają same i na te, które dzielą je z rodzicami czy innymi współlokatorami. Tymczasem obojętnie od tego, wszyscy traktują swój dom, jak twierdzę i uwielbiają bezpieczeństwo, jakie on daje. Najbardziej cenią możliwość schowania się przed obcymi osobami i ich wzrokiem. To jest ich własna przestrzeń, ich własny kąt. To tutaj spędzają większą część swojego wolnego czasu. Czy to przed komputerem, telewizorem czy nawet leżąc na łóżku i wpatrując się w sufit. Jest tylko ich.
      W swoim pokoju wiedzą dokładnie, gdzie co się znajduje. Dokładnie tak, jak chcą. Osoby, które nie muszą dzielić mieszkania czy domu z kimś innym są w lepszej sytuacji, bo wszystkie pomieszczenia są tylko do ich użytku. Mogą zostawić bałagan w kuchni czy wyjść nago z łazienki i nikt im nie zwróci na to uwagi. Zamykając drzwi są już w swoim królestwie i nie muszą już nikogo widzieć, ani rozmawiać. Mogą robić dosłownie wszystko. Porządek mogą utrzymywać tylko w salonie, bo do sypialni nikt z ich znajomych nie będzie wchodził. Mogą sobie pozwolić, na co tylko chcą. Nawet pomalować pokój na jakikolwiek kolor i nikt im tego nie zabroni. W przebywaniu wyłącznie ze sobą są także minusy, bo o wszystko trzeba dbać samemu, gotować, prać, robić zakupy czy wynosić śmieci. Te obowiązki to mała cena za całkowity spokój i możliwość śpiewania na cały głos, zasypianie przed telewizorem z lodami czy drinkiem w ręku.
      Trzeba jednak być samodzielnym finansowo by kupić sobie swój skrawek przestrzeni i urządzić go według swojego uznania. Dlatego młodsze osoby zazwyczaj mają z tym większy problem. Osoby samotne są zazwyczaj na samym końcu listy w banku o przyznanie kredytu mieszkaniowego. Dlatego jeśli muszą z kimś dzielić mieszkanie, to starają się, jak tylko mogą dostosować swój kąt do swoich potrzeb. Próbują ukryć swoje skarby, czyli pamiętniki lub inną własną twórczość, a rodzice właśnie poprzez czytanie ich pamiętników dowiadują się, co naprawdę myślą o świecie i jak go postrzegają. Niestety nie da rady schować ani zamknąć naszych rzeczy tak, by nigdy nie wpadły w ręce osób niepożądanych. O wiele łatwiej jest nam zabezpieczyć komputer hasłami. Jest całkiem spersonalizowany. W dzisiejszych czasach to oprócz komórki podstawowe wyposażenie nastolatka, a osoby samotnej główne źródło kontaktu z innymi ludźmi. Młodzi ludzie zdają sobie sprawę, że ich opiekunowie szperają im w pokoju, dlatego wyszukują to coraz nowsze skrytki i zamknięcia swoich prywatnych rzeczy.
      Najważniejszym meblem jest łóżko. Nie musi być wygodne czy wielkie. Najlepiej, jak po otworzeniu drzwi nie widać go od razu, ani twarzy osoby na nim leżącej. To jest miejsce, na którym samotni spędzają najwięcej czasu. Na nim piszą, oglądają filmy, rozmawiają przez telefon i oczywiście śpią. Najczęściej na nim po prostu leżą rozmyślając o nierealnej przyszłości. Reszta umeblowania się tak naprawdę nie liczy.
      Ważne jest natomiast szczelne zasłonięcie okna. Żaluzje, rolety, zasłony – cokolwiek, co odetnie świat zewnętrzny od nas, a pozwoli nam obserwować świat zza okna. Zresztą, gdy nie mają już siły siedzieć przed komputerem to wpatrują się w świat za oknem. Popatrzą na kogoś pięknego płci przeciwnej, policzą przejeżdżające samochody, poobserwują sąsiadów. Taka chwila innego zajęcia w codziennej nudzie. Dobrze wiedzą, że za tą szklaną taflą rozciąga się przed nimi ogrom całego świata, a oni i tak wolą swoje bezpieczne schronieni.
      Normalną rzeczą jest konflikt z rodzicami o bałagan w pokoju, trzymaniu w nim dziwnych zwierząt czy przedmiotów. Najczęściej z powodu sterty ciuchów, niekoniecznie brudnych, która sobie rośnie na krześle, fotelu, drzwiach od szafy. Jeśli się pojawia kłótnia o bałagan, to ciągnie się przez cały czas przebywania w rodzinnym gnieździe. Wiąże się to także z własną świadomością, że nikt samotników nie odwiedza, więc nie mają, po co sprzątać u siebie. Rodzice i tak się przyzwyczaili do takiego widoku, więc ich on nie drażni, aż tak bardzo.
      Posiadanie własnego pokoju, do którego w każdej chwili mogą wejść rodzice nie pomaga młodym samotnym. Zwłaszcza, że rodzice odseparowywanie się nastolatka i traktowanie swojego pokoju jako swoistej prywatności, uważają jako normalny przykład buntu. Myślą, że to samo minie i starają się nie ingerować zbytnio, pozostawiając ich pokój samym sobie. Znają innych rodziców, których dzieci też się tak zamykają w sobie, dlatego myślą, że tak już musi być. Nie mówią nic, gdy ich dziecko letnie wieczory spędza leżąc na łóżku w słuchawkach. Nic nadzwyczajnego.
      Nie wszyscy mają możliwość wyprowadzenia się na swoje i siedząc u siebie w pokoju myślą tylko o tym, kiedy będą mogli w końcu stąd uciec i jak by wyglądało ich wymarzone mieszkanie. Najlepiej mała kawalerka, która byłaby tylko ich. Czasami, jeśli mieszkają w domu, mogą zbudować osobne wejście do swojego królestwa, ale to nie zmienia nic w ich kontaktach z rodziną i narastającymi kłótniami o wszystko. Więcej o tym w felietonie: „Samotność, a.. znajomi i rodzina”.
      Trochę łatwiej jest przy wynajmowaniu mieszkaniu z innymi znajomymi. Po pierwsze ich znamy i oni znają nas. Można też dołączyć do całkiem obcych osób. Jakkolwiek byśmy mieszkali, to zazwyczaj wynajmujemy z naszymi rówieśnikami, którzy potrafią nas zrozumieć. Szybko się uczą, że nie chcemy z nimi rozmawiać, chodzić na imprezy, integrować się czy wychodzić ze swojego pokoju. Potrafią to uszanować. Jest to czasem problem i powód do kłótni, ale przecież zawsze możemy się wyprowadzić do kogoś innego. Tu nie jesteśmy uwiązani. Jeśli jednak płacimy regularnie i sprzątamy po sobie, to współlokatorzy tolerują nas, takimi, jakimi jesteśmy i jakoś wytrzymują z nami, mimo problemów z komunikacją. Samotni mają tutaj większą swobodę niż przy mieszkaniu z rodzicami. Znajomi częściej wychodzą, nie są tak wścibscy i nie muszą się interesować naszym życiem. Będąc jednak sami, musimy się częściej podporządkowywać większości i iść na ustępstwa. Dzieląc przestrzeń z innymi osobami odnajdujemy wiele minusów takiego życia. Czasem takie, że nawet nie chce nam się wracać do swoich czterech ścian. Nie mamy wyjścia i musimy tam iść, choćby po to, by się wyspać. Siedząc w szkole czy w pracy marzymy tylko o tym by znaleźć się w swoim pokoju, jednak wracając myślimy o tym, by gdzieś pójść jeszcze i wrócić dopiero wtedy, gdy wszyscy domownicy będą już spali lub nie będzie ich w domu i po cichu wślizgnąć się do siebie. Zaszyć się w ciemnościach i w świecie swojej wyobraźni do samego rana. Nawet, gdy jesteśmy już dorośli, a wciąż mieszkamy z rodzicami nie możemy sobie ot tak napić się piwa czy zrobić sobie drinka, by nikt nam nie sugerował, że jesteśmy alkoholikami. Zaczynamy się ukrywać i kolekcjonujemy puste puszki i butelki, o których i tak już wszyscy wiedzą, ale nic o tym nie mówią. Chowamy je u siebie pod łóżko czy do szafki i wynosimy, gdy nikogo nie ma w domu. Nasi znajomi współlokatorzy są bardziej wyrozumiali, ale też bardziej śmiali, by podjąć temat i porozmawiać z nami o tym.
      samotni wśród przyjaciółFot.: www.ew.com
      Proponują nam często wspólnego drinka czy wyjście do baru, ale wiedzą, że na pewno się nie zgodzimy. Będą nam prawić morały i czasem krzyczeć na nas, ale akceptują to, jacy jesteśmy. To samo tyczy się palenia papierosów w domu rodzinnym, nie wspominając już o paleniu marihuany czy braniu innych narkotyków. Współlokatorzy często sami biorą różne używki, a jedyne, co ich może w nas niepokoić, to, że zazwyczaj wolimy swoje towarzystwo.
      Czasem i przyziemne sprawy, jak na przykład przyniesienie jedzenia kupionego na mieście stanowi dla nas problem. Pierwsze, co się słyszymy, to zazwyczaj narzekanie, że znów kupujemy jedzenie, zamiast zrobić je sobie sami w domu. W końcu to nasza sprawa, na co wydajemy pieniądze, ale po takich uwagach odechciewa nam się brać jedzenie na wynos. Po chwili zanosimy jedzenie do siebie i zaczynamy się zastanawiać, czy nie powinniśmy się podzielić posiłkiem z innymi, albo chociażby spytać się, czy nie mają ochoty coś przekąsić. Najgorsze jest zamawianie pizzy, bo ile nikt akurat w tej chwili nie ma na nią ochoty, to, kiedy dostawca ją przyniesie, to zawsze znajdzie się ktoś, kto chętnie nam pomoże w jej spożyciu. Oczywiście nie zjedzą nam jej całą, ani nie będziemy później głodni, ale wolelibyśmy zamówione przez nas jedzenie zjeść w samotności u siebie, a nie w kuchni z innymi. Dlatego nieśmiali nie przyrządzą sobie z innymi kolacji, ani nawet jakiejś drobnej przekąski. Ograniczyć pobyt z innymi do minimum.
      Najgorszymi minusem w mieszkaniu z rodzicami czy wynajmując z kimś pokój jest zachowanie prywatności, a co za tym idzie możliwość uprawiania seksu. Często młodzi ludzie tłumaczą sobie, że chętnie by kogoś poznali i zaprosili płeć przeciwną do domu, ale nie mają miejsca do intymnych zbliżeń. Usprawiedliwiają swoją samotność tym, że nie mają dostatecznych warunków by wykonać pierwszy krok nie bojąc się, że ktoś w każdej chwili może wejść do pokoju. Sama nieśmiałość jest dla nich wielkim problemem, a co dopiero wstyd w sytuacji, gdyby ktoś z domowników ich nakrył. Wynajmując mieszkanie ze znajomymi zawsze można się dogadać, by ktoś wyszedł czy pojechał do domu na weekend. Tylko, w jaki sposób powiedzieć o tym innym. Najlepsze w tej sytuacji jest to, że gdy już w końcu wolne mieszkanie na weekend i przypominamy sobie, jak to kiedyś mieliśmy problem by zostać sami, tak teraz doskonale wiemy, że mimo wolnego mieszkania i tak nie wykorzystamy tej sytuacji. Spędzimy wieczór samotnie.
      To tylko kilka rzeczy, z jakimi muszą radzić sobie samotni nie mający swojego własnego lokum. Osoby mieszkające już same stają się pustelnikami. Potrafią rozmawiać ze sobą, przebywać ze sobą cały dzień nie zapraszając ani nie odwiedzając nikogo. Snują się po mieszkaniu szukając jakiegoś zajęcia, a jednak nic nie robią, bo nie mają żadnej motywacji. Nie utrzymują kontaktów z sąsiadami i izolują się od nich. Już chyba lepiej dzielić mieszkanie z kimkolwiek, niż dać sobie większy powód do depresji i prób samobójczych.

      Ps. Pisanie po polsku jest dla mnie dziwną męczarnią. Nie, żebym pisała biegle w kilku językach, jednakże ciężko mi odmieniać końcówki żeńskie i męskie, a pisząc bezosobowo ciągle mi się wydaje, że odmieniam wszystko, jak w męskim. Czasem czytając jakiś fragment artykułu wydaje mi się, że powinnam wszystko pozmieniać z rodzaju nijakiego i pisać wszystko, jak na kobietę przystało. Poszły, zrobiły, a nie poszli i zrobili. Póki, co nie widzę okrzyków sprzeciwu, co do takiego pisania, więc pomęczę się jeszcze trochę.
      Antonina Kostrzewa
      antonina kostrzewa podpis

      poniedziałek, 15 czerwca 2009

      Mam sieć, więc piszę..

      Ostatnio nic mi się nie chciało. Nie miałam dostępu do internetu, dlatego w tamtym tygodniu praktycznie żadnego wpisu nie było. Teraz, jak widać, chyba nadrabiam. W poprawianiu książki doszłam już do drugiego rozdziału. Fajnie się czyta, gdy cała strona nie jest na czerwono zapisana. Poprawek nie ma dużo. Czasem coś dopiszę, zmienię. A najważniejsze, że chyba sobie poradziłam z narracją w pierwszym rozdziale, więc już teraz mogę sprawdzać dalej.
      Wczoraj pisałam, że pójdę do mojej ulubionej knajpki z jedzeniem i co?? Poszłam i zrobiłam dokładnie to, co sama opisałam. Było już po czwartej, więc i ludzi dużo. Przez okno zobaczyłam, ile osób siedzi i że brak wolnych miejsc. Nie weszłam do środka i jak gdyby nigdy nic przeszłam obok. Wiem, że mogłam wejść i poczekać na wolny stolik, ale przecież w życiu tak nie zrobię. Zamiast tego poszłam do fast foodu i chociaż tu mi się udało. Oczywiście nie udało się bez incydentów, czyli ciekawość młodych osób nie zna granic i nie jest dla nich problemem głośne wyrażanie swoich opinii na temat tego, że ktoś coś pisze w takim, a nie w innym miejscu. Jednak byłam twarda i dzisiaj o wiele wcześniejszej godzinie udało mi się wejść i zamówić coś w swojej restauracji. Poszłam o takiej godzinie, że praktycznie byłam sama, jak weszłam, a sporo ludzi było, jak już wychodziłam. Dziwne by było, gdyby rzeczy, które opisałam tutaj wcześniej się nie wydarzyły dzisiaj. Na szczęście dobrze się ukryłam przy stoliku i byłam zajęta pisaniem, dlatego mogłam później spokojnie wyjść. Nie zmienia to jednak faktu mojego problemu z porozumiewaniem się z kelnerką, jakby to miało być coś stresującego. Było. Ważne, że się przełamałam w końcu i zjadłam to, na co miałam ochotę, a nie to, na co pozwala mi moja nieśmiałość.
      Co poza tym? Książka rośnie, ale i felietony powoli rosną. Dzisiaj praktycznie zakończyłam "Samotność, a.. mieszkanie". Wrzucę do sieci po poprawkach i ze zdjęciami w środę. Rozpoczęłam już pisać o szkole i pracy, a także o pieniądzach. Chyba i tak połączę je w jeden, bo za bardzo się przeplatają, ale pomyślę o tym. Tak myślę, że jeszcze tak z 3-4 artykuły i któryś z nich umieszczę na eioba.pl. Każda promocja jest dobra. Jeśli ktoś stamtąd zajrzy mój blog, to i tak będzie sukces. Nie muszę się wcale znaleźć na głównej. Powoli do celu.
      wszystko będzie w porządku
      Antonina Kostrzewa
      antonina kostrzewa podpis

      niedziela, 14 czerwca 2009

      Samotność, a.. jedzenie

      Będzie to uzupełnienie felietonu „Samotność, a.. uzależnienia”, a może bardziej rozwinięcie całkiem innych rzeczy związanych z jedzeniem. Opiszę tutaj problemy, jakie spotykają nieśmiałych w tak prostych dla innych sprawach, jak przygotowywanie czy kupowanie jedzenia. Rzecz wprost odruchowa dla innych jest dla nich nie lada wyzwaniem. Zaczniemy od jedzenia kupowanego na mieście, a skończymy na tym domowym. Zatem, miłej lektury.

      Samotność, a.. jedzenie
      Każdy z nas ma ochotę na coś dobrego, gdy dopada go głód. W zależności od naszych upodobań wybieramy kuchnię włoską, francuską, polską czy popularne Fast foody. Zacznijmy od miejsc z obsługą, bo te wymagają większego kontaktu.
      Mamy także zazwyczaj swoje ulubione miejsca, do których chodzimy. Lista znana nam, jak i naszym znajomym. Gdy pójdziemy z nimi coś zjeść – nie ma problemu, gdy zaprosimy kogoś innego, czy to materiał na przyszłą miłość, czy kogoś z rodziny – też nie ma problemu. Kłopoty zaczynają się, kiedy idziemy zjeść sami. Niby wszystko jest tak, jak zwykle. Wybieramy takie godziny, by było jak najmniej ludzi, jednak wtedy, gdy mamy czas lub dopada nas głód, to zawsze musi być tak masa ludzi. To samo, znane miejsce, ta sama obsługa i dokładnie to samo jedzenie, ale.. Już mamy plan, że pójdziemy coś przekąsić. Idziemy, a jednak po drodze dopadają nas różne myśli: „A bo będę tam sam/sama; A bo będą na mnie patrzeć; A bo..”. Po prostu zaczynają nas dopadać dziwne myśli i gdy już dochodzimy do naszego celu podróży, zaglądamy przez szybę i zaczynamy się wahać. Widzimy dużo ludzi, albo kogoś znajomego, cokolwiek, co wzbudzi nasze podejrzenie. Wtedy przechodzimy obok udając, że idziemy w inne miejsce. Planujemy następne wyjście, może jutro po pracy. I znów sytuacja się powtarza. Boimy się konfrontacji z otoczeniem w takiej błahej sprawie, jak jedzenie. Jednym udaje się pokonać próg restauracji bez oporów, niektórzy przeżywają taką sytuację, jak ta powyżej. Może i nigdy nie uda im się wejść do środka, ale jeśli już się przełamią..
      Szukają najbardziej odosobnionego stolika. Najlepiej takiego bym nikogo nie mieć naprzeciwko siebie i jednocześnie móc obserwować innych.
      Można też usiąść tyłem do całej sali, ale to już ostateczność. Często siadają tak, by raczej nikt się do nich nie dosiadł. Nie jest to łatwe. To jest straszne, gdy obca osoba je przy tobie. Czujesz, że zaraz coś ci spadnie, albo się pobrudzisz na twarzy. Na tyle zestresowana, że skupienie się na posiłku jest nie lada sztuką. Często udajemy, że na kogoś czekamy, by nikt nie myślał, że jemy sami. Bierzemy drugie menu, zamawiamy dwa napoje, cokolwiek. Później łatwiej jest poinformować obsługę, że ktoś nie przyjdzie, niż myśleć, że kolejna wchodząca osoba zaraz podejdzie i spyta się, czy to miejsce jest wolne. Można też położyć swoją kurtkę czy torebkę na krześle obok. To daje dobry sygnał innym osobom. Nie lubią natomiast siadać blisko okien bojąc się, że ludzie przechodzące obok będą na nich patrzeć. I znów czują, że robią się czerwoni i pocą się przez to tylko, że ktoś zaglądnął przez szybę. To samo tyczy się stolików na zewnątrz, chociaż tutaj mamy większą przestrzeń i można zawiesić wzrok na większej liczbie ciekawych rzeczy. Zaczynają się kłopoty, a my nawet nie zamówiliśmy. Wiemy, co zawsze zamawialiśmy razem ze znajomymi, tylko czy teraz damy radę to sami zjeść, albo czy uda nam się spytać obsługę o zapakowanie na wynos? Przeglądamy kartę, a w końcu i tak bierzemy to, co zwykle. Boimy się zamówić jakikolwiek alkohol myśląc, że od razu będziemy uznani za alkoholików. Nawet lampka wina wydaje się często niestosowna. Zaczynamy jeść, a w naszej głowie pojawia się milion dziwnych myśli. Zaczynamy obserwować innych, a raczej czuć wzrok innych na sobie. Wydaje nam się, że nam się przypatrują, jak jemy. Opuszczamy wzrok w talerz bojąc się spotkać z ich wzrokiem. Pot pojawia się na skroniach. Gdy zerkamy czasami zauważamy, że nas obgadują. Nie tylko oni, także obsługa. Na pewno zastanawiają się, dlaczego jemy samotnie. Dlaczego wzięliśmy stolik dla dwóch osób, a nikt nie przyszedł, albo dlaczego zajęliśmy najlepszy stolik. Nie wydaje nam się. To dzieje się naprawdę. Sami też obserwujemy innych. Widzimy kochające się pary, paczki znajomych, rodziny jedzące razem. Nie możemy już na to patrzeć. By mieć zajęty wzrok czytamy książkę czy gazetę, którą wzięliśmy ze sobą. Czasem także coś piszemy. Ja na przykład często poprawiam w takich sytuacjach swoją książkę. Często też bierzemy ze sobą laptopa udając, że jesteśmy zapracowani i wpadliśmy tutaj zjeść biznes lunch, a musimy jeszcze coś poprawić na komputerze. Można też zadzwonić do swoich znajomych i skupić się na rozmowie, ale wtedy nie możemy jednocześnie jeść i wiemy, że inni także słyszą, co mówimy.
      Ludzie nadal na nas patrzą, a my zaczynamy jeść szybciej udając, że się gdzieś spieszymy. Gdy robi się tłocznie i zdajemy sobie sprawę, że te cztery osoby czekające na stolik chętnie by się nas pozbyły, to staramy się ułatwić im to zadanie, nim sami podejdą, albo zrobi to kelner. Niby płacimy i tak samo należy nam się to miejsce, to jednak czujemy się winni, że przetrzymujemy to miejsce. Bierzemy rachunek i w pośpiechu uciekamy zostawiając często duży napiwek, byleby jak najszybciej opuścić to miejsce. Byle by się nie pytali, czy nam smakowało itp. Kiedy już znajdziemy się na zewnątrz zdajemy sobie sprawę, jaki to był koszmar i dochodzimy do wniosku, że lepiej będzie nam głodować, niż przeżywać po raz kolejny taki stres.
      Trochę łatwiej jest w fast foodach. Tych dużych sieci, jak i innych, gdzie po prostu przy kasie płacimy i otrzymujemy od razu jedzenie. Tutaj wystarczy wybrać posiłek, zamówić, zapłacić, znaleźć stolik, zjeść, wyrzucić śmieci/oddać brudne naczynia i wyjść. Instrukcja prosta, a jednak przy każdym z nich czyhają na samotników różne niebezpieczeństwa. Jak w przypadku zwykłych restauracji najważniejsze jest wejść, potem już nie uciekniemy. Zazwyczaj przy kasach tłoczą się ludzie. Zarówno ci kupujący, jak i wybierający.
      Stajemy za nimi słuchając, co mówią. Kilka razy nas się spytają, czy także stoimy w kolejce. Niby nic takiego, jednak już jesteśmy podenerwowani. Dochodzimy do kasy i zamawiamy. Od razu dobijają nas irytujące pytania o powiększenie napoju czy jakiś innych promocjach. Chcemy dokładnie to, co wybraliśmy i kropka. Płacimy. Najdrobniejsze oczywiście 100zł i już po chwili osoba nas obsługująca musi rozmienić pieniądze u kogoś innego, a tłum stojący za nami zaczyna już coś mówić pod nosem, a my znów czujemy się winni całej tej sytuacji. Dostajemy jedzenie. Idziemy usiąść i spokojnie zjeść przy stoliku, tylko.. wszystkie są zajęte, a przecież nie spytamy się nikogo, czy możemy się dosiąść. Krążymy tak z tą tacą. Oczywiście nie biegniemy do pierwszego zwalniającego się stolika, dlatego chodzimy jeszcze dłużej. Poziom zdenerwowania rośnie. Zaczynamy jeść, by po chwili jakaś trójka bachorów się do nas dosiadła i przekrzykiwała się nawzajem. Gdzieś obok ktoś niesamowicie mlaska. Odechciewa nam się siedzenia w tym miejscu, jednak zapłaciliśmy za nie i jesteśmy głodni.
      Napój wypijemy na zewnątrz byle opuścić już to miejsce i zazwyczaj w takim momencie, jakby specjalnie dla nas pojawiały się problemy. Gdy chcemy wyrzucić śmieci do kubła okazuje się, że jest on pełny po brzegi, zrzucamy cały stos tac lub przy oddawaniu naczyń musimy naszukać się skrawka wolnej przestrzeni by odłożyć swój talerz. Wychodzimy także zdenerwowani i zawstydzeni, ale jakoś sobie poradziliśmy z tą sytuacją.
      Możemy sobie uprościć trochę tą sytuację kupując na wynos. Tak częściej kupują samotni. W sieciach dostaniemy zapakowany w torbę posiłek i to od nas zależy czy zjemy go po drodze, w parku czy w domu. Zaniesiemy go spokojnie do domu, jeśli mieszkamy sami. W innych sytuacjach zależy to od naszych domowników, o tym jednak w „Samotność, a.. mieszkanie”. Jedzenie po drodze czy zatrzymaniu się na jakiejś ławce to także problem przy zamawianiu jedzenia z popularnych budek. Jedząc po drodze narażamy się na pobrudzenie i wzrok innych wpatrzony w nas, jedzących. Siadając gdzieś mamy łatwiej, ale wtedy my zaczynamy się skupiać na ludziach nas mijających uważając, że znajdujemy się w środku ich uwagi. Niby spokojnie się najemy, ale także zestresujemy bojąc się, że w każdej chwili możemy się zawstydzić, gdy coś nam spadnie na ziemię lub gdy w takiej sytuacji zobaczymy kogoś interesującego płci przeciwnej lub co gorsza znajomego. I nie ważna jest pogoda. Wolą jeść na zimnie w samotności, niż w tłumie obcych ludzi. Coś jeszcze? Można kupić jedzenie na wynos nie wysiadając z samochodu. Prosta sprawa dla zmotoryzowanych, a samotnym siedzącym w domu raczej nie będzie się chciało specjalnie jechać po jedzenie. O ile mają także czym. W sumie jedzenie w aucie mało im się uśmiecha.
      Wracając samochodem z pracy, mogą jeszcze podjechać i zamówić coś, ale wolą mniej wymagające wysiłku zamówienie będąc już w domu.
      Pozostaje jeszcze jedzenie zamawiane do domu. Mając wielki wybór dań od popularnej pizzy, poprzez zestawy gyrosa, chińskie dania czy nawet tradycyjne obiady. Najczęściej samotnicy zamawiają pizzę wiedząc często, że nie zjedzą jej całej, tylko następnego dnia będą musieli ją odgrzewać. Kolejna prosta sytuacja: telefon, złożenie zamówienia, dostawca, zapłata i jedzenie na stole. W tym przypadku najgorszy jest pierwszy krok. Przełamać swoją nieśmiałość przy dzwonieniu do obcych osób (O tym szerzej w: „Samotność, a.. praca i szkoła”). Ile trzeba się natrudzić by podnieść słuchawkę i wystukać numer. Często robimy to kilka razy, za każdym razem przerywając połączenie mówiąc sobie, że za chwilę zadzwonimy. Niech tylko wskazówka minutowa wskaże pełną godzinę lub wymyślimy sobie inną wymówkę. Siedzimy z telefonem w ręce próbując się przełamać. Jeszcze nic nie zrobiliśmy, a już się denerwujemy. Pocimy się, ręce nam się trzęsą, a do tego mamy sucho w ustach. Jak w takiej sytuacji coś zamówić? Jeśli już uda nam się zadzwonić, to zazwyczaj nasza nieśmiałość dobija nas tak mocno, że mylimy się przy zamówieniu. Często mówimy nazwę innej pizzy niż byśmy chcieli, ale nawet, gdy sobie to uświadomimy, to przecież się nie poprawimy. Głos i tak nam drży już od początku rozmowy i chcemy tylko, jak najszybciej ją skończyć. Udało się, dostawa będzie za piętnaście minut. I mimo że trzy razy sprawdzaliśmy czy mamy pieniądze, okazuje się, że nam brakuje, albo, że w ogóle ich nie mamy. Oczywiście nie poprosiliśmy o przenośny terminal do płacenia kartą. Biegniemy do bankomatu, po czym musimy iść do sklepu by kupić cokolwiek, byleby rozmienić pieniądze. Spoceni wracamy do domu, bo wiemy, że już za chwilę będzie jedzenie. Tradycyjnie jednak czekamy ponad czterdzieści minut, bo jak zwykle o nas ktoś zapomniał i dostajemy prawie zimne jedzenie. Szybko płacimy nawet nie zwracając na to uwagi dostawcy. I tak mamy odliczone pieniądze z napiwkiem.
      Zamykamy drzwi i delektujemy się jedzeniem z zaciszu swojego domu. Mogliby żywić się tak codziennie, jednak problem, jaki sprawia im zamówienie jedzenia jest tak duży, że wolą głodować, niż wykręcić znany im numer.
      Oczywiście zdarza się, że robią sobie jakieś normalne jedzenie, ale wtedy jest to prawdziwa uczta. Wiedzą dokładnie, co sobie zrobią i jadą na wielkie zakupy. Zajmują im one dużo czasu, jednak warto się tak natrudzić. Przez pół dnia przyrządzają coś po prostu pysznego. Od orientalnych potraw po pyszne ciasta czy wykwintne dania. W kuchni starają się, jak mogą, by przyrządzone jedzenie pięknie wyglądało. Dekorują je i podają sobie na przystrojonym talerzu, jakby robili je dla rodziny królewskiej. Zresztą i tak przygotowują minimum cztery porcje, jakby ktoś miał wpaść. Wszystko już gotowe.
      Siadają wieczorem przy jakimś filmie i delektują się każdym kęsem popijając dobrym piwem lub winem. Nie mija połowa wielkiej wyżerki, kiedy dopada ich nostalgia. Pytają się siebie: „Po co to wszystko, po co się wysilać, skoro i tak jedzą to sami. Nikt ich nie pochwali, nikt nie doceni, nikt nie podziękuje.” Dobija ich jeszcze ilość naczyń do pomycia i bałagan, jaki zrobili. Dają sobie spokój z gotowaniem do następnej chwili słabości.
      Pominęłam sprawę codziennego gotowania skupiając się na tym sprawach, które nieśmiałym sprawiają najwięcej problemów. Pewnie niewiele z nas zdawało sobie sprawę, że inni mają takie problemy. Pamiętajmy o tym idąc następnym razem ze swoją drugą połówką do restauracji, gdy siadamy naprzeciwko osoby samotnej.
      Ps. Aż nabrałam ochoty na jedzenie i może sama się w końcu przełamię i pójdę coś zjeść do "mojej" restauracji.
      Antonina Kostrzewa
      antonina kostrzewa podpis

      sobota, 13 czerwca 2009

      Sobotę czas zacząć.

      Zapewne wiele osób odwiedzających wczoraj moją stronę zauważyło pewne problemy z wyświetlaniem się nowego felietonu. Miało być szybko wrzucone i było, ale potem męczyłam się z czcionkami. Wszystko oczywiście z mojej winy, czyli przerzucanie tekstu bezpośrednio z worda, a potem zastosowanie span zamiast div, przez co tekst był zbity. Teraz już chyba jest wszystko w porządku i jakoś to wygląda.
      Tak, miałam ciężki tydzień, praktycznie bez dostępu do internetu. Powoli uczę się odkrywać nowe rzeczy na blogu i może uda mi się publikować przez telefon komórkowy. I to w sumie akurat wtedy, gdy miałam już coś napisane, tylko nie miałam możliwości umieszczenia postu tutaj. Zobaczymy, jak to wyjdzie, w końcu mam wiele pytań, co do takiej publikacji.
      Teraz, kiedy już nauczyłam się planować publikacje, to na pewno coś pojawi się w tygodniu. Kolejny felieton z cyklu "Samotność, a.." jest już na ukończeniu, tym razem tematem będzie jedzenie. Co zaś się tyczy ogólnie felietonów, to zrobiłam sobie ich listę wyciągając je ze wstępu mojej książki. To pora na wstępną prezentację tematów. Lista się wydłuża cały czas, ale mam nadzieję, że niezbyt długa będzie:
      • Samotność, a.. znajomi i rodzina (w tym święta i urodziny).
      • Samotność, a.. mieszkanie.
      • Samotność, a.. płeć przeciwna.
      • Samotność, a.. imprezy.
      • Samotność, a.. praca i szkoła.
      • Samotność, a.. jej przyczyny.
      • Samotność, a.. depresja.
      • Samotność, a.. styl życia.
      • Samotność, a.. zwierzęta.
      • Samotność, a.. dzieci.
      • Samotność, a.. pieniądze.
      • Samotność, a.. sport i zainteresowania.
      • Samotność, a.. zakupy.
      • Samotność, a.. ubiór.
      • Samotność, a.. listy zadań.
      • Samotność, a.. okazywanie uczuć.
      I naprawdę wiem, że powinnam zacząć od przyczyn, jednak one zajmują najwięcej i nie mogę się do nich zabrać porządnie, dlatego myślę, że przypadkowa kolejność nie będzie wam zbytnio przeszkadzać. Jeśli czegoś brakuje na liście, możecie mnie o tym poinformować. Myślę, że umieszczając tak po 2 felietony tygodniowo wyrobię się na koniec sierpnia, czyli na termin skończenia mojej książki. Myślę, że sama promocja swojej osoby, poprzez pisanie tutaj ułatwi mi znalezienie wydawcy, jak i przedstawienie swojego stylu, co i spojrzenia na świat. Po tygodniu przeleżenia, moja książka znów trafiła w moje ręce. Dialogi nie są już problemem, teraz głowię się nad podziałem narracji i trochę utknęłam na pierwszym rozdziale (pomijając wstęp). Przebrnę to i potem już chyba z górki będzie :)
      Do dzieła!
      Czy coś jeszcze mogę napisać, hmm, witam serdecznie obserwatora mojego bloga MatiExprimoArs, mam nadzieję, że blog nadaje się do czytania.
      Miłej lektury.
      Antonina Kostrzewa
      antonina kostrzewa podpis